24.2.13

"Moje serce skacze z radości"

     
      Dunia lubi szkołę. Lubiła ją szczególnie wtedy, gdy była w niej Frida. Przyjaciółka, która wyjechała i Dunia została sama. To znaczy nie sama, bo w klasie jest Jonatan, Poduch, Zuzia, Wiki, ale Fridy już nie ma. Zostało puste krzesło, na którym Dunia nie pozwala nikomu usiąść, bo przecież ono czeka na Fridę. I co z tego, że Pani i dzieci mówią, że Frida nie wróci. "Dunia nigdy nie traci nadziei, nawet jeśli wszystko wydaje się beznadziejne."
      Rose Lagercrantz i Eva Eriksson napisały ciepłą, mądrą opowieść o Dziewczynce, która smutnym historiom wymyśla własne zakończenia, zawsze ma nadzieję, cieszy się z tego, co jest, płacze, gdy jest smutna i skacze, gdy jej serce wypełnia radość.


         Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Zakamarki mam dla Kogoś z Was książkę "Moje serce skacze z radości". W komentarzu napiszcie z czego najbardziej cieszą się Wasze dzieci. Losowanie 8 marca. 


23.2.13

Oczami mężczyzny (4)


Jak powstaje nowy świat
(fragment bloga, wrzesień 2007)
     Najpierw nerwy. Po ujechaniu trzystu metrów od domu silnik chrobocze i bach! Auto zdycha. Drugie pożyczyłem bratu. Dzwonię, wrzeszczę „laruuuum!”, piana na pysku. Taki podminowany, że cud, że o żonie nie zapomniałem, a tu jeszcze auto trach! Pech.
     Czekam na brata i roznosi mnie, a żoneczka klepie mnie delikatnie, targana od czasu do czasu skurczami, ale nie tymi na maksa, tymi lekko średnimi, i mówi:
- Kochanie nie denerwuj się. Bo jak ty się denerwujesz to i ja, a to przyspiesza całą akcję.
Ot, masz babo placek. 
       Liczę do dziesięciu, od dziesięciu do jednego, od zera do dwustu, patrzę w horyzont i mój mózg przyjmuje pozycję lotosu, wdycham głęboko, zamykam oczy, wyobrażam sobie spokój i gotuję się dalej, ale z zewnątrz już się uśmiecham (mięśnie napinające ten grymas trzeszczą z wysiłku) i cedzę przez zęby;
- Spookoo, ja już jestem spokojny przecież. O, motylek leci, patrz jaki ładny.
Sru! szturchaniec od żony
- Dobra, dobra. Widzę ze się gotujesz.
No, ale ciśnienie jakoś spada.

     Jedziemy do szpitala. Tam jeszcze trzeba przejść Misterium Recepcji (...) I tu nagle, jak Alicja włażąca przez ramę lustra, trafiamy do innego świata, świata życzliwości, sympatii, żarcików, uśmiechów. Naprawdę!  No dobra.
         Idziemy do hangaru przedstartowego. KTG słuchają, Ania posikuje, ja czekam i staram się liczyć stoperem jej skurcze. Nie da się, kurna, no nie da się! Jak zaczynam na koniec jednego to ona tak dzielnie walczy, że nie zauważam kiedy drugi się zaczyna, a jak ona informuje kiedy się skończył i kiedy się zaczął to ja zapominam zapamiętać czas. Oczywiście stoper śmiga ale od kiedy?! Jezuuu?!!! Ile minut od skurczu??!
       Najpierw podaję pielęgniarce, że trzy minuty potem przepraszam i podaję że cztery i już sam nie wiem… może w sumie trzy i cztery znaczy siedem?!
Pot na czole, panika. Pielęgniarka uśmiecha się i mówi:
- jest super, tak ma być. 
Ale jak?!! Co trzy czy co siedem?!
Dobra.
        Lecimy do porodów rodzinnych. Pokoik relaksacyjny dla nas (bardziej dla mnie) kanapa, wanna do porodu. do wyboru. Nawet jakaś piłka w kącie, chyba dla ojca który dostaje pierdolca właśnie, żeby se poskakał i się odprężył.
         Ale potem to wszystko znika. Zaczynają się parcia. Silne. Irytacja, lekkie znużenie, zmęczenie.
Silniejsze, szukanie dobrej pozycji (nie ma takiej!) Już nie żartujemy. Maleńka koncentruje się na odpoczynku między, a ja ją podziwiam wspieram obecnością trzymam za ręce.
          Potem przychodzą te właściwe. Kosmos. Na dnie oka żony zdziwienie, że jeszcze może być boleśniej. I przyjmuje to dzielnie.
         Idziemy do sali z tym samolotem, na badanie i już szykowanie się. Skurcze osiągają siłę tornada F5. Ania jest kapitalnie dzielna, ale już się męczy. Oddychamy razem, gniecie moje palce, gryzie ten kombinezon, dzięki bogu że jednorazowy, który mam na sobie. Ciągnie mnie za włosy (na szczęście te na głowie)  całuje mnie w chwili spokoju, mówi że kocha, uśmiecha się. Ja mówi:
- spoko, możesz dać mi w ryj, nie krępuj się, podobno może przynieść ulgę.
 Ona mnie głaszcze po policzku. Ja po prostu nie mogę. W środku ryczę.
           I parcia zaczynają się. I to wcześniejsze tornado F5 okazuje się zefirkiem. Ja już trzy razy połykam łzy i mówię, że jest dzielna, że ją kocham z siłą miliona bomb wodorowych szepczę jej, a głośno:
- Oddychaj, spokojnie, dłuuuugi oddech. teraz przyj! Szybko oddechy uh uh uh uh wdeeech! przyyyyj!
         Główka już widoczna przyj! Dodatkowe powietrze!
- Nie dam rady. Nie mogę.
- Możesz kochana, jesteś wspaniała ale pomarudzimy potem, teraz oddychaj nic nie mów spokojnie.
uh uh uh przyyyyj!
Szloch.
- Nie dam rady!
- Dasz kochana. Jesteś wspaniała. Kocham cię. Kocham.      Całuję jej słone od potu usta.
I końcówka.
- Kochanie to walka, musisz ją wygrać!
Wychodzi głowa, dodatkowe pchnięcie, korpus, ciałko.
Łzy w oczach.
Trzykrotnie połykałem łzy, płakałem, ale tak po cichu.
Taka dzielna. Moja żona.
Tyle wysiłku, taki kolosalny czyn.
Jest moim światłem.
W czasie tego wszystkiego widziałem jej piękną twarz. Patrzyłem na jej wysiłek i parłem razem z nią i dyszałem i pochylałem jej głowę.
      Mikołaj zmarszczony, fioletowo siny, mokry, żywy, oddychający cudowny nieprawdopodobny. Kosmos. I moja żona, jej twarz, jakby rozkwitła, wygląda jak gdyby przez płatki kwiatu zaczęło przebijać słońce.
     Zmęczona pada, oddycha ciężko, oczy przymknięte. Mikołaj leży na brzuchu, my płaczemy. Niewiarygodne.
Niewiarygodne.

Paweł

21.2.13

Oczami mężczyzny (3)


Spowiedź 

Przyznam się, że to nie jest moje pierwsze małżeństwo. Nie jest to też moje pierwsze doświadczenie rodzicielskie.
    Niestety we wcześniejsze moje przeżycia wpleciona jest silna trauma, mroczna, smakująca bezdenną porażką, głębokimi ranami, smutkiem i samotnością. Smakująca odebranym dzieckiem. Jednak to, co obecnie przeżywam jest tak wyjątkowe, że chciałbym brać udział w każdym konkursie, w każdym forum, mediach, dyskusjach, panelach, spotkaniach, wszędzie gdzie mówi się o macierzyństwie, o matkach naszych dzieci. Chciałbym, bo z każdym dniem wzbierająca w moim sercu miłość do żony, podziw dla jej siły, potrzebują ujścia. Ja tego potrzebuję. Moje życie tego potrzebuje. 

       Ciąża była szlachetna. Połóg był spaprany przez panią od porodów. Ale syn urodził się i to było najważniejsze. Niecałe dwa lata później urodziła się córka.
      Połogi, kamienne piersi i ich rozpaczliwe masowanie, okłady z liści kapusty, nocne karmienia, wspólne czuwanie przy chorobach dzieci, dbanie o mnie, o dom, rozważania na temat obiadu, czy przyszłości dzieci, praca…
       Moja ukochana żona przez życie przechodzi z wdziękiem i siłą jakiej mi brak. Pomagam jej i staram się zawsze wypełniać to, co do mnie należy. Jednak ja mam łatwiej. Nie muszę myśleć o miliardzie drobiazgów. Ja nie przygotowuję ciuchów na następny dzień do przedszkola, nie muszę pamiętać, żeby kupić urodzinowe słodycze do poczęstunku w przedszkolnej grupie. Ja nie muszę pamiętać, żeby porozmawiać dokładnie z opiekunką jak minął dzieciom dzień, nie muszę układać planu, co będzie dziś do jedzenia, a co jutro, nie muszę pamiętać, że dzieci wyrosły z ciuchów, a tym bardziej z jakich wyrosły, a jakie jeszcze są dobre, ani buty, ani czapki. Nie muszę organizować urodzin, ani pamiętać o kupieniu prezentów dla dzieciaków, na których urodziny nasze dzieci zostały zaproszone. Nie muszę pamiętać o mnóstwie rzeczy. Mogę i staram się, ale nie muszę.
     Moja żona jest kobietą piękną w tych matczynych tańcach z kalendarzem. Ma cudowną umiejętność bycia mamą w niesamowicie prawdziwym stylu, tak bardzo, że patrzę na nią czasem z wielkim podziwem i uwielbieniem, aż potrafi fuknąć na mnie i skomentować „nie gap się tak, kochanie, bo mnie peszysz”.
       Moja żona jest także człowiekiem zmęczonym. Oprócz niemiłych momentów, które trafiają się jej w miarę regularnie, kiedy jej cierpliwość wygląda jak Reduta Ordona otoczona szeregami irytującego żołdactwa, wkurzającego wszędobylskiego kurzu, doprowadzającymi do furii hukami artylerii, oprócz tych przewidzianych boskim prawem chwil, ona ma jeszcze tysiące innych ciężarków przyczepionych ostrymi zadziorami do nerwów jej pracowitego, seksownego ciała.
      Mamy w domu mnóstwo filmów. Lubimy je oglądać. Między innymi mamy film „Bez mojej zgody”, którego nie mogliśmy obejrzeć, bo opowiada historię dziecka, które okazuje się chore na białaczkę… Dalej nie dajemy rady przebrnąć. To za silne, za osobiste. Za blisko serc.
     Moja żona każe mi to wyłączyć. A dzięki temu, że nauczyła mnie, rozbudziła we mnie i spotęgowała uczucia rodzicielskie poprzez to, że wiązała mnie z pracami domowymi przy dzieciach, nie folgowała mi, uczyła jak mam być tatą, opiekunem, nauczyła przewijania, karmienia, mycia, pielęgnowania, ubierania i troszczenia się o dzieci na mnóstwo sposobów, dzięki tym męczącym pracom stałem się prawdziwszym tatą. Więcej rozumiem, więcej odczuwam. To jest też jej zasługa, jej ciężka praca.
      Ta wspaniała kobieta jest przecudowną matką. Mam tego pełną świadomość i czasem, kiedy nadchodzi noc, siedzę samotnie słuchając piosenki, którą kiedyś przypadkiem zupełnie znalazłem. Jest to „A te” włoskiego piosenkarza Jovanotti.
...
Dla ciebie, która jesteś moja wielką miłością
I moja miłością wielka
Dla ciebie, co wzięłaś moje życie
I uczyniłaś z niego tak wiele
Dla ciebie bo nadałaś czasowi sens
Bez mierzenia go
Dla ciebie, która jesteś moja wielką miłością
I moja miłością wielka
Dla ciebie, którą ja
Widziałem jak płakałaś w mojej dłoni
Tak krucha, że mogłem cie zabić
Lekko cie ściskając
Później widziałem jak z siłą samolotu
Wzięłaś w garść twe życie
I ocaliłaś je
Dla ciebie, która nauczyłaś mnie śnic
Oraz sztuki przygody
Dla ciebie, która wierzysz w odwagę
Ale także w strach
Dla ciebie, która jesteś najlepsza rzeczą
Która mogła mi się przytrafić
Dla ciebie, która zmieniasz się co dnia
A zostajesz wciąż taka sama
Dla ciebie, która jesteś
Po prostu jesteś
Istotą moich dni
Istotą moich snów
….
Dla ciebie, która jesteś
Dokładnie jesteś
Towarzyszką mojego życia
Istota moich snów...
 

Słucham tej piosenki tak, jakbym słuchał mojego serca, gdyby serce umiało mówić. Za ścianą oddycha śpiąca żona, w dziecięcym pokoju równie senna, szeleszcząca leniwie cisza zdobią półmrok mojej samotności.
      A czasem piszę różne rzeczy, tak jak dziś. Oni też śpią. To takie chwile, kiedy domowy, nocny bezruch staje się punktem widokowym na moje życie. Stoję oparty o barierkę, przyglądam się wspaniałemu krajobrazowi, w którym dynamiczne, rozległe, alpejskie zręby gór to nasze dzieci, ubrane w soczystą zieleń wiosny, a na błękicie marzeń widzę moją żonę, rozgrzewającą świat samą obecnością, rozświetlającą i karmiącą energią te wspaniałe górskie łańcuchy.
Tak to widzę.
Patetyczna, ckliwa, przesłodzona głupotka.
Głupotka, w której nie widać codziennych zwykłych chwil.
A jednak w tej głupotce zawiera się całe szczęście życia trojga ludzi – mojego i naszych dzieci.
Być może dlatego, że kiedyś odebrano mi dziecko, po długim szczęśliwym okresie samotnego opiekowania się wyrwano mi córkę z życia razem ze sporym kawałem serca, być może dlatego dziś uwielbiam smakować taką właśnie głupotkę. Zwykłą, codzienną, naturalną oczywistość, którą jest miłość do matki moich dzieci.
Paweł Wilk aka ExSilentio

12.2.13

Więcej zaufania, więcej odpowiedzialności

"Obarczanie dziecka zbyt dużą odpowiedzialnością jest okrutne, ale nie poszerzenia mu zakresu odpowiedzialności - to jest to samo" 
Eva Rambala
certyfikowana trenerka NVC
  • chce ci się siku?
  • nie jest ci zimno?
  • ściągnij czapkę przecież jest ciepło
  • jesteś głodny?
  • choć, zjesz coś
  • idź do toalety przed wyjściem
  • połóż się już spać, bo rano będziesz niewyspany
  • nie śpij w ciągu dnia, bo potem wieczorem nie będzie ci się chciało spać
  • ubierz kapcie przecież jest zimno
       Są sfery życia, za które dzieci bardzo wcześnie mogą przejąć odpowiedzialność. To, czego potrzebują, to zaufania rodziców. Żeby ufać sobie, swoim wyborom, dzieci potrzebują wiedzieć, że Ci których kochają, ufają im. 
         Dzieci wiedzą czy są śpiące, zmęczone, głodne. Czy jest im zimno czy ciepło. Wiedzą czy mają ochotę na czytanie książki, na zabawę klockami czy bieganie po trawie.     
       Jestem przekonana, że Zo poinformuje mnie, gdy będzie burczeć jej w brzuchu, a mimo to zdarza mi się zapytać: chcesz coś zjeść?. Wiem, że ubierze na spacerze rękawiczki, gdy zmarznie, a jednak pytam: nie jest Ci zimno w ręce? Nie raz przekonałam się, że potrafi dobiec do domu, gdy chce jej się siku, a jednak odbierając ją z przedszkola mówię: idź jeszcze do toalety. Pytam, sprawdzam, upewniam się ponieważ to mój wyraz troski. Nie ma w tym nic dziwnego, prawda? A jednak coś jest nie tak... Od jakiegoś czasu mam poczucie, że to co robię nie wynika tylko z troski. Pachnie mi tu kontrolą :) Raczej nieświadomą, ale jednak. I brakiem wiary w kompetencje mojej córki. To też jest nieświadome, tzn. już świadome :)
        Patrzę na moje dziecko i wiem, że jest odpowiedzialna, co oznacza, że może decydować (w niektórych sprawach). Tak naprawdę. Tak, jak robią to dorośli. Może podjąć decyzję i w niej trwać. I może doświadczyć konsekwencji swoich wyborów. I krzywda jej się nie stanie. Mnie też nie :)


Zo ma 5 lat i czwarty dzień realizuje projekt:
Decyduję, o której idę spać.  

11.2.13

Oczami mężczyzny (2)

         Macierzyństwo to relacja matki do własnego dziecka. Można by na tym skończyć, albo poprzyglądać się tej relacji przez różne szkiełka. Nie wiem niestety czy macierzyństwo jest celem, misją, czy wyrokiem dla kobiet, wydaje mi się, że powinno być świadomym wyborem.Nie powinno się też mitologizować macierzyństwa i mówić, że jest ono podstawowym powołaniem kobiety, ani stawiać na piedestale mówiąc, że jest święte. To relacja ważna i ciężka robota, ale każda mama powinna mieć prawo do twórczego definiowania macierzyństwa. To definiowanie polega zawsze na sposobie w jakim macierzyństwo jest realizowane. 
Ojciec Karmiący

8.2.13

Oczami mężczyzny (1)

      Zaproponowałam mężczyznom spisanie historii macierzyństwa. Nie, nie historii ich ojcostwa, ale właśnie macierzyństwa. Chciałam Wam i sobie ofiarować inny świat, niż ten, który jest tutaj na co dzień. A właściwie to ten sam świat, tylko widziany z innej perspektywy.
      Cykl: Macierzyństwo widziane oczami mężczyzny, czyli jak widzę matkę moich dzieci, otwiera tekst nie ojca, nie męża, ale mężczyzny. Dlaczego? Myślę, że Jego opowieść sama się obroni :) 

-->
     Śniły mi się bardzo różne marzenia. Prócz wymarzonych samochodów udało się przez sen nawet latać. Marzenia małe i duże – to wszystko mój mózg podpowiadał po to, żeby lepiej mi się spało. Nigdy jednak nie poradził sobie z marzeniem – jak to by było być w ciąży?
     Uważam krnąbrnie, że rozumiem matki. Bezczelność – na pewno w jakimś stopniu tak. Niemniej opowiadają mi różne rzeczy, odpowiadam co rozumiem i widzę na ich ustach uśmiech – że coś do tej męskiej łepetyny jednak dochodzi.
      Rodzice też to już jakoś przyjęli, że choć jestem bezdzietny, to coś tam rozumiem i jak coś opowiem o dzieciach, to te puzzle się układają tak, jak w ich domach.
      Rozumiem. Umiem nazwać. Można ze mną pogadać. A jednak o ile rodzicielstwo samo w sobie mnie nie przerasta, to macierzyństwo owszem. To musi być coś niesamowite, czuć życie w sobie. Ja odlatuję w samej sytuacji bycia kopniętym przez dzieciaka przez brzuch jego mamy. A mieć tego człowieka cały czas w sobie? Ten szczyt delikatności i nieporadności najpierw w Was żyje, a potem tak bardzo do Was lgnie. Tworzycie ze sobą na początku jego życia duet spełniający nawzajem tak wiele potrzeb. Nigdy nie byłyście i nie będziecie nikomu tak bardzo potrzebne. Ja też nie będę.
      Mówcie co chcecie. Że ciąża to mdłości, huśtawki nastrojów, spanie na plecach, brak mobilności no i przede wszystkim poród, porównywany czasem do przeżycia własnej śmierci (ok, trochę mnie to przeraża). Mówcie o uwiązaniu do dziecka na początku, że to brak wolności, swobody, niewyspanie. Jak to mówicie – rozumiem Was i wspieram jak tylko potrafię nie przeżywając tego samego. Bez bicia przyznaję, że dla mnie też by to było bardzo ciężkie. Ale jak już powiecie, to posłuchajcie.
      Bardzo Wam zazdroszczę tego, że możecie przeżyć tak wielkie zaufanie drugiego człowieka, który od Was zależy. Nie tylko psychicznie, ale dosłownie, fizycznie i w pełni. Wcale się Wam nie dziwię, że w takim momencie czasem nam mężczyznom przychodzi iść w odstawkę – nie być tak ważną osobą jak dotychczas.
     Nie przekonują mnie hasła o równości między matką, a ojcem. Nie mam wątpliwości, jak dużo może ojciec i mąż zrobić dla dziecka i kobiety – bardzo dużo. Może nawet w trudnej sytuacji, bo i takie się zdarzają, matkę dziecku zastąpić – to prawda.
     Jednak nie da się ukryć, nie będę nigdy w ciąży, nie będę karmił piersią, dziecko nie będzie ode mnie tak bardzo zależne, jak od Was. Zazdroszczę Wam z jednej strony. Z drugiej mam do Was z tego względu głęboki szacunek, jesteście namaszczone, jesteście kimś wyjątkowym. Czuję to, patrząc na Was i chętnie o tym słucham. Choć Wy pewnie myślicie, że ja i tak nic nie zrozumiem...

Jarek Żyliński
 

7.2.13

Mój świat - Jej świat, Jej świat - Mój świat

     Prowadzę samochód. Z tyłu siedzi Zo. Z podporządkowanej wyjeżdża samochód więc gwałtownie hamuję i wrzeszczę: co za baran. I słyszę pytanie mojej córki: mamo, a to nie człowiek prowadził ten samochód?

      Mój stosunek do ludzi i świata ma wpływ na obraz ludzi i świata jaki ma Zo. Nie chcę, by w Jej świecie barany i inne zwierzęta siedziały na kierownicą. Chcę, by zostało tak jak jest. By patrząc na człowieka widziała tylko (lub aż) człowieka. Chcę, by go szanowała. Brała pod uwagę. Chcę, żeby nie tylko jasno określały własne granice, ale także uznawała granice innych. Chcę... i wiem, że to za mało. Nie wystarczy "chcieć", choć to pierwszy krok. Niektórzy mówią nawet, że milowy.  
    Porozumienie bez Przemocy jest czymś więcej niż stylem komunikacji. To przede wszystkim sposób odbierania i postrzegania siebie, innych i świata. Sposób myślenia. Istotę PbP obok rozpoznawania i nazywania uczuć i potrzeb stanowi wzajemny szacunek. Spojrzenie na siebie i na drugiego z szacunkiem odpiera agresja na rzecz współdziałania. 
      Lubię słuchać opowieści Zo. I nie ma znaczenia o czym one są. Kiedy moja córka opowiada o przedszkolu, wycieczce, wizycie u dentysty, o swoich koleżankach i kolegach, to jej słowa przepełnione są szacunkiem. Nawet gdy mówi o tym, co trudne to zwykle mówi:  
  • nie lubię, gdy... 
  • przestraszyłam się, bo nie chcę żeby...
  • chciałabym inaczej rozwiązać ten kłopot 
  • powiem, że nie chcę żeby tak mówił
  • wiesz, ja chciałabym żeby N. miała koleżankę, tak jak ja mam
  • martwię się, że...
  • powiedz mi, co mam zrobić, gdy...
      W Jej świecie bardzo rzadko żyją takie określenia jak: głupi, beznadziejne, muszę Cię uderzyć, wynoś się stąd, brzydki... A jeśli już się pojawiają, to pyta mnie co z tym zrobić lub informuje, że ona tak wcale nie myśli.


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...