Czyli idealny powód do napisania kolejnego postu :) Postu o tym, czym empatia jest i czym na pewno nie jest.
Niejednokrotnie słyszymy zdania typu: "doskonale cię rozumiem", "wiem, co czujesz", "wiem jakie to dla ciebie trudne i bolesne", "gdybym był na twoim miejscu to też byłbym zrozpaczony", "nie martw się, wszystko się jakość ułoży" itp. itd. Znacie to? Pewnie tak. I założę się, że nawet jeśli w trakcie rozmowy poczułyście się zrozumiane, jeśli przez kilkanaście minut było lepiej, to po zamknięciu drzwi za Waszym rozmówcą, ból, smutek, gniew zostały z Wami na dłużej.
Któregoś wieczoru po warsztatach o empatii nagle stało się dla nas jasne, dlaczego w tych wszystkich sytuacjach, kiedy ludzie chcieli się o nas zatroszczyć, zamiast ukojenia pojawiała się frustracja, narastająca z każdą minutą. Zamiast bycia wysłuchaną i zrozumianą, dostawałyśmy jako odpowiedź "historię z życia wziętą". Dlaczego? Bo empatią nie jest:
- doradzanie ("ja na twoim miejscu poszedłbym do szefa i wyjaśnił całą sytuację")
- pocieszanie ("nie smuć się, nie zamartwiaj się, takie jest życie")
- analizowanie ("no tak, to musiało się tak skończyć, gdybyś stawiała granice swoim dzieciom - tak jak ci to z ojcem mówiliśmy - to dzisiaj nie miałabyś tych problemów")
- przytaczanie własnych historii ("wiem, wiem, że to musi być bolesne. Pamiętam co przeżywałam kiedy mój mąż powiedział, że się wyprowadza")
- współczucie ("bardzo mi przykro, że to cię spotkało")
- zadawanie pytań zaspakajających naszą ciekawość ("no dobrze, ale wiesz o jaką kobietę chodzi, domyślasz się kto to może być? ładna czy brzydka?)
Czym zatem empatia jest? Według Rosenberga empatia to "pełne szacunku rozumienie tego, co w danym momencie doświadczają inni". To stan "oczyszczenia naszego umysłu i słuchania innych całym sobą".
Empatyczne słuchanie zakłada takie bycie przy mówiącym, które daje mu możliwość wypowiedzenia się bez bycia ocenianym i analizowanym. Mówiący przy empatycznym słuchaczu doświadcza ulgi i zaczyna odkrywać potrzeby ukryte za łzami, wrzaskiem, apatią czy bezsilnością. Mówiący zaczyna rozumieć siebie, a to sprawia, że odnajduję siłę, która pozwala mu wstać i "iść, ciągle iść w stronę słońca". Zajmując się samym słuchaniem, możemy być bardzo pomocni.
Empatyczne mówienie to mówienie bez osądzania i doradzania. Bez diagnozowania. To mówienie o uczuciach i ukrytych za nimi potrzebach, tych zaspokojonych wywołujących euforię, i tych niezaspokojonych, które doprowadziły do łez. To, co jest najważniejsze to mówienie o swoich uczuciach i potrzebach, i zgadywanie, domyślanie się uczuć i potrzeb tego drugiego. Nic nie wiem, jedynie zgaduję, bo jak pisze Marshall "nie trzeba odgadnąć. Trzeba zgadywać człowieka".
Oddychanie wspiera empatyczne towarzyszenie drugiemu. Oddycham, by nie wypytywać, nie podnosić na duchu, nie wyjaśniać, nie pouczać. To kolejny powód, dla którego powstał Klub Oddychających Mam. Napiszcie proszę jak idzie Wam Oddychanie?
Pozdrawiamy. Monika i Ewelina
O jak miło jest Was zobaczyć. Klub to naprawdę fajna rzecz.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba cytata "nie trzeba odgadnąć. Trzeba zgadywać człowieka". Tak często słyszę od męża że on wie co ja myślę, co czuję, co zrobię, że czuję się pusta, jakbym już nic nie miała mu do zaoferowania. W takich momentach kiedy on wszystko wie trudno mi oddychać, najchętniej wtedy rozbiłabym mu talerz na głowie albo wylała kawę na jego spodnie żeby go zaskoczyć i żeby niczego juz nie był taki pewnie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Nie miałam pojęcia że jest takie święto. Nie wiedziałam też że empatią nie jest podnoszenie na duchu. Przecież całe życie uchodziłam za empatyczną osobą właśnie dlatego, że umiałam znaleźć właściwe słowa, gdy osoba cierpiała.
OdpowiedzUsuńMoniko, Ewelino odkryłyście przede mną nowy świat. dzisiaj po raz pierwszy zajrzałam na Wasz blog i od razu to co napisałyście trafiło do mnie. Zaraz będe czytać inne posty. Nie wiem dokładnie o co chodzi z oddychaniem ale wydaje mi się, ze umiem.
MAGDA
no proszę, wiele ciekawych informacji można wynieść z Twojego bloga. pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten blog - wspiera mnie w integrowaniu NVC z moim życiem. Z okazji Dnia Empatii życzenia mocy cierpliwości, uważności i obecności - też dla nas - czytelników.
OdpowiedzUsuńOj dziewczyny oddycham, oddcyham ale mam jakiś okres, ze to oddychanie z apóźno przychodzi. najpier wrzasnę potem przypomina mi się miałam oddychać. Trudno mmi, oj trudno ale daję radę. gadam z żyrafami w okolicy, zaglądma na blog, czytam ksiązkę Julla i leci
OdpowiedzUsuńZ każdym kolejnym dniem Oddychanie idzie mi coraz lepiej. Są jednak takie momenty, w których wydaje mi się, że nie dam rady. Choć wiem, co mam robić, nie robię tego.
OdpowiedzUsuńProwadzę żyrafi dzienniczek :) obserwacji, by być bardziej świadoma sytuacji, w których reaguję tak, jak reagować nie chcę. No i z tych obserwacji mam pierwszy wniosek. Najtrudniejsze są dla mnie dni, w których jestem z Zo sama. A konkretniej trzecia doba. Od czwartku byłam z Zo przez 24 godziny i wczoraj wieczorem nie wytrzymałam. A poszło o Simbę, który obok Lumpka jest najlepszym przyjacielem mojej córki. Najlepszym do usypiania. Simba został w samochodzie o czym Zo przypomniała sobie po zgaszeniu światła. Na nic zdały się tłumaczenia, obietnice, alternatywne propozycje. Płacz narastał. A wraz z nim moja agresja. Zamiast iść po Simbę (Zo musiałaby zostać sama w domu przez 1 minutę, jak na złość nie zaparkowałyśmy pod blokiem), wyszłam na przedpokój i krzyknęłam w złości sama do siebie. No i stało się. Moja córka zaczęła wrzeszczeć, rzucać się po łóżku. Zapaliłam światło i zobaczyłam przerażone oczy. Nie napiszę, co o sobie wtedy pomyślałam...szkoda słów :( Przecież miało być dobrze. Wyszłam by nie krzyczeć przy niej i na nią. I co?
Kiedy dzisiaj o tym myślałam wróciły do mnie słowa cytowanej tu kilka razy empatycznej psycholożki, że płacz ma dwie fazy, i że ta druga to faza wzrastającej agresji rodzica. Oczywiście nie warto na nią czekać. Szkoda, że słysząc prawdziwy płacz Zo za Simbą nie pobiegłam do tego samochodu.
Dziś miałam rozmowę. Byłam w roli empatycznego słuchacza. To pomaga stronie cierpiącej. Czasem faktycznie wystarczy tylko słuchać i dać przestrzeń do wygadania się.
OdpowiedzUsuń(nie)oddychająca mama
Ja dziś straciłam oddech... Kurcze wrzasnęłam na Zuzię tylko dlatego, że była zmęczona i nie bardzo rozumiała, że potrzebuję kilku minut dla siebie. Wyszła z pokoju po czym zasnęła na kanapie w ubraniu. Miałam takie wyrzuty sumienia, że ją obudziłam, wyściskałam, przeprosiłam, a potem przeczytałam 5 bajek na dobranoc. Teraz oddycham, ale niech mam siłę na trzymanie tego stanu w niezmienialnej formie. To czasem bardzo trudne.
Oddycha mi się coraz lepiej. Oddycham razem z żoną więc to pewnie dlatego :)
OdpowiedzUsuńWow...to bycie empatycznym wg Rosebnerga to dla mnie odkrycie.
Oddycham, oddycham i jeszcze raz oddycham. Zwłaszcza gdy Macio płacze, ryczy, wyje...to pomaga. Daję radę. Później oddycham, bo przestał i jest dobrze. Przypominajcie o tym często bo oddychanie nie dość, że daje poczucie wolności to działa terapeutycznie :)
OdpowiedzUsuńoddychająca mamosfera
Sprawdzam czy działa, bo piszą, że nie działa
OdpowiedzUsuńMoniko, a mnie dzisiejszy Twój komentarz dotyczący Simby zastanowił inaczej niż zwykle. Może to głupie, może to dziwne, ale nasuwa mi się pytanie czy kiedykolwiek odmawiasz prośbom swojej córki? Pytam informacyjnie, nie by oceniać.
OdpowiedzUsuńSyt. o której piszesz jest mi dobrze znana. I nasuwają mi się dwie uwagi. Z jednej strony dzieci potrzebuja granic, w ramach ktorych moga sie bezpiecznie przemieszczać i powinny równiez ponosić konsekwencje swoich decyzji (dziecko zabrało ukochanego misia na tzw. wyjscie po czym o nim zapomniało, u nas to notoryczne, irytuje mnie to, że potem czesto to ja musze pamietac o pluszakach corki, ew. poszukiwac ich w roznych mozliwych miejscach).
Druga mysl: pozostawinie dziecka samego w domu, nawet na tzw. 1 min moze byc ryzykowne. Nie pisze tego z powodu mego czarnowidztwa, nie chcę też pretendowac do roli Kasandry. Znam przypadek, gdzie mama wyszła do piwnicy, zostawijac w domu spiacego malucha, i utknela w niej na 40 min z kontuzja, bez komórki, modląc się by ktoś uratowal z opresji zanim maleństwo sie obudzi. Wiec odmowa wyjscia po Simbe w takiej chwili miałaby jednak pewne rozsadne uzasadnienie.
Kurcze wiecie co? Ja zapominam oddychać!
OdpowiedzUsuńPo prostu dochodzę do wniosku, że nie dam rady, że to nie dla mnie, że jestem zbyt impulsywna, wybuchowa, a moje dziewczyny mają charakter po mnie. I zapominam. Ze mam oddychac w taki zupelnie naturalny sposób. Nie żadne filozoficzne "wymysły", zwykłe ludzkie oddychanie!
Spróbuje od jutra...
@Laloonia, odmawiam. Mówię "nie" wtedy kiedy myślę "nie". Nie chcę jednak mówić "nie" dla zasady, np. by dziecko ponosiło konsekwencje swojego zachowania. Nie czuję, żeby to było najważniejsze. Są jednak sytuacje, w których Zo "tak" spotyka się z moim "nie". I to moje "nie" jest roztropne, uważne, szczere i powiedziane z miłością. takiemu "nie" mówię TAK :)
OdpowiedzUsuńPobiegłam po Simbę ponieważ miała wyrzutu sumienia. Nie było w tej decyzji ani "nie", ani "tak". Było poczucie, że jestem bezmyślną mamą, która nie potrafi krzyczeć tak, by nie przerażać swojego dziecka.
@M, trzymam kciuki za jutro.
Moniko, pytam, dociekam, bo szukam własnej drogi jako rodzic. Wychowujac starsza córkę czesto robilam wiele rzeczy, ktore nie byly "moje", z obawy, że pozwole sobie wejsc na głowe, ze wychowam ja na egoistke i terrorystke. Teraz m.in. po lekturze Twojego bloga powoli zaczynam przegladac na oczy i dostrzegac jaka siłe niesie w sobie rodzicielstwo bliskosci. Z młodszym synem jest juz inaczej. Nosze go w chuscie, spie z nim bez wyrzutów sumienia i obawy, co z tego wyniknie, podchodze do niego z wiekszym spokojem. Ale w przypadku starszej corki trudniej o te bliskosc i spokoj. Nie umialam stawiac wlasnych granic i teraz ta nieumiejetnosc doskwiera w relacjach z nia. Bo nie wiem, kiedy powinnam ulec a kiedy nie.(A czasem wystarczy jedno ustepstwo by sciagnac sobie na glowe klopoty - tak bylo u nas np. ze slodyczami) Bo kompletnie fiksuję gdy ryczy, marudzi, jęczy, bo nie wiem kiedy z uroczej słodkiej istoty stała sie trudnym i wymagajacym dzieckiem. Nie radze sobie z jej kolczastymy uczuciami.
OdpowiedzUsuń@Laloonia, rodzicielstwo bliskości to rodzicielstwo partnerskie, które w dziecku widzi nie istotę, kogo trzeba wychować, przystosować, wyedukować, ale kogoś, kto ma własne potrzeby, kogoś kto ma prawo do uczuć, nawet tych kolczastych. Słyszę, że ty tak właśnie widzisz swoją córkę (przeczytałam wszystkie Twoje komentarze i tak mi wyszło). A że bywa trudno? Może zabrzmi to dość dziwaczenie ale chcę Ci powiedzieć, że to dobrze, iż bywa trudno. Kolczaste uczucia naszych dzieci są zwierciadłem naszych niezaspokojonych potrzeb. Ty, o jednej z nich piszesz. Czy dobrze zgaduję, że za stawianiem jasnych granic córce, kryje się potrzeba bezpieczeństwa? Bezpieczeństwa Twojego i córki? Pytasz kiedy ulegać a kiedy nie? Myślę, że warto ulegać wtedy, gdy chodzi o potrzeby. Wtedy zawsze. Potrzeby zauważane nie muszą być nawet zaspokojona. Dziecku często wystarcza fakt, że jego rodzic słyszy, widzi i wie. Kiedy idzie zaś o zachcianki, to rodzic powinien zdecydować czy chce im "ulec" czy też nie. Ważna jest motywacja wypowiadanego "tak" lub "nie".
OdpowiedzUsuńNie wiem czy napisałam to dla Ciebie dość jasno? Jestem otwarta na Twoje pytania, wątpliwości. Pozdrawiam
Moniko-żyrafo, dziękuję za odpowiedź, za bloga i kolejny wpis. Dziękuję, że jesteś. Dzięki temu blogowi i możliwości wirtualnej rozmowy coraz mniej czuje się jaj baba-dziwo, która szuka dziury w całym i oczekuje od siebie niemożliwego i może drobnymi bardzo krokami, ale jednak zbliżam się do rodzicielstwa bliskości. Błędów popełnionych w wychowaniu córki już nie cofnę, ale mogę uniknąć brnięcia w ślepą uliczkę, młodszy syn ma więcej szczęścia, bo ma bardziej spokojną i świadomą mamę. Twoja metafora zwierciadła w moim przypadku bardzo trafiona. Przymierzam się do lektur, które polecasz i wierzę, że wiele rozjaśnią. Póki co zagłębiam się w Searsów (Zasypianie bez płaczu) i odkrywam nowe uroki macierzyństwa polegajace na spaniu z dzieckiem. I coraz mniej martwie sie tym, co z niego wyniknie...
OdpowiedzUsuń