Miałam nie pisać o klapsach. Wielu już napisało i wydawało mi się, tzn. w dalszym ciągu wydaje mi się, że nic nowego nie powiem. Miałam nie pisać ale... życie pisze swoje scenariusze i czasem trudno przejść obok nich obojętnie.
Miejsce akcji: Osiedle, jakich wiele.
Czas: Kilka minut przed 15.00.
Bohaterowie:
On - poddający się sile grawitacji, nie taka znowu patologia.
Ona - mama szukająca kluczyków do samochodu w torebce bez dna.
Chłopiec - lat chyba 3.
Ja - mimowolny obserwator.
Scena 1:
Ona: Stój w miejscu. Nie podskakuj. Nie widzisz, że nie mogę znaleźć tych cholernych kluczyków.
Gdzie one są (sama do siebie). Głuchy jesteś. Nie ruszaj się (to już do Chłopca). Ile razy mam ci powtarzać.
Chłopiec zastyga w ruchu.
Ona (wygrzebawszy kluczyki): No rusz się, co tak stoisz. Wsiadaj do samochodu.
Chłopiec w podskokach zmierza do tylnych drzwi.
Ona wymierzając mu klapsa: Dość tego. Ja nie wiem dlaczego jesteś taki nieznośny. Dlaczego musisz być taki złośliwy.
Kiedy mały gramolił się na tylne siedzenie oberwał jeszcze raz.
Scena 2:
On: No i co go Pani bije?
Ona "udaje", że nie słyszy.
On: Nie dość, że jest Pani głupia, to jeszcze głucha.
Ona (mierząc go wzrokiem): Nie Pana sprawa.
On: Moja.
Opadła mi szczęka i z mimowolnego obserwatora stałam się obserwatorem świadomym, choć pewnie niektórzy nazywaliby mnie raczej gapiem :)
On (kontynuując): Niech go Pani bije dalej, to skończy jak ja.
Ona bez słowa wsiadał do samochodu ale nie przekręca kluczyka. Samochód nie odjeżdża. Odszedł za to On, a Ja wciąż stałam jak wmurowana.
Scena 3:
Ruszyłam i ryczę. Mam nadzieję, że Ona też. Wiem, że Ona też.
Można bez przemocy. Nawet gdy się ofiarą przemocy było. Tylko jakie są tego koszty?
Słyszę, że istnieje społeczne przyzwolenie na klapsy. Widzę, że dziecięce potrzeby traktowane są jak kaprysy. Czytam, że dzieciom trzeba stawiać granice, bo inaczej... Nie zgadzam się. To przecież wiecie.
Jest jeszcze coś, co być może będzie dla Was odkrywcze. Dla mnie było. "Z psychologicznego punktu widzenia powtarzające się kary cielesne niszczą naturalne mechanizmy adaptacji do sytuacji niebezpiecznych, którymi są ucieczka lub ochrona samego siebie, albowiem przed razami rodziców nie można ani uciec, ani się uchronić. Jeśli będzie musiało nagle stawić czoło jakiejś niebezpiecznej sytuacji, dziecko może znaleźć się w stanie zahamowania i odrętwienia, który spowoduje, że nie będzie mogło skutecznie się chronić" (Claude Didierjean-Jouveau "Rodzicielstwo bez przemocy")
Ja też ryczę, nie tylko z powodu tej sceny, ale z powodu cytatu...
OdpowiedzUsuńTa scena była NIESAMOWITA!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Wszechświatowi, że pozwolił Tobie być jej świadkiem bo dzięki temu i my jesteśmy :)
Dziękuję Wszechświatowi, bo po raz kolejny czuję, że kocham ludzi ♥
Myślę, że na ten temat nigdy nie jest za dużo napisane. A przynajmniej tak długo, jak istnieje przyzwolenie na klapsa. Ja niedawno byłam świadkiem sceny na placu zabaw, kiedy babcia uderzyła w twarz (!!!) swojego ok 1,5-2 letniego (!!!) wnuczka. I ciągle mu powtarzała, czego by nie robił, "nie rób tego albo Cię uderzę!". Nawet starsza siostra chłopca biła go za coś po rączkach:-(
OdpowiedzUsuńW takich sytuacjach trzeba reagować! Najlepiej przez zaskoczenie. Ciekawe czy rodzice wiedzą, że babunia (tfu baba jaga) ich dziecko bije...Poszłabym z nią (za nią)do domu i ich uświadomiła, jeśli wiedzą to kulturalnie poinformowała, że jeśli to się powtórzy, zawiadomię Policję. O klapsach mówią wszyscy, ale na prawdę tylko nieliczni reagują. Gdyby sprawcy czuli zagrożenie karą takich zachowań byłoby mniej.
UsuńZgadzam się całkowicie. Brak reakcji to społeczne przyzwolenie. Gdyby wszyscy reagowali, taka matka nie uderzyłaby dziecka na ulicy, a w drodze do domu pewnie by się uspokoiła i już byłoby dobrze.
UsuńNo i ja też ryczę.
OdpowiedzUsuńAle widzę w sumie dużo pozytywnych zmian w społeczeństwie, mimo wszystko. Jeśli chodzi o klapsy. Długa droga przed nami, ale gadanie o tym - robi swoje i robi dobrze.
a ja sie obawiam,ze jej to nie ruszylo.. niestety zadne nawet piekne sceny wzruszajace filmy czy reportaze NIE sa w stanie zmienic niektorych.. :(
OdpowiedzUsuńJa wierze, ze i ona ryczala... Ja czasem zachowuje sie podobnie, nie AZ tak, ale jednak podobnie, a potem rycze... Na szczescie, chyba coraz bardziej panuje nad soba, ale nie jestem idealem....
OdpowiedzUsuńNo i nie pozwalam, by osobista Baba Jaga z Dziadem Jagiem wbijali mnie w poczucie winy dlatego, ze... nie daje dzieciom klapsow, czyli "wychowuje bezstresowo" - w ich mniemaniu. Po prostu nie jezdze tam. Siodmy miesiac... nie jest mi z tym najlepiej, ale ta toksycznosc byla nie do zniesienia
Trzymaj się, dzielna dziewczyno :-) Dasz radę :-)
UsuńTo ostatnie zdanie dopiero mnie zmroziło. Bo jako córka bijących rodziców - własnie tak mam. Nie umiem się bronić.
OdpowiedzUsuńJustmaga, myślę, że masz rację. Bijących rodziców rzadko coś rusza, a najczęściej wyładowują na dziecku złość o to, że przez nie taka "obora" była. No bo przecież nie przez rodzica, nie?
I ja mam podobnie...
Usuńpewnie czasami ten, kto był bity robi to nawykowo i zupełnie bezmyślnie, ale z drugiej strony potrafi też poczuć to, co w chwili klapsa czuje dziecko i zmienić nawyki;
OdpowiedzUsuńczytam tego bloga jako matka, natomiast bardzo często zupełnie niezależnie od mojej woli wszystko, co piszesz, przechodzi przez filtr dziecka, które we mnie siedzi - ono czuje się dobrze, czytając Twoje posty
Moniko to niesmawite o czym napisałaś
OdpowiedzUsuńmiałam w szkole koleżankę, która choćby nauczyciel na nią spojrzał...ona zamierała. Miałam wrażenie że wtapia sie w otoczenie: staje się ławką, ścianą...Dopiero po latach mi opowiedziała o koszmarze dzieciństwa. Ojciec alkoholik, sfrustrowana mama, ona z poduszką na głowie kiedy wracał. dzisiaj jest szczęśliwa mamą i nie daje klapsów...sama napisała pracę licencjacka na ten temat, jako samouświadomienie. Pozdrawiam Kasię :* i dziękuje za wszystkie artykuły, sama czytam i stosuję :)
OdpowiedzUsuńJestem w pracy... dziwnie muszę wyglądać bo łzy napłynęły mi gdy wyobraziłam sobie historię....
OdpowiedzUsuńKlapsów nie stosuję i nie będę...
rozbroiłaś mnie - ta sytuacja daje tyle do myślenia
OdpowiedzUsuńdziękuję
mocna scena. i tak, to prawda, że przemoc wobec dzieci odbiera im umiejętność chronienia siebie.
OdpowiedzUsuńdopiero dzięki temu cytatowi zrozumiałam kilka sytuacji w moim życiu kiedy dziwiłam się że nie umiem zareagować, ochronić siebie, kiedy ktoś robi mi krzywdę...
OdpowiedzUsuńDziękuję.
A ta historia... Faktycznie tylko dziękować Wszechświatowi żw tam byłaś ale i że ten świadomy mimo swego uzależnienia mężczyzna pojawił się w życiu tej kobiety. Kropla drąży skałę.
Zastanawiam się jak się zachowywać kiedy widzę klapsy lub słyszę grożenie nimi. Moja historia:
1,5-roczne dziecko będąc w domu ciotki rozsypuje chrupki, po czym ´przykładny ojciec´, ku aprobacie całej rodziny, przemawia do syna:
Pamiętasz jak obiecywałeś mi w samochodzie że będziesz grzeczny? (chłopiec kiwa głową), no to dlaczego nie byłeś? Chcesz dostać w dupę? Ciocia nas już więcej nie zaprosi jak się będziesz tak zachowywał. A teraz jedziemy do domu.
I tak mam już wrażenie że uważają mnie w rodzinie za wariatkę, a nasz kontakt jest sporadyczny. Zastanawiam się nad zrobieniem matce chłopca prezentu z ´kompetentnego dziecka´ Juula.
No wlasnie, mam wrazenie, ze w domu mojej osobistej BJ i DJ (nawet bardziej) istnieje oczekiwanie, ze przynajmniej pogroze klapsem, gdy syn rozleje sok albo zlapie firanke albo nie daj Boze majstruje cos przy tv, dvd, etc. Wychowam rozpuszczone bachory, bo nie groze? Ech... Tylko jak dlugo mozna siebie unikac? W koncu to dziadkowie...
UsuńDziękuję Moniko.
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję, że to zobaczyłaś otwartymi oczami.
Kiedy czytam to, co piszesz - też płaczę.
Jestem w nim - o którym piszesz On. Widzę siebie w Nim, choć nie piję, a tak łatwo byłoby uśpić tamten ból. Dziękuję MU - że nie spał, widząc, co się działo.
Budzi się we mnie Ja - mała Oleńka, którą położyłam spać - zmieniłam imię, żeby nie czuć tego, co czuła ona słysząc tyle razy kiedyś "Ola - wyjdź!" A potem - albo w zamkniętym pokoju, albo na korytarzu szkolnym (bo mama była jednocześnie moją panią w szkole od 1-4 klasy) - bicie, bicie, bicie. Po twarzy, po głowie, po plecach, pięściami, pasem. Osuwałam się na ziemię - bezsilna. Ale nie mogła mnie przecież tak zostawić - zwłaszcza w szkole. Więc kolejna komenda - "do klasy!". Wchodziłam obolała, słaniająca się na nogach, patrząc na dzieci przez zalane łzami oczy. Mocna. Nie mogę przecież pokazać im co się stało. Bo to była MOJA WINA! Przecież nie chciałam czytać kiedy mama-pani kazała czytać.
Błagam, jeśli pamiętacie klapsy i nie tylko - mówcie, piszcie, pokażcie gdzie byliśmy i co z tego wynika. Może zdążymy kogoś uratować.
przytulam cie, Kochana...
Usuńtrzymaj sie cieplutko :*
bardzo dobrze napisane. i bardzo ważne.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło.
Mi również popłynęły łzy. Ten temat zbyt wiele emocji we mnie porusza. Nie rozumiem jak można dawać przyzwolenie klapsom...nie rozumiem, gdyż dla mnie samoświadomość to podstawa. A klaps to rozładowanie dla rodzica. Czyli co? Taki rodzić mówi sobie: traktuję dziecko jak formę rozładowania? Czy może po prostu jest taki ograniczony i tego nie pojmuje? Byłam bita i zrobię WSZYSTKO, aby nie popełnić błędów moich rodziców. Jest jeszcze jeden psychologiczny aspekt. Dzieci bite uczą się życia w lęku. Jest to dla nich norma. Przez to po latach nie potrafią być szczęśliwe, gdyż to dla umysłu nowa zagrażająca sytuacja. I to jest okrutna konsekwencja.
OdpowiedzUsuńNiestety masz racje...
UsuńDziewczyny dziękuję za Wasze wzruszenie, łzy, za otwartość, uważność, wiarę w drugiego.
OdpowiedzUsuńWielka wdzięczność za ten wpis.
OdpowiedzUsuńWczoraj z grupą przyjaciół zrobiliśmy warsztat o tym "jak rozmawiać z dziećmi". Pierwszy odcinek koła samopomocy w oparciu o Ginotta Heima i Mazlish/Faber.
W nadziei, że zmiany się zaczynają w mikro-strukturach.
No dobra . A jak reagować...? Każda moja reakcja na scenę bicia dziecka zawsze kończyła się radą , żebym się zajęła swoim dzieckiem lub po prostu byłam wulgarnie wyzywana . Piszę o tym zresztą tu http://www.owijalnia.blogspot.com/2011/11/boli.html Reaguję za każdym razem ,kiedy widzę bite dziecko i zastanawiam się jak mówić , żeby ktoś chociaż przez moment sobie uświadomił , że nie różni się to niczym od bicia dorosłej bliskiej sobie osoby - jest naganne i jednak społecznie piętnowane . Czy mam krzyczeć , czy tłumaczyć , czy prosić ......
OdpowiedzUsuń@Okruszyno, trzymam kciuki za te zmiany.
OdpowiedzUsuń@ATC, zawsze z empatia, dla Malca lub Rodzica. Empatia jest w moim przekonaniu szansą, nie gwarantem, bycia usłyszaną. I nie piszę tu o sytuacjach przemocy domowej ( wtedy dzwoń na policję) ale o tym przysłowiowym klapsie.
@ Monika, klaps też jest przemocą! i jest zakazany w polskim prawie.
OdpowiedzUsuńL.
A w jednej z książek o wychowaniu czytałam ostatnio o "serdecznym klapsie"... Książka współczesna, nie z ubiegłego wieku....
UsuńWstrząsające ... takie sytuacja spadają na nas chyba z Nieba bo trzeba i powinniśmy za nie dziękować. Za walnięcie obuchem w łeb które otwiera oczy i zatrzymuje naszą pędzącą głowę.
OdpowiedzUsuńPrzedstawiona scenka nie jest ilustracją do zakazu kar cielesnych. W tym przypadku ewidentny był brak cierpliwości ze strony matki. Klaps kompletnie nieuzasadniony i niepotrzebny. Środek wychowawczy jak najbardziej chybiony.
OdpowiedzUsuńDo tej kategorii, równie szkodliwych jak klaps ( mam nadzieje, że był on powierzchowny, nie robiący dziecku krzywdy fizycznej). Zdecydowanie gorsza od tego była postawa znerwicowanej matki, z optyki dziecka nieczytelna, czepiająca się nie wiadomo o co? To nie było wychowywanie dziecka, tylko wylewanie na niego frustracji.
Współczesny problem ( najczęstszy!) to nie walka z klapsami - o ile są oczywiście bardzo, ale to bardzo sporadyczne i bezpieczne, ale kompletnym nie przygotowaniem rodziców do wychowywania swoich dzieci. Paradoksalne - dotyczy to także coraz częściej nauczycieli - pedagogów. Rzadko i zbyt powierzchownie omawia się cele wychowawcze, rozmywając je rozpisywaniem się, czysto akademickim, nad metodami.
Tym czasem metoda jest tylko wtedy dobra gdy osiąga zamierzone cele! My mamy zaś tysiące metod, a cele, jak widać ;)
Ps. Oczywiście nie jest to problem wyłącznie nasz lokalny - dotyczy całego cywilizowanego świata. Może więc czas by było
znowu powrócić na poważnie do dzieła "Wychowanie dzieci i mlodzieży w Państwie Platona".
@Anonimowy:
OdpowiedzUsuń1. klaps, nawet powierzchowny (cokolwiek to dla ciebie znaczy) zawsze robi dziecku krzywdę, to nie tylko fizyczną
2. nazywanie rzeczy po imieniu "zmienia je w oka mgnieniu" (śpiewa RAZ,DWA,TRZY) - zatem klaps to przemoc, nawet sporadyczny
3. bezpieczny klaps? co to takiego? ostatnio usłyszałam o serdecznym klapsie, który jest mi równie daleki jak "bezpieczny". klaps to klaps. nie jest on ani dla dziecka serdeczny, ani bezpieczny, wręcz przeciwnie. Klaps to przemoc, a przemoc jest niebezpieczna.
4. zaintrygowało mnie Twoje zdanie o "celach wychowawczych" jakie ma stawiać sobie rodzic i nauczyciel. Według mnie nie chodzi o cel, a o kontakt.
5. cel nie uświęca środków, więc metoda, która za wszelką cenę osiągnie cel, też nie.
6. Platon żył przed naszą erą. Trochę się od tego czasu zmieniło :)
Muszę: Dając dziecku klapsa, pokazujemy, co ma zrobić, gdy jest sfrustrowane
OdpowiedzUsuńbyło sobie dziecko. dziecko przyszło na świat w wielodzietnej rodzinie, gdzie rodzice pracowali, czynności pielęgnacyjne i opiekuńcze wobec dzieci wykonywali. dawali jeść, zapewnili miejsce do spania, ubrali, do szkoły posłali i zaopatrzyli w podręczniki. co jeszcze? chodzili do lekarza, gdy dzieci były chore. żadne z rodziców też nie nadużywało żadnych substancji które wpływały by na jego zdolność myślenia. więc dziecku nigdy nie przyszło by do głowy rodzine swą nazwać patologiczną. a więc normalkną, prawidłową.
OdpowiedzUsuńjednak rodzice w tej rodzinie dzieci uchowali, jak zwierzęta nieco, nie zajmując się przy tym w ogóle wychowaniem. teraz słyszy się, że dziecka nie należy "wychowywać" ale tamto dziecko marzyło wychowaniu. czyli w jego rozumieniu o kontakcie, zainteresowaniu, uczeniu i pokazywaniu, o szanowaniu. o uznaniu, że dziecko ma jakieś swoje życie wewnętrzne i pragnienia. w zamian rodzice dawali swoim dzieciom jedzenie, zaopatrywali ich podstawowe potrzeby, jak w hodowli zwierząt. i dodatkowo tresowali. tresowali bardzo wytrwale, zakładając swoje niepodważalne prawo do życia i śmierci, działań i myśli swoich dzieci. a więc bili i szarpali. bili pasem skórzanym i kablem od żelazka. bili kijem bambusowym, bili ręką. i "kopyścią" cokolwiek to jest. bili na codzień i od święta. dziecku zdarzyło się nawet być skopanym. głównie rodzicielka się tym zajmowała. dziecko bało się spokojnie przejść obok matki, bo była nieobliczalna, w każdej chwili coś mogło jej się nie spodobać, a wtedy nie potrzebowała nic mieć pod ręką, bo waliła po głowie, po twarzy, ręką szarpała za ramię wbijając pazury do krwi, wytargiwała włosy. dziecko pamięta do dokładnie - jak wieczorami wyciągało z kucyka wyszarpane włosy. mama stwierdziła potem kiedyś że "chyba od tego szarpania ci tak włosy ładnie zgęstniały.." za co rodzice bili??? a no właśnie, tego dziecko nie pamięta. ale jakis musiał być powód. za każdym razem. i że było ono temu winne, że zasłużyło. to było oczywiste. dziecko wierzyło w to i wierzy w środku do dziś. choć wie doskonale, że to niemożliwe. ale przecież było takim skur...nem. bo to też słyszało na co dzień. przemoc werbalna, która głosiła dziecku, że jest tłustą krową, francą, skur..., niedorobieńcem. że matka nie wytrzyma, że "za co ją bóg pokarał takim skur... dzieckiem" i "że weźmie zabije, pójdzie odsiedzi swoje i będzie miała święty spokoj". i waliła przy tym głową dziecka w ścianę. to wszystko się zdarzyło. dziecka podstawowym odruchem w tym domu był odruch obronny, chronienia głowy. ręce cały czas gotowe do osłaniania, góra ciała do uniku, strach przenikający każdą komórkę ciała i odskakiwanie, na każdy gwałtowniejszy ruch matki. bo wiadomo co jej do głowy strzeli? czy dziecko wierzyło że je matka zabije? chyba nie. ale to nie miało znaczenia. bo wierzyło we wszystko co niosły ze sobą te słowa, słyszane każdego dnia. że jest niczym. nikim. że nie ma żadnego znaczenia, że rodzice go nienawidzą, że nie ma żadnych praw. że jest beznadziejne i do niczego się nie nadaje. że jest złe i że zasługuje na to, by nie doznać od rodziców miłości. czy przyszło mu do głowy, że rodzice je kochają? chyba nie, bo nie mówili tego. a gdy już powiedzieli czasem w jakiejś trudnej chwili, to w dziecku rodził się wielki bunt i poczucie ogromnej krzywdy. bo nie godziło się na taką miłość. nie tak sobie to wyobrażało. więc wolało uważać, ze go nienawidzą.
i jeszcze mowili, ze jak bedzie krzyczec podczas bicia to przywiaza do krzesla i zaknebluja, zeby nikt nie slyszal...
Usuńtak jak w to, że na prawdę nie ma żadnych praw. bo to kolejny rodzaj przemocy - emocjonalnej. utrzymywanie dziecka w ciągłej niepewności. nic mu nie było wolno, ani usiąść, ani z domu wyjść, ani obejrzeć czegoś w telewizji, spoglądało tylko ukradkiem schowane za futryną drzwi, nigdy nie usiadło spokojnie na fotelu, nie miało prawa ani do pójścia spać, ani do wstania z łóżka, do odejścia od stołu, do niezjedzenia, ale też do zjedzenia. do picia. do pragnienia jakiegokolwiek!! nigdy by się za nic nie przyznało, że może czegokolwiek chceć. czegokolwiek. bo normalnie nie miało do tego prawa. rodzice decydowali o wszystkim. na dwór nie puszczali, bo dziecko miało być pod ręką. więc dziecko czasem uciekło, potem było lanie. "ile dostanę mamusiu?????" "piętnaście razy, połóż się i wystaw tyłek to szybko pójdzie i dostaniesz mniej" i dziecko chciało. bardzo chciało. ułatwić matce robotę. położyć, wystawić tyłek. ale nie leżało to w jego możliwościach. wbrew instynktowi. więc nawet jak się położyło, to po kilku pierwszych razach uciekło. i zaczynała się gonitwa. ucieczka z wrzaskiem, błąganie, proszenie, w końcu zagonione w róg, chwycone przez matkę za nogę, całą resztą ciała usiłowało odpełznąć po podłodze, wyrwać się, ale matka trzymała mocno i waliła, gdzie popadło, po wijących się nogach i plecach i rękach nawet. w nieskończoność. ogromne upokorzenie. ogromna nienawiść. do rodzica i do siebie. na koniec jeszcze obwiniała dziecko za to, że się wyrywa, że przez to ona się musi tyle z nim uszarpać, tyle sił na to mieć, że za to więcej dostało. ale dziecko już nic nie słuchało, płacząć w najdalszym kącie domu, albo powstrzymując łzy. bo tak na prawdę wyła jego dusza, pragnęłi uciec i zniknąć, tak żeby nikt pozostały z rodziny go nie zobaczył. tak bardzo było mu wstyd... dziecko lubiło czytać, ba, pochłaniało książki. więc oczywiście tego mu też nie było wolno. do dziś nie wyobraża sobie, że mogłoby w domu rodzinnym usiąść na krześle czy w fotelu i czytać. czytało po kryjomu, w nocy, w ubikacji, wisząc nad zlewem z naczyniami do mycia. bo taki był widać rodzicielski cel - pozbawić prawa do przyjemności. wpoić, że życie to coś okropnego i polegającego na ciągłych zmaganiach i przyjemność to coś niemoralnego. do dziś się dziecko dorosłe nie umie przyznać matce, że spędza dzieńna niczym, że spało do póxna, że idą z rodziną do zoo, zamiast się czymś umartwiać.. nie mogło chodzić na żadne koła zainteresowań, bo nie, bo miało być pod reką i zajmować się sprzątaniem, pomaganiem, młodszym bratem i po prostu być w każdej chwili do dyspozycji. i to było najgorsze - dziecko nauczyło się, że nie opłaca mu się wykonanie szybkie swojego obowiązku bo i tak nie mogło usiąść do czytania czy wyjść. musiało być pod ręką. więc ze słowami, że w domu jest zawsze coś do roboty, matka dawała mu następną rzecz do zrobienia.. na koło zainteresowań nie puścili, ale powiedzieć, że inne dzieci to coś potrafią, tańczą śpiewają, to czy tamto, a nasze takie niedorobione, potrafili. z poczucia winy, widząc najmniejsze oznaki gniewu u rodziców, dziecko samo sobie odmawiało prawa do jedzenia. nie zasłuzyłam, nie mogę jeść obiadu. oczywiście wyszkolone przez matkę, bo wcześniej to ona mu zabraniała, jak nie zasłuzyło. bo przecież jest darmozjadem. więc żreć nie dostanie. dziecko nienawidziło swoich rodziców. największym jego pragnieniem było, aby ktoś ich przeniósł gdzieś na koniec świata. zeby tam sobie żyli z dala od dzieci, a te żeby mogły spokojnie żyć swoim zyciem. jednocześnie bardzo się bało, że umrą. dlatego chciała, by wynieśli się na koniec świata.
OdpowiedzUsuńczy dziecko dłaoby się pokroić za swoich rodziców? kto wie. może tak, bo matka, zresztą bez żadnego owijania w bawełnę, manipulowała dziećmi i do dziś jej to wychodzi doskonale. dorosłe dziś dzieci nadal nie potrafią się od niej uwolnić, uniezależnić, robią co chce, bo manipulować emocjonalnie nadal potrafi doskonale. nadal warunkując wszystko. użalając się lub grożąc. wyzywając lub obrażając się. na słowa dziecka, "że mogłaby nie być taka trudna we współżyciu" mówi "to proszę bardzo, wszyscy ze mną pozrywajcie kontakty, jakoś to przeżyję, jak wszyscy tylko macie pretensje i się wam nie podoba. ja się już nie zmienie!" ale dziecku nie o to chodzi. i nadal pozostaje bez wyjścia. w końcu to jego jedyna matka jaką ma. czy potrafi się do matki rzytulić? nie. nigdy nie było tulone. a gdy się zdarzyło, w jakiejś chorobie, dziecko sztywniało i było to dla niego gorsze niż bicie. bo nie chciało być po prostu dotykane przez te ręce, od których doznało tyle krzywd.
OdpowiedzUsuńrodzice dziecka żyli w stanie wiecznej wojny. dziecko wracając skądś, najpierw ze wstrzymanym oddechem stało pod drzwiami i nasłuchiwało czy znów się kłócą. a kłócili się bez przerwy i nie był ważny powód. nigdy nie chodziło o coś. ani nic nie mieli tym osiągnąć. po prostu - od jakiejś głupoty, a potem juz ten sam scenariusz zawsze - godzinami na siebie wrzeszczeli, przeklinali, trzaskali drzwiami i czym się dało i polegało to tylko na tym, kto komu bardziej dowali, ubliży, zrani. zawsze stałe fragmenty gry. dziecko nienawidziło tych kłótni ponad wszystko. bało się ich bardzo, chciało zniknąć i nie wiedziało gdzie się ma podziać. nie było w stanie unieść ciężaru atmosfery w domu. rozjuszona matka, wyprowadzona z równowagi przez ojca, zawsze się potem wyładowywała na dzieciach...
OdpowiedzUsuńmożna by pisać jeszcze długo. ale od tamtych zdarzeń minęło wiele lat. z tego domu wyszło pięcioro zwichrowanych dzieci. które różnie sobie radzą z życiem. żadne z nich nie jest asertywne i nie umie zadbać o siebie. dziecko nie skończyło jak mężczyzna z postu. ale do dziś nie umie sobie poradzić ze swoim dzieciństwem ani z życiem wśród ludzi. nadal daje się manipulować matce. ale dzisiaj samo jest matką. i to zadanie nieraz wydaje się nie do udźwignięcia. czy uważacie, że ktoś kto doświadczył przemocy w rodzinie w dzieciństwie, może, ma prawo być rodzicem?
Bycie rodzicem to ani prawo, ani obowiązek. To stan. Zaakceptowany lub nie. Trudno jest tworzyć rodzinę, gdy tyle bólu i nie zaleczonych ran. Potrzeba nie tylko czasu i świadomości ale i wsparcia, by z pokręconego dzieciństwa już wyjść, by przytulić tę mała przestraszoną istotę, która wciąż w Tobie tkwi. Trzeba, moim zdaniem, przeżyć coś na wzór żałoby po swoim dzieciństwie. Przepłakać je, by móc ruszyć dalej. Jeśli nie znasz ksiażki "Biegnąca z wilkami " to polecam. To może być pierwszy albo kolejny krok. Niełatwa to książka bo poruszająca bardzo ważne struny. Na mojej półce też musiała swoje odleżeć. Pozdrawiam.
UsuńDziękuję. Za to że mogłam być "wysłuchana".
UsuńPierwszym krokiem był udział w małym wykładziku p.Agnieszki Stein. wykład był króciutki. co można było na nim powiedzieć? bardzo ważne dla mnie słowa - o poczuciu wartości. że to co innego niż samoocena. oraz skąd się bierze. najpierw siedziałam i nie bardzo rozumiałam, oraz uznałam, że wykładająca "bzdury mówi". a jednak było w tym coś sensownego, choć wytłumaczyć nie było łatwo chyba. wykład się skończył, a usłyszane słowa bardzo mi utkwiły w umyśle. a może i w duszy. miały sens, wielki sens. i to były pierwsze słowa które w czymś mi pomogły. bo nie tak łatwo to zrobić, ale na ich podstawie zaczęłam szukać własnego poczucia wartości. a raczej wierzyć, że niezależnie od tego co przeżyłam i za jak bardzo beznadziejną się uważam (zostało mi wmówione) jest inaczej - czyli że jestem ważna, taka jaka jestem i mam prawa. i powtarzam to sobie teraz każdego dnia. i myślę o tym. i na prawdę te słowa we mnie kiełkują. więc to był pierwszy krok.
a teraz szukam. zrywam nawet ze swoim buntem. bo właśnie to dziecko we mnie nie pozwala mi isć do przodu. wciąż żal, że mam takie braki, luki rozwojowe po moim dzieciństwie. wciąż oczekiwanie, że będę mogła to nadrobić. ale nie będę, nie w taki sposób jak małe dziecko przynajmniej. i stąd mój bunt - jako dziecko bez żadnych praw i bez prawa do potrzeb, a teraz, jako rodzic znów na gorszej pozycji - gdy przede wszystkim trzeba dostrzegać potrzeby dziecka. nie jest to łatwe. ale właśnie zrywam z buntem w sobie. i przestaję widzieć to jako bycie w gorszej pozycji. to ja jestem rodzicem. to ja mogę zrobić tak, aby nikt nie był w gorszej pozycji.
dziś patrzyłam na swoje młodsze dziecko z tak wielką czułością. tak bardzo cieszyłam się każdą chwilą jego towarzystwa. patrzyłam i widziałam: osiemdziesiąt centymetrów człowieczeństwa. maleńkiego i bezbronnego. ale pełnego człowieczeństwa. dlaczego miałyby jego potrzeby byc mniej uwzględniane niż dorosłego człowieka?
a ze starszym dzieckiem też miałam wspaniałe chwile. i też patrzyłam na nią z czułością wyjątkową. jest wspaniałą osobą. dogadywałyśmy się jakby lepiej. dziś obyło się bez żadnych awantur, bez płaczu, wycia, bez złośliwych jej zachowań (czy są złośliwe?? pewnie wcale nie), a ja czerpałam radość z kontaktu i rozmowy. starałam się z całych sił jej wysłuchać, usłyszeć, dostrzec o co chodzi. dziś było w porządku.
a ja jestem szczęśliwa mogąc być ich mamą.
dziękuję i pozdrawiam. a po książki sięgnę. już mam dwie do przeczytania.
Anonimowa... Bardzo ci dziekuje za podzielenie sie swoja historia. Coz mozna powiedziec, ze mi przykro? Nie ma takiego slowa, ktore mogloby wyrazic co w tym momencie czuje. Bylam tam. I juz prawie jestem matka, za kilka dni. Cala ciaze przeplakalam ze strachu, jak moge byc matka, skoro wciaz jestem jeszcze dzieckiem, wciaz jeszcze tkwie w dziecinstwie, ktorego nigdy nie bylo.
UsuńAle odkad trafilam na bloga Moniki zaczelam sie usmiechac i wierzyc, ze teraz jest odpowiedni czas. Skoro jeszcze tylko kilka dni, to widocznie wlasnie tak ma byc. Zaplanowane odgornie, w to wierze, u gory nie ma pomylek. I twoj komentarz dal mi jeszcze wiecej. Dal mi wiare, nie tylko nadzieje ale wiare i sile. Oby tak juz zostalo. Bardzo ci dziekuje. Tobie tez, Moniko.
podpisuję się pod sformułowaniem "kocham, nie biję" ale dla mnie to szczególnie trudne. bo tak trudno nie uderzyć, gdy samemu ma siętylko taki wzorzec postępowania. chcę jednocześnie napisać coś optymistycznego: takie akcje społeczne mają sens! uświadamianie. co prawda, ta kobieta pewnie od samych słów krytyki nie zmieni zachowania. ale kropla drąży skałę. wystarczy że zacznie nad tym myśleć. wystarczy że zacznie wierzyć. a poczuje i przyjmie za swoje. to jest możliwe. wiedziałam, że nie będę dziecka bić. ani poniżać. ale klaps to nie było dla mnie bicie. moja córka dostała kilka klapsów w życiu. niezasłużonych, bo nigdy nie są zasłużone. uważałam je za naturalne. ale dziś wiem. wiem, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś podszedł i dał mi klapsa z jakiegokolwiek powodu. wiem, że dziecko jest także człowiekiem. wiem że klaps to też bicie i też krzywdzi. dziś niedopuszczalne jest dla mnie podniesienie ręki na dziecko. da się!! ja w to na prwdę wierze. po prostu przyjęłam to za swoje. czy już nigdy nie uderzę dziecka? skąd mam wiedzieć. dziś już wiem, że jest to niedopuszczalne i się nie dopuszczam. i mówię jej, że nie wolno mi jej bić, że nie mam prawa, że to nie jej wina, nigdy nie była jej, tylko i wyłącznie moja. a ja nie mam do tego prawa. nie chcę żeby uznała, że KTOKOLWIEK może sobie tak po prostu ją uderzyć, bo coś mu się w niej nie podoba. gdy zdarzyło mi się stracić panowanie i nakrzyczeć czy uderzyć, zawsze potem ją przepraszałam. brałam winę na siebie. nie wiem czy dobrze. moja matka poweidziała, że tak nie wolno. że teraz już za późno i to jej nic nie da i jak już ją uderzyłam, to nie wolno mi przepraszać. nie wspominać o tym nic. nie przyznawać się do winy. może i nie powinnam. ale chciałam!! bo dlaczego miałabym się nie przyznać i zostawić moje dziecko z przekonaniem, że to ono zasłużyło lub było winne i że jakiekolwiek okoliczności to usprawiedliwiają?? nie wusprawieliwaiją. nie wolno mi tego robić! ostatnio gdy córka doprowadzała mnie do szału, zagroziłam : "bo zaraz dostaniesz klapsa!" a ona na to natychmioast: "nie wolno ci mnie bić! dzieci się nie bije!" i mam nadzieję że zawsze będzie to wiedziała i umiała powiedzieć w razie potrzeby. oraz że nigdy takiej potrzeby nie będzie miała.
OdpowiedzUsuńrozkleilam sie kompletnie...
OdpowiedzUsuńHmm... Wiem że to stary post, ale napiszę coś tutaj, bo może jeszcze ktoś to przeczyta i to pomoże jego dziecku.
OdpowiedzUsuńBicie...
Mój tatuś był alkoholikiem, który niestety bił... rodzice się rozeszli. Mama znalazła sobie nowego partnera, który bił gorzej. Czym popadło, w co popadło, za co popadło ( np. za zapalenie światła w dzień kilka pasów na goły tyłek, pięścią w głowę za "nie słuchanie" gdy do mnie mówił, za robienie błędów ortograficznych, za spóźnianie się nawet jeśli to była tylko minuta itp.). W szkole byłam ofiarą, inni uczniowie mnie bili i wyzywali - nie potrafiłam się bronić, zanikło to we mnie, a i w domu nie miałam wsparcia. W końcu zaczęłam nękać słabszych od siebie. Obecnie mam 25 lat, od 18 roku życia żyję na własny rachunek - zostałam wyrzucona z domu (spokojnie skończyłam szkołę, zdałam maturę i nie jestem bezdomna:)). Obecnie uczę się na nowo żyć, przełamywać się, walczyć... Jest ciężko. Mam męża, któremu niestety nie do końca umiem zakomunikować, że coś mi przeszkadza, boję się mu cokolwiek powiedzieć (i tak już jest lepiej niż kilka lat temu). Mam 5 letniego synka. Kocham go jak nikogo na świecie, ale niestety nie jestem idealną matką. Nie znęcam się nad nim, ale dużo krzyczę, czasem dostanie klapsa, często go tym straszę - czasem budzi się we mnie mój ojczym, ale walczę z tym ze wszystkich sił, najgorsze jednak jest to że nie umiem za bardzo synka bronić przed światem. Gdy Pani na placu zabaw go szarpała za to że uderzył jej synka nie umiałam jej zwrócić uwagi, wzięłam małego na ręce i płakałam razem z nim.
Ja nie bardzo radzę sobie w kontaktach z ludźmi, jestem wycofana, wiecznie zastraszona i przerażona. Mam już bardzo skrzywioną psychikę i nie wiem czy kiedykolwiek uda mi się być normalną.
Jestem jednym wielkim zlepkiem żali, poczucia winy, bólu i miłości (tej którą chcę otrzymać i tą którą chcę dać). Nie krzywdźcie dzieci małych bo mogą to być urazy na stałe. Zwracajcie uwagę na krzywdę najmłodszych, ja o tym marzyłam, żeby ktoś w końcu mi pomógł, ale ludzie byli ślepi i głusi. Czasem słyszałam od sąsiadki komentarze w stylu tatuś znowu krzyczał i bił, biedna dziewczynka i głaskała mnie po głowie. Ludzie reagujcie, a i sami nie niszczcie swoich dzieci!
Mil.
Podpisuje sie pod twoimi odczuciami... Mnie tez wszyscy na podwórku bili a potem w szkole ja bilam słabszych i psa bo tatuś zawsze kopał psa i bił...
OdpowiedzUsuńA jak mnie bili to sie śmiał...
Teraz juz sama jestem matka od ponad 3 mcy i nadal sie boje mimo iż tak bardzo kocham syna... Boje sie co bedzie potem.
Dyskusja monotematyczna. Monika i Anonimowy (a raczej Anonimowa, bo z kontekstu wynika, że obydwie to panie ), rysują nam w swoich opowiadaniach całą gamę błędów wychowawczych, które zapewne same doświadczyły od swoich rodziców a które należało by omawiać metodycznie i po kolei. Nie czynią tego jednak tylko wszystko upychają do jednego worka - "agresja w rodzinie". I tu nawet byłbym w stanie się z nimi zgodzić, bo widzę agresję dwustronną: dziecko (teraz już zapewne bardzo dorosłe) - rodzic. Niszczycie jednak sobie drogie Panie życie i co gorsze powielacie złe wzorce dalej przez kompletne niezrozumienie problemu, który leży całkowicie gdzieś indziej. To nie są problemy niegroźnych klapsów! ( o groźnych dla dziecka oczywiście nie ma mowy!). To jest problem wychowywania w stylu "dom dziecka" - bez uczuć, bez ciepła bez miłości. Piszecie o tym obydwie ale nie wyciągacie wniosków. Problemy które poruszacie bardziej dotyczą łamania osobowości dziecka, rujnowania jego psychiki niż krzywd cielesnych. Tu ( i bardzo często ) kary cielesne są elementem znęcania się psychicznego nad dzieckiem - ale nie odwrotnie! ( Wyłączamy z tego absolutnie katowanie dzieci!).
OdpowiedzUsuńAutorka pisze:
3. bezpieczny klaps? co to takiego? ostatnio usłyszałam o serdecznym klapsie, który jest mi równie daleki jak "bezpieczny". klaps to klaps. nie jest on ani dla dziecka serdeczny, ani bezpieczny, wręcz przeciwnie. Klaps to przemoc, a przemoc jest niebezpieczna.
- No cóż, mało wiesz szanowna Autorko - serdeczny klaps to może być u nastolatków molestowanie - nie wiem jak Ty, ale widziałem wiele sytuacji gdy dzieci zaśmiewały się do rozpuku gdy były tak klepane... Poważnie zaś chodzi o kontekst o kontekst serdeczny, zabawowy i jest moja droga coś takiego, a dzieci to uwielbiają. To stwierdzenie jest niedopuszczalnym uproszczeniem problemu, który jest i jest bardzo poważny ale wiele traci właśnie przez takie nieprzemyślane stwierdzenia.
Cytuję Cię:
4. zaintrygowało mnie Twoje zdanie o "celach wychowawczych" jakie ma stawiać sobie rodzic i nauczyciel. Według mnie nie chodzi o cel, a o kontakt.
- Co to za bełkot!? Oczywiście, że im lepszy kontakt, tym łatwiej rodzic realizuje cele wychowawcze. Celów wychowawczych chyba nie mają tylko tak zwane "rodziny patologiczne" albo raczej mają niesłuszne cele z punktu widzenia interesów dziecka. Rodzic ma obowiązek przygotować swoje dziecko jak najlepiej do życia w społeczeństwie, aby radziło sobie w nim samodzielnie. Ważne jest zupełnie coś innego - aby celem było właśnie obiektywne dobro dziecka! Rodzice muszą mieć cele w wychowywaniu dzieci!
5. cel nie uświęca środków, więc metoda, która za wszelką cenę osiągnie cel, też nie.
Kolejny prymitywny slogan. A co szanowna Autorka na taką scenkę?
"Gdy miałem cztery latka byłem z ojcem na spacerze. Po przeciwnej stronie ulicy wracała z pracy mama. Z tyłu nadjeżdżało auto. Tato chwycił mnie za rękę i tłumaczył że mama zaraz przejdzie do nas na druga stronę. Ja jednak wogóle go nie słuchałem, bo przecież szła mama... Tuż przed samym autem szarpnąłem się mocno i rzuciłem na drugą stronę ulicy. Na szczęście dla mnie Tato przytrzymał mocno, tylko potknąłem się o krawężnik i wręcz zostałem wyciągnięty przez ojca na chodnik spod kół samochodu. Trwało to wszystko ułamki sekund. Miałem zwichniętą rączkę w stawie barkowym...
Ty szanowna Autorko pewnie byś zamknęła mego kochanego ojca w kryminale - wszak cel nie uświęca środków!? Na moje szczęście Tato zastosował jedyny możliwy wówczas środek - przemoc i osiągnął cel, uratował mi życie.
Miałaś pewnie ciężkie dzieciństwo i w przeciwieństwie do mnie, złych rodziców, ale to nie zwalnia Cię od myślenia. Teraz każdy pisać może i było by to dobre gdyby jeszcze czytelnicy umieli myśleć. Tym czasem takie pseudonaukowe wywody pełne demagogii i uproszczeń wyrządzają masę krzywdy dzieciom, których skołowani rodzice nie wiedzą jak wychowywać.
Administrator ale bzdury piszesz... Czytałeś całego bloga? Bo odnoszę wrażenie że jednak nic nie zrozumiałeś... a szkoda
OdpowiedzUsuń