"Tak. Możemy nazwać kogoś antysemitą lub rasistą, ale co to nam daje? (...) Nie nazywam go antysemitą czy rasistą, bo szufladkując go w ten sposób, straciłbym z oczu człowieka. Ironią jest, że szufladkując, zrobiłbym z nim to, co on zrobił z ludźmi, którzy są Żydami"
M. Rosenberg
"Dziecko" też bywa etykietą, a jak wiadomo etykiety dobrze wyglądają jedynie na pudełkach. Kiedy "dziecko" staje się etykietą, wówczas dajemy sobie prawo do tego, by powiedzieć:
- nie ruszaj, to nie dla dzieci,
- ustąp, to twój młodszy brat (zauważyliście, że w świecie dorosłych "ustępuje" się starszemu, nie młodszemu, więcej: od młodszego więcej się wymaga)
- to jest dla małych dzieci, jesteś już na to za duży
- nie zrozumiesz, jesteś na to za mały,
- jak dorośniesz, to zrozumiesz.
Kiedy nadajemy dziecku etykietę "dziecko", to tracimy z oczu człowieka. Kompetentnego. Będącego całością od samych narodzin. Taka etykieta sprawia, że za dziecięcymi słowami, czynami i postawami widzimy nie potrzeby, a trudny charakter, brak manier, nieprzystosowanie, złośliwość czy wreszcie niekonsekwencje rodziców. Kiedy w naszym domu istnieją dwa światy, jeden dla dorosłych, drugi dla dzieci, to częściej dyscyplinujemy dzieci, przywołujemy do porządku, oczekujemy postępowania zgodnie z naszymi zasadami, systematycznie podnosimy poprzeczkę. Robimy to w stosunku do dzieci z dużo większą łatwością, niż w stosunku do np. współmałżonka. Czasem odnoszę wrażenie, że uważamy to za naturalny model relacji. Ja mówię, ty słuchasz i wykonujesz. No i widzę, że dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że przykleiliśmy temu małemu człowiekowi etykietę "dziecko".
Idąc krok dalej. Kiedy mówię:
- prawdziwy z niego leń,
- ona jest taka płaczliwa,
- jesteś niegrzecznym chłopcem,
- jest taka wrażliwa,
- to dziecko jest naprawdę źle wychowane,
- to nieodpowiedzialny uczeń,
- uważaj, to kłamczuch,
- mądry dzieciak,
występuję w roli Wszechwiedzącego i tracę z oczu i człowieka i okazje do budowania bezpiecznej, empatycznej relacji.
Co w zamian? Po pierwsze: mówienie językiem faktów, a po drugie: poszukiwanie potrzeb ukrytych za tymi faktami.
czytając ten tekst od razu myślę o Korczaku. o ile się nie mylę, był on bliski filozofii przedstawionej we wpisie.
OdpowiedzUsuńCześć Monika,
OdpowiedzUsuńNie do końca zrozumiałem o co chodzi Ci z tą etykietą. Jak dla mnie, to to co nazywałaś etykietą, jest naturalną konsekwencją relacji rodzić - dziecko. W prawdzie nie jest to najlepsza relacja i wynika z tego, że nie dajemy dziecku takich samych praw jakie my mamy. Stawiamy siebie wyżej, faktycznie, jako ci którzy mogą sądzić. Myślę też, że rodzice mają prawo osądzać co dziecko może, a czego nie, ale nie mają prawa stawiać się ponad nie.
Nie rozumiem też co znaczy, że dziecko jest kompetentne od samych narodzin, i że jest całością. Myślę, że dziecko od narodzin ma tą samą godność co rodzic, ale czy jest kompetentne? Do czego? Na pewno jest kompetentne do bycia dzieckiem i jak dziecko. Myślę sobie, że dziecko faktycznie ma wszystko to co i dorosły, co do człowieczeństwa, ale jest dzieckiem. I to, że nie rozumie jak dorosły nie sprawia, ze jest mniejsze i ma wykonywać to co powiem, bo ja tak mówię. Dziecko np. nie jest w stanie samo podejmować dobrych decyzji i może to dobrze, bo przecież będzie uczyło się na swoich błędach. Ważne jest chyba by umieć dziecku o tym powiedzieć.
Dostrzegam, że im bardziej zastanawiam się nad tym, w czym tu się z Toba nie zgodzić, tym bardziej dostrzegam głębie tego o czym pisałaś.
Hm...,
Usuń1. "mają prawo osądzać co dziecko może, a czego nie, ale nie maja prawa stawiać się ponad nie" - wydając osądy stawiamy się ponad innymi
2. "dziecko ma wszystko to co i dorosły, co do człowieczeństwa, ale jest dzieckiem" - bycie człowiekiem to chyba wszystko co można mieć, to kompletność, całość, prawda? Dziecko i dorosły mają te same uczucia i potrzeby, tylko mały człowiek ma mniej dostępnych strategii do zaspokojenia swoich potrzeb, a bardzo długo to właśnie dorosły/rodzic jest jego strategią na zaspokojenie wielu potrzeb.
3. "dziecko nie jest w stanie samo podejmować dobrych decyzji" - to mnie zaintrygowałeś. Dobrych, czyli jakich? Dobrych dla siebie? Dobrych dla innych? Dobrych czyli zgodnych z oczekiwaniami dorosłych?
Twoje ostatnie zdanie przez dłużą chwilę powstrzymywało mnie przed odpowiedzią na twój komentarz, no bo chyba jednak się ze mną zgadzasz :)
Witaj Moniko,
OdpowiedzUsuńporuszyłas bardzo wazny temat...jak zwykle z resztą..
Główny nurt przesłania jest mi bliski, jednak chciałabym Cie poprosić o podpowiedź jak mogłabym odpowiedzieć na taka sytuację.
Wybieramy się z mężem na zabawę andrzejkową i powiedzieliśmy o tym naszej 4-letniej córce. A ona zapytała czy może iść z nami, bo bardzo chce.
Odpowiedziałam, że widze, że ma na to wielką ochotę, bo lubi tańczyć i się bawić, jednak to jest miejsce tylko dla dorosłych, a poniewaz ona jest dzieckiem to nie może tam z nami pójść...I tu mam dylemat..."przykleiłam etykietkę-jesteś dzieckiem i nie możesz" i źle się z tym czuję...
Czy mogłabyś mi podpowiedzieć jakich słów mogłabym jeszcze uzyć podczas wyjasnienia tej kwestii córce?
Pozdrawiam
MOnika
Moniko nie słowa, a intencja czyni z "dziecka" etykietę. "Dziecko" jest etykietą wtedy, gdy wchodzimy z założenia, że:
Usuń- to co mówi lub robi jest takie oczywiste, bo przecież to TYLKO dziecko,
- gdy umniejszamy jego czyny, bo to się wydarzyło to PRZYPADEK, ZBIEG OKOLICZNOŚCI, bo to TAKIE NIEPODOBNE do niego,
- dyskretytujemy jego słowa, podważamy ich wiarygodność, bo wiadomo, że TO dziecko,
lub, gdy:
- zachwycamy się tym, co w świecie dorosłych jest "niejako normą", np. logicznym tokiem rozumowania (jak na to wpadłeś?), błyskotliwą ripostą itp.
Jak dobrze, ze to napisałaś. Ja domyśliłam się, że nie chodzi o to, że kiedy mówię "dziecko" to nalepiam łatkę mojemu dziecko. Oczywiste wydawąło mi się, ze chodzi o to wszystkie sytuacje, kiedy dziecko czegoś nie może zrobić tylko dlatego że jeste dzieckiem i jest "głupsze", bo nie ma takiej wiedzy i doświadczenia jak dorosły
UsuńDzięki za wyjaśnienia. Przeczytałam 3 ksiązki, kilka blogów i wydawało mi się, że już mniej więcej wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale okazuje się, że łatwo jest przesadzić w drugą stronę niestety...
UsuńEch...widze, że jeszcze długa droga przede mną, aby nauczyć się mówić i słuchać biegle i swobodnie w języku żyrafim...no cóż, ale najwazniejsze, że juz zaczełam! Dzięki :)
MOnika
Witam Moniko organizuję u siebie konkurs dla mamy i dziecka moze zechcesz wziac udział bedzie mi miło :) http://pod-czworka.blogspot.com/2013/11/candy-konkurs-ach-jak-zwa-tak-zwa.html Serdecznie pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZnalazłam u Rosenberga takie zdanie, które doskonale oddaje to, co myślę, gdy piszę, że "dziecko" bywa etykietą. Rosenberg pisze tak: "muszę wspomnieć, o pewnym niebezpieczeństwie związanym z użyciem słowa "dziecko". Mam na myśli sytuacje, kiedy pozwalamy sobie nieco inaczej szanować osoby, które nazywamy dziećmi, niż te, których za dzieci nie uważamy."
OdpowiedzUsuń