Dzieci czują się świetnie, kiedy dorośli zajmują się sobą. Dzieci są zadowolona, kiedy dorośli nie skupiają na nich non stop uwagi. Dzieci są szczęśliwe, kiedy dorośli potrafią dać im święty spokój. Dzieci lubią, kiedy dorośli są w pobliżu, a nie za ich plecami. A dorośli? No cóż. Pogoda sprzyja obserwacjom, a te mam następujące:
- mama chodzi krok w krok za swoim 2 letnim synem;
- tata łapie w locie upadającą na trawę dziewczynkę w wieku przedszkolnym i rzuca do Małej: uważaj, gdyby mnie tu nie było miałabyś rozbity nos i płakała do wieczora;
- mama interweniuje, gdy jej pociecha nie chce pożyczyć koledze swojej hulajnogi;
- babcia, która nawiązała ze mną rozmowę, co chwilę przeprasza mnie, bo musi wytrzeć wnukowi nos, dać mu się napić, wytrzepać piasek z butów, pochwalić go za piękną piaskową babę lub zganić za wyrzucanie piasku poza piaskownicę;
- ktoś z oddali krzyczy: nie wspinaj się sam, zaraz Cię wsadzę na huśtawkę;
- jakaś ciocia-niania nie pozwala maluchowi wziąć do ręki biedronki, bo nie wzięła mokrych chusteczek;
- młoda mama nie spuszcza z oka bawiącej się z koleżankami córki (na oko Dziewczynka ma 6 lat), co chwilę pytając ją czy nie jest głodna, czy nie chce pić, czy nie chce siku, czy nie chce...
- sąsiadka z góry krzyczy do grającego w piłkę nastolatka: Kuba, do domu;
A ja w tym samym czasie (skoro babcia nie może ze mną rozmawiać) wyciągam ostatnią książkę Juula (do końca zostało mi zaledwie kilkanaście stron) i świata poza literami nie widzę :) Rozglądam się dookoła i z oddycham z ulgą. Nie jestem sama. Jakieś dwie mamy tak się zagadały, że nie spostrzegły jak jedna z dziewczynek zjechała na brzuchu ze zjeżdżalni (miała na sobie śliczną kremową sukienkę). Inne z kolei wzruszają ramionami, gdy przekrzykujące się dziewczynki, czekają na rozstrzygnięcie, i mówią: dogadajcie się, jesteście koleżankami. Jakiś tato rozmawiając przez telefon nie reaguje, gdy jego stawiający pierwsze kroki syn upada. No i jeszcze to zdanie: jeśli chcesz pojeździć na rowerze, to idź proszę na ścieżkę rowerową, ja tu na Ciebie będę czekać.
Zatem da się. Da się stworzyć dzieciom przestrzeń, w której będą mogły być z innymi dziećmi, bez nas. To nic trudnego pozwolić im samodzielnie odkrywać świat, budować relacje, zawiązywać znajomości, upadać i podnosić się. To nic trudnego nie ingerować w ich zabawę.
Zgadzając się na przestrzeń dla dzieci, tylko dla dzieci, obok tworzy się fajna przestrzeń dla nas, dorosłych, w której zabawa może być równie przyjemna. Jeśli dzieci będą potrzebowały naszego wsparcia, pocieszenia, rady, to szybko nas znajdą.
Moja przestrzeń. Dobrze się w niej bawię. A Zo? Bawi się kilka metrów dalej ze swoją koleżanką i dwójką innych dzieci.
To prawda, jestem tego samego zdania :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń/ja po odejściu od kompa: Córuś, co tam robisz?/
;)
Jak zwykle świetny post :)
OdpowiedzUsuńJa też właśnie kończę ostatnią książkę Juula :) i jestem zachwycona :)
Podobne przemyślenia miałam niedawno ;) Choć nie uzyskały one tak pełnej formy ;) Tylko może z tym chodzeniem krok w krok za młodym nadal trochę przesadzam ;)
OdpowiedzUsuńHm... a ja daje kontrolowaną przestrzeń. Nie potrafię sie wyluzowac np na placu zabaw. Najchętniej chodziłabym krok w krok za synem, ale wiem, że nie mogę eh...
OdpowiedzUsuńTylko czasami tak trudno zaakceptować to, że dzieci rosną :-) I to tak szybko :-o
OdpowiedzUsuńbardzo, bardzo trafił ten tekst w moje odczucia i przemyślenia!
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że za czas pewien będę nadal tak myśleć i będę umiała przekuć to w czyny....
pozdrawiam!
Anka
Dziękuję za Twoje podejście!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ania
Trafiło to do mnie, w naszym społeczeństwie jak nie chodzisz krok w krok za dzieckiem, nie pytasz co chce jesteś uznawana za zła,matkę, bynajmniej w moim odczuciu
OdpowiedzUsuńja jestem rozdarta :) nie chodzę za córą, jak upada to patrzę z daleka, czy si mocno nie potłukła, ale nie lecę do niej, jak widzę, że jest dobrze, pozwalam podnosić z ziemi bardzo różne rzeczy, bardziej asekuruję, niż pomagam/przeszkadzam w wspinaczkach, ale... no kurcze nie mam pomysłu na siebie obok, kiedy córa sypie piaskiem na tyle wysoko, że zagraża oczom innych dzieci lub gdy jest popychana... nie umiem być wtedy zupełnie z boku, ale nie wiem, jaka reakcja jest najmniej... niszczycielska :D
OdpowiedzUsuńWarto reagować zgodnie z zasadami PbP, czyli nie mówić obserwację ( widzę, że podrzucasz piasek do góry), a nie ocenę (nie wolno podrzucać w ten sposób piasku, bo...) i jasno powiedzieć czego się chcę (nie chcę abyś w ten sposób się bawiła) z uzwzglednieniem potrzeby ( bo martwię się, że piasek może wpaść Tobie lub dziewczynce do oczu). Warto mówić stanowcze "nie" wtedy, gdy nie ma w nas zgody na jakieś zachownaie dziecka, bo ono zagraża zdrowiu, bezpieczeństwu.
OdpowiedzUsuńpopróbuję się zastosować do tych rad przy najbliższej okazji, nadużywam raczej w tych sytuacjach jednak ocen i tego przeklętego "nie wolno"...
Usuńjejku. a ja sądziłam zawsze że jestem najgorszą matką z możliwych, bo nie trzęsę się nad swoimi dziećmi i nie kontroluję każdego ich kroku... serio. i zawsze miałam o to do siebie żal, czułam, że brak mi jakiegoś boskiego i słusznego instynktu macierzyńskiego, którym obdarzone są inne, te dobre matki. bo nie trzęsę się, pozwalam się przewracać, biegać, upadać i wstawać, rozbijać kolana i głowy, wspinać samodzielnie na zjeżdżalnie i inne konstrukcje. nie mam potrzeby być obok i asekurować każdego ruchu. w odniesieniu do czterolatki już od długiego czasu tylko co jakiś czas kontrolujemy w którym fragmencie placu zabaw jest i co robi. a ona szaleje, czasem nas nie potrzebuje, czasem trzyma się blisko i domaga towarzystwa w zabawie... jeśli chodzi o półtorarocznego synka to jednak trzymamy się cały czas blisko, na konstrukcje wchodzę razem z nim, ale tam gdzie chce to biegnie sam i nie trzymam go za rękę. pilnuję by nie wszedł pod chuśtającą się chuśtawkę. jestem obok, gdy wchodzi na zjeżdżalanię (ostatnio nauczył się z niej korzystać, wczęsniej musiałam go wsadzać na nią i asekurować przy zjeździe) itp. nie pozwalam zjadać piasku (choć już tego raczej nie robi) z piaskownicy - jest brudny, nad morzem za to mógł go ładować nawet i do buzi. ale ja zwsze myślałam, że to raczej moja ułomność i na pewno jestem fatalną matką (mama mi to powtarza bez przerwy, że ona była dużo młodsza gdy matką została, ale była o wiele bardziej odpowiedzialna, a ja jestem taka beztroska, nie dorosłam do bycia mamą, gdy na przykład dziecko się przewróci i uderzy w głowę, albo coś zniszczy u niej, a ja go nie upilnuję - tam by się zdało mieć go na smyczy, a już najbardziej wtedy, gdy córka nie zamierza się ubrać w nic ciepłego i w końcu ja ją zabieram ubraną za lekko i ona potem marznie - ale nie w zimie w krótkim rękawku, tylko ostatnio w niedzielę, która była dość chłodna i mokra a córka miała na sobie tylko spódniczkę i bluzkę z krótkim rękawkiem - wyszliśmy na chwilkę kupić jej kapcie, ona stwierdziła że jest jej zimno, ja się ucieszyłam, że sama stwierdziła, że jest jej zimno, za to mama mnie zgromiła ostro, że nie powinnam mieć dzieci, że córka się przeziębi, że to nie dziecko ma rządzić tylkko ja. córka się nie przeziębiła. ja nie wiem, czemu tak sięwszyscy dorośli boją tego, żeby czasem dziecku nie było zimno przez chwilę, może i wyziębienie organizmu może być groźne, ale samo zmarznięcie raczej nie, a nawet jakby zaczęła kichać to i w tym nie widzę tragedii). myślałam że te mamy, co pozwalają dzieciom na nieco więcej swobody, to tak na prawdę trzęsą sie w środku cały czas i są całe spięte, ale robią wszystko, by tego po sobie nie pokazać. a ja na prawdę się nie trzęsę... ale tak tylko w odniesieniu do własnych doświadczeń moich dzieci, bo w relacji z innymi, gdy mogłyby tym innym jakoś dokuczyć czy zrobić coś, to nie umiem się wyluzować i ciągle stoję na straży niestety, czy tego trzbea czy nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
hmmm... wstyd mi - powinno być "huśtawkę"
UsuńSpoko:) Nawet najlepszym może się zdarzyc:)
Usuń