1.10.12

Życie z Życia (2)

Wspomnienia Agnieszki, mamy Jasia i Zuzi


Jan Kajetan – jak urodziłem się w domu.

Moja opowieść porodowa zaczyna się właściwie od zamknięcia Domu Narodzin. I nie jest to tylko historia o mnie i moich rodzicach, ale też o wielu ciotkach położnych, które pomagały mi na wszystkich etapach mojej drogi – kiedy byłem jeszcze w brzuszku, kiedy się rodziłem i potem, kiedy moja Mama miała niezliczone pytania jak najlepiej się mną opiekować. Okazuje się, że kiedy wszystko jest dobrze z ciążą i porodem lekarz w ogóle nie jest potrzebny!* Ale po kolei.

Szpital to nie jest miejsce dla zdrowych ludzi – stwierdziła moja Mama jeszcze zanim zaszła w ciążę, wzdragając się na myśl o szpitalnych procedurach, zapachach i nieprzyjaznej rutynie, w którą popadła większość kompetentnych skądinąd lekarzy, położnych i personelu szpitalnego. Poród w domu – cóż, jestem jej pierwszym dzieckiem i uznała, że to zbyt ryzykowne.
Dom Narodzin, miejsce gdzie bylibyśmy z Mamą otoczeni troskliwą i ciepłą uwagą a jednocześnie wyposażone w podstawowy sprzęt do ratowania życia i ze szpitalem na wyciągnięcie ręki, wydawał się moim Rodzicom rozwiązaniem idealnym. Kiedy dowiedzieli się, że Dom Narodzin jest zamknięty, byli w kropce. Mama przygotowała listę pytań do szpitala, ale szybko okazało się, że nie znajdziemy miejsca, które spełni wszystkie jej oczekiwania. Nieprzerwany kontakt ze mną po porodzie aż do po pierwszym karmieniu? Pępowina przecięta dopiero kiedy przestanie tętnić? Te i inne pomysły były nie do przyjęcia przez warszawskie szpitale. Znajomi i lekarze kręcili głowami słysząc, że Mama nie chce żadnych interwencji medycznych – oksytocyny, znieczulenia lekami… Na jej tłumaczenia, że wszystkie te interwencje mają swoje skutki uboczne, a jedna pociąga za sobą następne mówili tylko – zobaczysz jak zaczniesz rodzić, będziesz jeszcze wołać o znieczulenie. W końcu przestała tłumaczyć i przekonywać, że wie co dla nas jest najlepsze. Wszyscy odetchnęli kiedy zaczęła mówić, że urodzę się w szpitalu w Wołominie. Myślę, że gdyby nie wsparcie Taty, nie dałaby rady wytrzymać tej presji.

Wtedy Mama skontaktowała się z Ireną Chołuj, która przyjęła więcej porodów domowych, niż ja mam włosów na głowie (a trochę ich mam!). Ciocia Irenka zgodziła się pomóc przyjść mi na świat. Przywitała się ze mną cieplutko, pogłaskała mnie przez brzuszek i długo rozmawiała z Rodzicami. Po tej wizycie Mama była spokojniejsza, ale nadal trochę się obawiała, że możemy mieć jakieś kłopoty przy porodzie. Jednak im bliżej było terminu, tym bardziej była przekonana, że będziemy najszczęśliwsi, jeśli urodzę się w domu. Tym bardziej, że czytając „Urodzić razem i naturalnie” Ireny Chołuj, „Odkrywam macierzyństwo” Preeti Agraval, a nawet Podręczną Encyklopedię Zdrowia (Zysk i S-ka, 2002) dowiedziała się, że kiedy nie ma kłopotów z ciążą, poród w domu jest tak samo bezpieczny jak w szpitalu.
Był jeszcze jeden kłopot. Miałem krótką pępowinę i nie dałem rady się obrócić. Mama masowała mnie przez brzuszek, jak jej pokazała ciocia Ania Litkie (która masowała ją w ciąży i po porodzie), kładła się z brzuszkiem do góry, ale mimo że się starałem, nie dałem rady się obrócić. Pomógł mi dopiero doktor Zwoliński w szpitalu na Madalińskiego. Poszło szybciutko, nawet nie zdążyłem się przestraszyć
Niezłego stracha napędziłem za to Mamie jak już zacząłem się rodzić. Ciocia Irenka była właśnie we Wrocławiu, a szpital w Wołominie chwilowo został zamknięty. Ale od czego ma się tyle super ciotek! Ciocia Irenka z ciocią Kasią Grzybowską (założycielką Domu Narodzin) razem przekonały Marię Romanowską, żeby pomogła mi przyjść na świat w domu. No tak, bo kiedy zacząłem się rodzić moja Mama już nie miała wątpliwości, że nigdzie nie idzie, zostaje w domu.
Urodziłem się 25 września, o 13.35 (3.7kg żywej wagi i 55cm wzrostu). W porodzie oprócz ciotki Mary towarzyszyła mi jeszcze Łucja "Lucy" Talma (obie ze szpitala Św. Zofii), no i oczywiście mój wspaniały Tata, który był przy Mamie cały czas i bardzo mocno ją wspierał. Sąsiedzi byli bardzo dzielni, ale i troskliwi (ktoś przyszedł zapytać czy nie trzeba przypadkiem pomóc, ktoś inny podesłał policję, a jeszcze ktoś karetkę).
Poród w domu był niesamowitym przeżyciem. Trwał 14 godzin. Ale ja właśnie tyle czasu potrzebowałem - urodziłem się różowiutki i prawie w ogóle nie płakałem :-) Nie jestem w stanie opisać jak ciepłe i intymne było to przeżycie dla całej naszej rodziny, mimo całego bólu który ze sobą niosło. Oby każdemu dane było doznać takich uczuć. Nie były potrzebne żadne interwencje medyczne. Mama znieczulana była naturalnie - masażem, akupresurą, ciepłą wodą w wannie. W nagrodę od pierwszych chwil po porodzie mogła siedzieć. Czujemy się dobrze. Ja jestem zdrowiutki i bardzo spokojny. Uwielbiam leżeć na brzuchach rodziców. Jem dużo i często. Od drugiego tygodnia życia rodzice zabierają mnie na spacery w chuście. Dzięki temu mogę sobie rozkosznie drzemać w uszach mając moją ulubioną muzykę - bicie ich serca.

* Dowiedziałem się, że położna może też prowadzić ciążę (i jest, moim zdaniem, bardziej w tym kompetentna niż lekarz, ponieważ interesuje ją nie tylko stan fizyczny przyszłej mamy, ale też jej psychika, nastawienie do porodu, itp.).

 

                                                                                                                                                      
W rolach głównych: 
Zuzia, Mama, Tata, Jaś
Ciotka Mary, Ciotka Ania, Ciotka Lusi i Ciotka Ewa
Koty Diego i Frida 
MuzykaOriental chillout; Leszek Możdżer; David Darling 
Światło: świece IKEA
Dekoracje: basen porodowy Le Basine
Akt I W drodze.
Scena 1
13 lipca, wtorek – wkraczam na scenę.
Scena 2
Kiełkuję w brzuszku mamy. Proszę mnie karmić tuż po obudzeniu i wcześnie chodzić spać. 
Z jedzenia najbardziej lubię zupki. Z zupek najbardziej lubię krupnik.
Za to nie lubię jak mama za dużo pracuje albo się denerwuje. Raz czy dwa aż musiałam się postarać, żeby się położyła i porządnie wypoczęła. Szczególnie jak zapomniała mnie rano nakarmić. I proszę mi nie mydlić oczu jakimś tam pobieraniem krwi.
Scena 3
Od początku dobrze się z mamą rozumiemy. Ja jej powiedziałam, że jestem dziewczynką, a ona mnie zapytała czy podoba mi się imię Zuzia. Owszem, podoba mi się, więc już wkrótce Jaś, mój braciszek, bawi się Zuzią z klocków lego, a wszyscy dookoła się zastanawiają skąd mama jest taka pewna, że to właśnie ja jestem w jej brzuszku. I co zrobi, jak okażę się być chłopcem. Ciotka Mary zapowiada nawet, że umrze w takiej sytuacji ze śmiechu. Oj, szkoda by było ciotki Mary.
Scena 4
Jest styczeń, siedzę w brzuszku od siedmiu miesięcy i robi się coraz ciaśniej. W Warszawie śnieg, a ja po raz pierwszy lecę samolotem. Do Egiptu, żebyśmy troszkę odpoczęły. Mama już się nie przepracowuje, bo od początku roku nie chodzi do pracy. Ale ciągle ma mnóstwo pomysłów na to, co może zrobić z wolnym czasem.  W Egipcie ma dla odmiany się zająć nicnierobieniem - mamy spacerować, spać i rozmawiać z ciocią Dziubsonem i ogólnie się relaksować. Ale mama zupełnie się nie zna na nicnierobieniu. W efekcie wracamy z olejnym obrazem jej autorstwa.
Akt II. Blisko. Coraz bliżej.
Scena 1
Za pięć dni zamierzam się urodzić, a tu nic nie gotowe. Mamo! Mamo!!! Maaamooo!!! No, wreszcie się ruszyła. No to torbę mamy spakowaną. Tak na wszelki wypadek, bo przecież nigdzie się nie wybieramy. Pieluszki gotowe. Ubranka ułożone, czekają. Ja też czekam. Ciasno tutaj.
Scena 2
Niedziela, a mama wciąż buja w obłokach. No, dosyć już tego ślęczenia przed komputerem. Mamo odpocznij, bo czekają nas męczące chwile. Dziś wieczorem się relaksujemy. Pam, pa pa pa ram, ra pa pam… Mamo, możesz znaleźć tą piosenkę? Chciałabym przy niej przychodzić na świat.
Scena 3
Poniedziałek. Aaaale jestem zmęczona! Spokój i odpoczynek. Tego potrzebuję najbardziej. Mamo, dzisiaj nigdzie się nie ruszamy. No, połóż się z powrotem. Śniadanie też możesz zjeść w łóżku. Tato, możesz zostać w domu i pilnować, żeby Jaś nam nie przeszkadzał? I jeszcze drugie śniadanie poprosimy. I obiad. I drugi obiad.
Scena 4
Poniedziałek około północy. Oj! ………Oj!............ Ooooj! Mamo, obudź się, coś się dzieje. Nie wiem co to i trochę się denerwuję. A nie, to Ty się denerwujesz, że Jaś śpi za ścianą! Trzask, zamknęły się drzwi. Tata zawozi Jasia do cioci Beatki i przywiezie ciocię Anię. Ufff, cisza, spokój i błogość. To może napijemy się herbatki?
Scena 5
Wtorek, około 3 nad ranem. Siedzimy w kuchni z tatą i ciocią Anią. Pijemy herbatę i opowiadamy sobie śmieszne historie. No dobrze, pora iść spać. Dobranoc.
Scena 6
Wtorek, rano. Jaki piękny dzień! Tak dawno nie było słońca, a tu proszę, świeci od samego rana. Dziś mam świetny humor i mnóstwo energii. To będzie dobry dzień. 
Zawozimy zaspaną ciocię Anię na hiszpański i idziemy do lasu. Na Łosiowych Błotach toczy się ptasie życie towarzyskie tio, tio, fiju fiu fiu…, szumi strumyk i wiatr w gałęziach, zza których wyglądają ciepłe promienie słońca. Rytmicznie postukują mamine kijki do nordic walking. Stuk, stuk, stuk, stuk, stuk, stuk…Stop. Rozglądamy się wokół, głęboko oddychamy i po chwili skurcz mija. Seans relaksacyjny z przerwami co 15 minut – puk, puk mamo, to już niedługo.Telefon od dziadka Grześka dodaje otuchy.  
Scena 7
Na Blizne przywitałyśmy się z babcią Marylką i dziadkiem Zenkiem – szczęśliwym, że spełniło się jego pielgrzymkowe życzenie – miałam się pojawić na świecie już po ich powrocie z Izraela.
Scena 8
Teraz jeszcze samochodem do domu na masaż. Ciotka Ania już od dwóch tygodni przypominała mi, że niedługo będę się wyprawiała na świat, ale dopiero dziś potraktowałam ją poważnie. Po masażu mama zgrywała chojraka i chciała jeszcze jechać po Jaśka, ale na szczęście chwilę zaczekała i wtedy zaczęło się dziać. Jako, że skurcze były coraz częstsze, mama usiadła na piłce. Tam przychodziły co 8-12 minut,   chciała się z tej piłki podnieść, to łapał ją skurcz. W końcu zadzwoniła po instrukcje do ciotki Mary, która jak zawsze przytomna i pragmatyczna kazała przestać kombinować, zapakować się do wanny i wyciszyć. Ale ja byłam już w drodze. I tylko magiczne dłonie cioci Ani zdejmowały ból pozostawiając przyjemne uczucie rozciągania. Tata wrócił z pracy o 16, w sam raz żeby pobyć z nami przez chwilę w łazience, przygotować basen porodowy, zainstalować oprawę świetlno-muzyczną i pojechać do Jaśka,któremu właśnie zaczynało się kolejne zapalenie krtani. I tak Tata przyjechał na stałe  tuż przed ciotką Mary, która pojawiła się o 18 i stwierdziła 6 centymetrów rozwarcia. Jak to? To już??? To przecież powinno boleć!
Szybko, coraz szybciej. Skurcz za skurczem. Dlaczego te przerwy są takie krótkie? W końcu chwila oddechu… I, o rety, uwaga, wychodzę! Trzymaj się Mamo, za chwilę będę! „Patrz, kto do Ciebie płynie!” – to ciotka Mary. Aaaa, jak tu zimno.Gdzie jesteś Mamo? – Tu jestem.
Jestem. Jestem.


7 komentarzy:

  1. Ale się wzruszyłam :) Poród może być piękną chwilą, szkoda że jest tak wiele kobiet, które nadal postrzegają tę chwilę, jako coś strasznego (mimo, że nie mają żadnych doświadczeń).

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak narodził się cud...

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne te opowieści. Ja swoją z Hanią tez spisałam w zeszyciku, kiedyś jej przeczytam. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. w UK prowadzi ciążę położna a polskie kobiety tak głośno domagają się tutaj lekarzy

    OdpowiedzUsuń
  5. przepięknie opowiedziane ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Wszystko pięknie ale.....

    Bliska koleżanka mojej znajomej przez taki właśnie poród domowy omal nie straciła dziecka oraz życia. Żeby było "śmieszniej" pani ta sama jest położną z wieloletnim doświadczeniem. To było jej trzecie dziecko. Poprzednie dwie ciąże i porody bezproblemowe, trzecia ciąża super, kobieta z racji zawodu idealnie przygotowana do porodu, który miała odbierać jej koleżanka specjalizująca się w porodach domowych. Czyli idealnie wszystkie warunki spełnione. No i co? W pewnym momencie ostry krwotok.Nic go nie zapowiadało, wszystko przebiegało dobrze. Położna odbierająca poród do dzisiaj nie jest w stanie tego wytłumaczyć i wycofała się z odbierania domowych porodów. Mąż w panice dzwoni po karetkę, położna usiłuje ratować rodzącą.Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, choć nie wiem czy słowo "dobrze" jest tutaj na miejscu, gdyż dziecko dostało 2 pt i do dzisiaj boryka się z problemami neurologicznymi, a matka 2 tygodnie spędziłam a oiomie.

    Dlatego właśnie porody domowe uważam za skrajną nieodpowiedzialność w imię realizacji jakiś romantycznych i mistycznych wizji. Jasne, przyjemniej niż w szpitalu, ale uważam, że jeśli nawet jest promil promila ryzyka, że wystąpią powikłania to absolutnie nie narażałabym mojego dziecka na to. Nie zabezpieczymy się na 100%, ale można zrobić co się da.Oczywiście dobrze starannie wybrać szpital

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...