Wspomnienia Agnieszki, mamy Jasia i Zuzi
Jan Kajetan – jak
urodziłem się w domu.
Moja opowieść
porodowa zaczyna się właściwie od zamknięcia Domu Narodzin. I nie
jest to tylko historia o mnie i moich rodzicach, ale też o wielu
ciotkach położnych, które pomagały mi na wszystkich etapach mojej
drogi – kiedy byłem jeszcze w brzuszku, kiedy się rodziłem i
potem, kiedy moja Mama miała niezliczone pytania jak najlepiej się
mną opiekować. Okazuje się, że kiedy wszystko jest dobrze z ciążą
i porodem lekarz w ogóle nie jest potrzebny!* Ale po kolei.
Szpital to nie jest
miejsce dla zdrowych ludzi – stwierdziła moja Mama jeszcze zanim
zaszła w ciążę, wzdragając się na myśl o szpitalnych
procedurach, zapachach i nieprzyjaznej rutynie, w którą popadła
większość kompetentnych skądinąd lekarzy, położnych i
personelu szpitalnego. Poród w domu – cóż, jestem jej pierwszym
dzieckiem i uznała, że to zbyt ryzykowne.
Dom Narodzin, miejsce
gdzie bylibyśmy z Mamą otoczeni troskliwą i ciepłą uwagą a
jednocześnie wyposażone w podstawowy sprzęt do ratowania życia i
ze szpitalem na wyciągnięcie ręki, wydawał się moim Rodzicom
rozwiązaniem idealnym. Kiedy dowiedzieli się, że Dom Narodzin jest
zamknięty, byli w kropce. Mama przygotowała listę pytań do
szpitala, ale szybko okazało się, że nie znajdziemy miejsca, które
spełni wszystkie jej oczekiwania. Nieprzerwany kontakt ze mną po
porodzie aż do po pierwszym karmieniu? Pępowina przecięta dopiero
kiedy przestanie tętnić? Te i inne pomysły były nie do przyjęcia
przez warszawskie szpitale. Znajomi i lekarze kręcili głowami
słysząc, że Mama nie chce żadnych interwencji medycznych –
oksytocyny, znieczulenia lekami… Na jej tłumaczenia, że wszystkie
te interwencje mają swoje skutki uboczne, a jedna pociąga za sobą
następne mówili tylko – zobaczysz jak zaczniesz rodzić, będziesz
jeszcze wołać o znieczulenie. W końcu przestała tłumaczyć i
przekonywać, że wie co dla nas jest najlepsze. Wszyscy odetchnęli
kiedy zaczęła mówić, że urodzę się w szpitalu w Wołominie.
Myślę, że gdyby nie wsparcie Taty, nie dałaby rady wytrzymać tej
presji.
Wtedy Mama
skontaktowała się z Ireną Chołuj, która przyjęła więcej
porodów domowych, niż ja mam włosów na głowie (a trochę ich
mam!). Ciocia Irenka zgodziła się pomóc przyjść mi na świat.
Przywitała się ze mną cieplutko, pogłaskała mnie przez brzuszek
i długo rozmawiała z Rodzicami. Po tej wizycie Mama była
spokojniejsza, ale nadal trochę się obawiała, że możemy mieć
jakieś kłopoty przy porodzie. Jednak im bliżej było terminu, tym
bardziej była przekonana, że będziemy najszczęśliwsi, jeśli
urodzę się w domu. Tym bardziej, że czytając „Urodzić razem i
naturalnie” Ireny Chołuj, „Odkrywam macierzyństwo” Preeti
Agraval, a nawet Podręczną Encyklopedię Zdrowia (Zysk i S-ka,
2002) dowiedziała się, że kiedy nie ma kłopotów z ciążą,
poród w domu jest tak samo bezpieczny jak w szpitalu.
Był jeszcze jeden
kłopot. Miałem krótką pępowinę i nie dałem rady się obrócić.
Mama masowała mnie przez brzuszek, jak jej pokazała ciocia Ania
Litkie (która masowała ją w ciąży i po porodzie), kładła się
z brzuszkiem do góry, ale mimo że się starałem, nie dałem rady
się obrócić. Pomógł mi dopiero doktor Zwoliński w szpitalu na
Madalińskiego. Poszło szybciutko, nawet nie zdążyłem się
przestraszyć
Niezłego stracha
napędziłem za to Mamie jak już zacząłem się rodzić. Ciocia
Irenka była właśnie we Wrocławiu, a szpital w Wołominie chwilowo
został zamknięty. Ale od czego ma się tyle super ciotek! Ciocia
Irenka z ciocią Kasią Grzybowską (założycielką Domu Narodzin)
razem przekonały Marię Romanowską, żeby pomogła mi przyjść na
świat w domu. No tak, bo kiedy zacząłem się rodzić moja Mama już
nie miała wątpliwości, że nigdzie nie idzie, zostaje w domu.
Urodziłem się 25
września, o 13.35 (3.7kg żywej wagi i 55cm wzrostu). W porodzie
oprócz ciotki Mary towarzyszyła mi jeszcze Łucja "Lucy"
Talma (obie ze szpitala Św. Zofii), no i oczywiście mój wspaniały
Tata, który był przy Mamie cały czas i bardzo mocno ją wspierał.
Sąsiedzi byli bardzo dzielni, ale i troskliwi (ktoś przyszedł
zapytać czy nie trzeba przypadkiem pomóc, ktoś inny podesłał
policję, a jeszcze ktoś karetkę).
Poród w domu był
niesamowitym przeżyciem. Trwał 14 godzin. Ale ja właśnie tyle
czasu potrzebowałem - urodziłem się różowiutki i prawie w ogóle
nie płakałem :-) Nie jestem w stanie opisać jak ciepłe i intymne
było to przeżycie dla całej naszej rodziny, mimo całego bólu
który ze sobą niosło. Oby każdemu dane było doznać takich
uczuć. Nie były potrzebne żadne interwencje medyczne. Mama
znieczulana była naturalnie - masażem, akupresurą, ciepłą wodą
w wannie. W nagrodę od pierwszych chwil po porodzie mogła siedzieć.
Czujemy się dobrze. Ja jestem zdrowiutki i bardzo spokojny.
Uwielbiam leżeć na brzuchach rodziców. Jem dużo i często. Od
drugiego tygodnia życia rodzice zabierają mnie na spacery w
chuście. Dzięki temu mogę sobie rozkosznie drzemać w uszach mając
moją ulubioną muzykę - bicie ich serca.
* Dowiedziałem się,
że położna może też prowadzić ciążę (i jest, moim zdaniem,
bardziej w tym kompetentna niż lekarz, ponieważ interesuje ją nie
tylko stan fizyczny przyszłej mamy, ale też jej psychika,
nastawienie do porodu, itp.).
W rolach głównych:
Zuzia, Mama, Tata, Jaś
Ciotka Mary, Ciotka Ania, Ciotka Lusi i Ciotka Ewa
Koty Diego i Frida
Muzyka: Oriental chillout; Leszek Możdżer; David Darling
Światło: świece IKEA
Dekoracje: basen porodowy Le Basine
Akt I W drodze.
Scena 1
13 lipca, wtorek – wkraczam na scenę.
Scena 2
Kiełkuję w brzuszku mamy. Proszę mnie karmić tuż po obudzeniu i wcześnie chodzić spać.
Z jedzenia najbardziej lubię zupki. Z zupek najbardziej lubię krupnik.
Za to nie lubię jak mama za dużo pracuje albo się denerwuje. Raz czy dwa aż musiałam się postarać, żeby się położyła i porządnie wypoczęła. Szczególnie jak zapomniała mnie rano nakarmić. I proszę mi nie mydlić oczu jakimś tam pobieraniem krwi.
Scena 3
Od początku dobrze się z mamą rozumiemy. Ja jej powiedziałam, że jestem dziewczynką, a ona mnie zapytała czy podoba mi się imię Zuzia. Owszem, podoba mi się, więc już wkrótce Jaś, mój braciszek, bawi się Zuzią z klocków lego, a wszyscy dookoła się zastanawiają skąd mama jest taka pewna, że to właśnie ja jestem w jej brzuszku. I co zrobi, jak okażę się być chłopcem. Ciotka Mary zapowiada nawet, że umrze w takiej sytuacji ze śmiechu. Oj, szkoda by było ciotki Mary.
Scena 4
Jest styczeń, siedzę w brzuszku od siedmiu miesięcy i robi się coraz ciaśniej. W Warszawie śnieg, a ja po raz pierwszy lecę samolotem. Do Egiptu, żebyśmy troszkę odpoczęły. Mama już się nie przepracowuje, bo od początku roku nie chodzi do pracy. Ale ciągle ma mnóstwo pomysłów na to, co może zrobić z wolnym czasem. W Egipcie ma dla odmiany się zająć nicnierobieniem - mamy spacerować, spać i rozmawiać z ciocią Dziubsonem i ogólnie się relaksować. Ale mama zupełnie się nie zna na nicnierobieniu. W efekcie wracamy z olejnym obrazem jej autorstwa.
Akt II. Blisko. Coraz bliżej.
Scena 1
Za pięć dni zamierzam się urodzić, a tu nic nie gotowe. Mamo! Mamo!!! Maaamooo!!! No, wreszcie się ruszyła. No to torbę mamy spakowaną. Tak na wszelki wypadek, bo przecież nigdzie się nie wybieramy. Pieluszki gotowe. Ubranka ułożone, czekają. Ja też czekam. Ciasno tutaj.
Scena 2
Niedziela, a mama wciąż buja w obłokach. No, dosyć już tego ślęczenia przed komputerem. Mamo odpocznij, bo czekają nas męczące chwile. Dziś wieczorem się relaksujemy. Pam, pa pa pa ram, ra pa pam… Mamo, możesz znaleźć tą piosenkę? Chciałabym przy niej przychodzić na świat.
Scena 3
Poniedziałek. Aaaale jestem zmęczona! Spokój i odpoczynek. Tego potrzebuję najbardziej. Mamo, dzisiaj nigdzie się nie ruszamy. No, połóż się z powrotem. Śniadanie też możesz zjeść w łóżku. Tato, możesz zostać w domu i pilnować, żeby Jaś nam nie przeszkadzał? I jeszcze drugie śniadanie poprosimy. I obiad. I drugi obiad.
Scena 4
Poniedziałek około północy. Oj! ………Oj!............ Ooooj! Mamo, obudź się, coś się dzieje. Nie wiem co to i trochę się denerwuję. A nie, to Ty się denerwujesz, że Jaś śpi za ścianą! Trzask, zamknęły się drzwi. Tata zawozi Jasia do cioci Beatki i przywiezie ciocię Anię. Ufff, cisza, spokój i błogość. To może napijemy się herbatki?
Scena 5
Wtorek, około 3 nad ranem. Siedzimy w kuchni z tatą i ciocią Anią. Pijemy herbatę i opowiadamy sobie śmieszne historie. No dobrze, pora iść spać. Dobranoc.
Scena 6
Wtorek, rano. Jaki piękny dzień! Tak dawno nie było słońca, a tu proszę, świeci od samego rana. Dziś mam świetny humor i mnóstwo energii. To będzie dobry dzień.
Zawozimy zaspaną ciocię Anię na hiszpański i idziemy do lasu. Na Łosiowych Błotach toczy się ptasie życie towarzyskie tio, tio, fiju fiu fiu…, szumi strumyk i wiatr w gałęziach, zza których wyglądają ciepłe promienie słońca. Rytmicznie postukują mamine kijki do nordic walking. Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk…Stop. Rozglądamy się wokół, głęboko oddychamy i po chwili skurcz mija. Seans relaksacyjny z przerwami co 15 minut – puk, puk mamo, to już niedługo.Telefon od dziadka Grześka dodaje otuchy.
Scena 7
Na Blizne przywitałyśmy się z babcią Marylką i dziadkiem Zenkiem – szczęśliwym, że spełniło się jego pielgrzymkowe życzenie – miałam się pojawić na świecie już po ich powrocie z Izraela.
Scena 8
Teraz jeszcze samochodem do domu na masaż. Ciotka Ania już od dwóch tygodni przypominała mi, że niedługo będę się wyprawiała na świat, ale dopiero dziś potraktowałam ją poważnie. Po masażu mama zgrywała chojraka i chciała jeszcze jechać po Jaśka, ale na szczęście chwilę zaczekała i wtedy zaczęło się dziać. Jako, że skurcze były coraz częstsze, mama usiadła na piłce. Tam przychodziły co 8-12 minut, chciała się z tej piłki podnieść, to łapał ją skurcz. W końcu zadzwoniła po instrukcje do ciotki Mary, która jak zawsze przytomna i pragmatyczna kazała przestać kombinować, zapakować się do wanny i wyciszyć. Ale ja byłam już w drodze. I tylko magiczne dłonie cioci Ani zdejmowały ból pozostawiając przyjemne uczucie rozciągania. Tata wrócił z pracy o 16, w sam raz żeby pobyć z nami przez chwilę w łazience, przygotować basen porodowy, zainstalować oprawę świetlno-muzyczną i pojechać do Jaśka,któremu właśnie zaczynało się kolejne zapalenie krtani. I tak Tata przyjechał na stałe tuż przed ciotką Mary, która pojawiła się o 18 i stwierdziła 6 centymetrów rozwarcia. Jak to? To już??? To przecież powinno boleć!
Szybko, coraz szybciej. Skurcz za skurczem. Dlaczego te przerwy są takie krótkie? W końcu chwila oddechu… I, o rety, uwaga, wychodzę! Trzymaj się Mamo, za chwilę będę! „Patrz, kto do Ciebie płynie!” – to ciotka Mary. Aaaa, jak tu zimno.Gdzie jesteś Mamo? – Tu jestem.