Kocham Zo za to kim jest, nie za to, co robi. Kocham pomimo tego, co robi. Kocham, choć bywają dni, gdy mam dość i chciałabym wysiąść z tego rozpędzonego pociągu. Kocham, choć nie zawsze jest to takie oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka.
Co jakiś czas pojawia się na mojej drodze rodzic, który pyta dlaczego nie robię tego, co działa (?). Dlaczego nie chwalę, nie nagradzam, nie ganię, skoro to działa (?). Powtarzam więc to, w co wierzę i czego doświadczam w kontaktach nie tylko z moją córką, ale i z innymi dzieci. Z dziećmi w bardzo różnym wieku, nawet w takim, w którym sformułowanie "dziecko" wywołuje grymas na twarzy.
Kary i nagrody to rodzicielstwo warunkowe, które zorientowane jest na kształceniu motywacji zewnętrznej. Dziecko postępuję tak, a nie inaczej, ponieważ czuje zewnętrzny przymus, działa pod presją, dąży do spełnienia oczekiwania rodzica, chce go zadowolić. "Kiedy stosujemy kary i nagrody, dziecko uczy się, że trzeba robić to, co się opłaca" (J.Juul). Nie widzi, że jego działanie dostarczają radości drugiemu człowiekowi, przyczyniają się do podniesienia jakości życia. Dziecko, które jest karane lub nagradzane uczy się, że na rodzicielską miłość trzeba zasłużyć, zapracować. Że nie ma nic za darmo. Że coś jest za coś.
- nie chcę mojemu dziecku płacić za to, co mogłoby robić dla swojego lub cudzego dobra i przyjemności,
- nagroda demoralizuje, wychowuje materialistę i konsumpcjonistę,
- nagroda buduje społeczeństwo rywalizacji, społeczeństwo, w którym są wygrani i przegrani, lepsi i gorsi (dwubiegunowy świat to nie moja bajka),
- zależy mi na wspieraniu motywacji wewnętrznej, podczas gdy nagradzanie dzieci osłabia motywację wewnętrzną na rzecz zewnętrznej,
- nagradzając wykorzystuję tą samą siłę co karząc - siłę rodzicielskiej władzy (władzy NAD dzieckiem),
- nagroda (podobnie zresztą jak kara) narusza zaufanie jakie dziecko ma do siebie samego,
- nagroda to forma manipulacji,
- nagroda to warunkowe rodzicielstwo,
- jestem rodzicem, nie sędzią.
- bardziej od posłuszeństwa, cenię umiejętność mówienia "nie".
- kara narusza więź istniejącą między mną, a moją córką
- kara godzi w poczucie wartości dziecka
- karzący rodzic przekazuje dziecku zniekształcony obraz miłości, miłości, która usprawiedliwia wyrządzoną krzywdę,
- kara mówi o tym, czego dziecko ma nie robić, a nie o tym, co warto robić,
- jestem otwarta na dialog,
- dzieci nie robią nam na złość,
- karząc nie nauczę dziecka radzić sobie z emocjami, szukać strategii, która zaspokoi dziecięce potrzeby i jednocześnie będzie szanować potrzeby drugiego człowieka,
- karząc uczę dziecko, że i ono może karać innych, np. mniejszych, słabszych, młodszych,
- poczucie winy, które często w trakcie odbywania kary odcina człowieka od życia, od tego, czego chce i czego potrzebuje,
- jedyne czego kara uczy to, co zrobić, by następnym razem nie zostać przyłapanym
(i ukaranym) - kara to warunkowe rodzicielstwo,
- jestem rodzicem, nie sędzią.
Co więc mam dla Zo? Bezwarunkową miłość. Akceptację dla jej uczuć i potrzeb. Gotowość poszukiwania z nią rozwiązań, które nie będą krzywdzić ani jej, ani nikogo innego. Czas na tłumaczenie i wyjaśnianie. I choć czasem mam dość, karom i nagrodom mówię STOP!