Zajrzałem żeby jeszcze raz przeczytać post, z którym tak trudno jest mi się zgodzić, a tu widzę ciąg dalszy. Przeczytałem artykuł i muszę pomyśleć. Wciąż mam mały zamęt w głowie Tymczasem gratuluję, jak rozumiem udanego debiutu. Pozdrawiam Cię.
Moniko, bardzo się cieszę. Artykuł jest w duchu, który jest mi bardzo bliski. Nie cierpię zmuszania, powinności, konieczności więc rozumiem, że moje dzieci też tego nie muszą lubić. Mam nadzieję, że to nie ostatni artykuł. Zdjęcia są cudne. Lubią to kiedy dziewczynki dosięgają do klamki.
pozwól mu na nabywanie społecznych umiejętności w swoim tempie. Nie porównuj z innymi dziećmi, ani przy nim, mówiąc: „To naprawdę jest proste. Popatrz, Karol jest od Ciebie młodszy a już to potrafi. Dasz radę. Wierzę w ciebie”, ani za jego plecami... nie przeszkadzaj dziecku w poznawaniu świata. Pozwól wspinać się pod drzewach, chodzić po krawężniku, skakać przez kałuże i do kałuż (nawet bez kaloszy), zbierać kamyki, bawić się błotem." - nawet nie wyobrażasz jak trudno jest takiemu dziecku w szkole!wiem bo przerobiłam to ja osobiscie kiedyś a teraz przerabia to mój starszy:(:(dlatego moja dewiza: stoisz zawsze za dzieckiem!!!!pzdr
No dobra. Nie jest ze mną aż tak źle. Przeczytałem i przemyślałem. Z większością rzeczy się zgadzam (moja zona zgadza się z większą większością :) ) ale to zdanie nie jest dla mnie jasne - "Mówiąc dziecku, co jest dobre, a co złe, co wypada robić, a czego należy się wystrzegać, co jest jego obowiązkiem, a co prawem, nie uczymy dziecka życia! Nie wspieramy jego rozwoju! Nie budujemy jego poczucia wartości!". Dlaczego mówienie co jest dobre, a co złe nie buduje poczucia wartości dziecka? I w takim razie jak je budować?
Ooo..to mnie też interesuje. Dlaczego do dzieci mam nie mówić: "NIE RÓB TEGO, TO JEST ZŁE" lub 'CIESZĘ SIĘ, ŻE ZROBIŁEŚ COŚ TAK DOBREGO". według mnie to buduje poczucie wartości bo dziecko wiem, że zrobiło coś dobrego.
Moniko, czytam Cię odkąd zaprosiłaś mnie na swój blog. Jak chyba wiesz (wydaje mi się, że widać to z mojego bloga) to co umieściłaś w artykule (gratuluję :-) w punkcie "Co zatem zrobić by nasze dziecka czuło, że jest obdarzone miłością?" robię od dawna, słuchając własnej intuicji.
Dalej trochę będzie nie na dzisiejszy temat "magicznych słów".
Poznając Twoją metodę mam kilka wątpliwości. Po pierwsze na przykładzie, który kiedyś opisywałaś, by nie zmuszać dziecka do podania ręki starszej cioci (która być może jest dla dziecka odpychająca). Doskonale rozumiem uczucia dziecka, wiem, że jest mu trudno się przywitać i nigdy nie wywierałam nacisku. Ale myślę sobie coraz częściej, że gdy dzieci nie będą "przełamywać" jakiś wewnętrznych oporów, to nie będzie kiedyś np. pielęgniarek, które zajmą się odrażającym pacjentem.
Albo dzisiejsza sytuacja z mojego podwórka. Przy wysiadaniu z samochodu z moją trójką POPROSIŁAM o pomoc Najstarszego (5 lat) by wziął chleb na górę. Ja niosłam Maluszka (4 m-ce) i inne toboły, a Średni (2,5 roku) zgodził się wziąć kurtki, których już nie mieli na sobie. - Nie wezmę tego śmierdzącego chleba! - wywrzeszczał Najstarszy. Kolejna prośba. To samo - z własnej woli nie "przełamał się" do pomocy. Nie mając pomysłu co zrobić (pot się lał po męczącym dniu;-) poprosiłam Średniego i wziął z trudem jeszcze chleb na górę. I tu aż się prosi, by Najstarszy, ponieważ odmówił współpracy na rzecz rodziny, jadł np. tylko stary chleb a nie świeży (a to go boli, oj boli), ponosząc konsekwencje swojego czynu. Przemoc? Co na to NVC? Co można zrobić w powyższej sytuacji?
A co zrobi przyszły szef mojego Syna, gdy ten oburzy się na, powiedzmy, posprzątanie łazienki, które normalnie nie będzie w jego zwykłych obowiązkach pracowniczych. Może pomyśli nad obcięciem premii, a może w pierwszej kolejności przed innymi da wypowiedzenie. Przemoc? - Życie.
Jak widać nie rozumiem tej metody, choć bardzo się staram. Będę wdzięczna za odpowiedź.
I nie bierz, Moniko, mych słów jako atak, ale jak pytanie zainteresowanej i na codzień bogatej w wiele sytuacji wychowawczych mamy Trzech Muszkieterów :-)
Po kolei: @Monina, rozumiem, że bywa Ci trudno w konfrontacji szkolnej rzeczywistości, wszystkich tych sztywnych zasad (dzieci mają siedzieć prosto w ławkach, jeśli chcą zapytać muszą podnieść rękę, nie wolno biegać po korytarzu, dobre zachowania nagradza się serduszkiem, złe - czarną kropką) z energią Twojego syna. To jest frustrujące i stresujące. Rozumiem to doskonale. Jestem nauczycielem. I to także mnie frustruje. System nie jest idealny, ba...on nawet nie leżał koło idealnego :) ale to nie oznacza, że w tym systemie dziecko nie może wyrażać siebie. W moim przekonaniu może. Dzieje się tak wtedy, gdy: - rodzic zawsze za nim stoi (mocno to podkreśliłaś), - dziecko wie kim jest, czyli ma silne poczucie własnej wartości i wierzy w siebie, - szkoła nie jest dla niego złem koniecznym, - spotkało nauczyciela (choćby jednego... a zapewniam, że jest ich więcej, całkiem sporo), który widzi je i szanuje.
@Anonimowy, @Missis, mówienie dziecku, co jest dobre, a co złe; co dziecko ma zrobić, a czego robić nie może, jest skupieniem się nie na dziecku, a na świecie dorosłych (na konwenansach, społecznych oczekiwaniach, wyobrażeniach itp). Mówienie małym dzieciom (a o takich pisałam w artykule), że wyrywanie zabawki, kopnięcie koleżanki, pokazywanie języka mamie, mówienie babci "nienawidzę cię" itp. itd. jest złe jest dla dziecka informacją, że z nim jest coś nie tak, że to ono jest złe. A dziecko potrzebuje zapewnienia, że jest w porządku. Wielokrotnie pisałam o poczuciu winy, i jego negatywnych skutkach. Dziecko, które myśli, że jest złe, że zrobiło coś złego ma poczucie winy. Poczucie winy to ból i cierpienie. O tym jak budować poczucie wartości możecie przeczytać na stronie http://dziecisawazne.pl/jak-wspomagac-poczucie-wlasnej-wartosci-u-dziecka/ Agnieszka wypunktowała co możemy zrobić, żeby wzmacniać poczucie wartości naszych dzieci. Ja na koniec dodam, że dostrzeganie dziecka i wyrażanie dla niego uznania (nie mylić z chwaleniem go za piękny rysunek, pierwsze miejsce w zawodach czy wyróżnienie w konkursie recytatorskim) to doskonałe narzędzia budujące poczucie wartości.
@Maciejko, trochę teorii na początek. Mam nadzieję, że ona i Tobie, i mnie, pomoże. Rosenberg uważa, że: - potrzeby wszystkich ludzi są ważne (nie ma potrzeb ważnych i ważniejszych), - podstawową potrzebą każdego z nas jest potrzeba zaspakajania potrzeb innych, - dzieci współpracują wtedy, gdy ich potrzeby są uwzględnione (nie muszą być zaspokojone).
Sytuacja nr 1 - Zmuszając dziecko (do czegokolwiek) traktujemy ja przedmiotowo, zadaniowo - należy wychować, wyedukować i dostosowywać do potrzeb, własnych i innych. Zmuszanie dziecka do kontaktu z drugim człowiekiem to naruszenie jego granic. Myślę, że z takiego kontaktu żadna ze stron nie będzie czerpać radości. Po chwilowym zachwycie nad tym jakie to dziecko dobrze wychowane, jakie kulturalne, dorosły dostrzeże przymus. Piszesz, że gdy "dzieci nie będą przełamywać wewnętrznych oporów" to ... Czymś innym jest przekonanie się dziecka do podania ręki starszej pani (tak odczytałam to zdanie), a czymś innym rodzicielski nakaz: masz to zrobić. Jeśli wychowujemy dzieci w duchu "bliskości", w poszanowaniu ich uczuć i potrzeb, to przyjdzie czas na podanie ręki. A nawet jeśli nie (nie wszystkie dzieci lubią kontakt fizyczny, tak jak dorośli. Ja nie cierpię się całować na powitanie/pożegnanie) to pojawi się radosne lub ciche "dzień dobry", promienny lub delikatny uśmiech. Jestem o tym przekonana.
ciąg dalszy (nie wiedziałam, że jest limit znaków)
Sytuacja nr 2 - Dzieci chcą współpracować z rodzicami. Nawet w wieku tzw. buntu. Ta współpraca układa się "lepiej", gdy potrzeby dziecka są brane pod uwagę. Jeśli tak się nie dzieje, to i tak dzieci współpracują. Często jednak w taki sposób, by zdemaskować nasze 100% metody wychowawcze, nasze małe (i duże) manipulacje, by zmusić nas do przemyślenia postępowania."Kiedy dzieci przestają współdziałać, to dzieje się tak dlatego, że albo zbyt mocno i zbyt długo starały się do tej pory, albo została naruszona ich integralność osobista. Nigdy nie dzieje sie tak z braku chęci do współdziałania". Maciejko, to co napisałam mam przerobione na własnym podwórku, tym z głowie, i tym w relacji z Zo. Teoria została potwierdzona w praktyce. Zo chce współpracować. Nie zawsze ta współpraca spełnia MOJE standardy ale zawsze jest. Czytając Twój blog, nie raz przeczytałam o "chęci współpracy" Twoich synów. W opisanej przez Ciebie sytuacji Najmniejszy i Średni współpracowali. To oczywiste. A co z Najstarszym? On też współpracował. Nie tak jakbyś chciała (jak to nawet wyraziłaś), to też jest oczywiste. Spróbuj proszę spojrzeć na sytuację jego oczami. Po długim spacerze/wyczerpującej zabawie/męczącej wizycie w hipermarkecie/podróży na tylnym siedzeniu (a przecież jestem najstarszy) w towarzystwie młodszych braci mama chce żebym jej pomógł. Średni już to zrobił i teraz kolej na mnie. Chce jej pomóc ale... - jestem zmęczony(potrzeba odpoczynku) - mam dość bycia najstarszym, który ma pomagać, na którego można liczyć (potrzeb poczucia osobistej wartości - chcę być tym kim jestem, a nie najstarszym bratem) - jestem zły bo w sklepie... (potrzeba bycia zauważonym) - jestem głody, chce mi się pić (potrzeba pożywienia, wody) - wolałbym wziąć te kurtki (potrzeba decydowania) - chcę żeby mama wzięła mnie za rękę skoro już nie może mnie nosić tak jak mojego brata (potrzeba bliskości)... Czy to mogło być coś takiego? Kiedy Najstarszy wykrzyczał "Nie wezmę tego śmierdzącego chleba!" to dostał to, czego pragnął - uwagę mamy. Na kilka minut jego ukochana mama skupiła się tylko na nim. Była blisko. Zła, sfrustrowana, zmęczona, smutna ale tylko jego. Maciejko czy możesz napisać co czujesz kiedy to czytasz?
Sytuacja nr 3 - Twój dorosły syn podejmie decyzje biorąc pod uwagę jej konsekwencje.
Maciejko, nie wiem czy czytałaś jakąś książkę Rosenberga? Jeśli nie, to gorąco Cię zachęcam, choć wyobrażam sobie,że przy Trzech Muszkieterach możesz nie mieć po prostu na to czasu. Pozdrawiam Cię i zapewniam, że Twój komentarz odczytałam jako wyraz troski o Wasze rodzinne relacje. Dziękuję Ci za zaufanie. Cieszę się, że ta blogowa przestrzeń pozwala spotkać się Poszukującym Mamom.
Bardzo Ci dziękuję Moniko, że mnie tak dokładnie wysłuchałaś i poświęciłaś czas na odpowiedź. Nie czytałam żadnej książki tego autora i pewnie byłoby mi to potrzebne, by Cię nie zasypywać pytaniami;-) I to będzie jedna z pierwszych, a może nawet pierwsza, książka, którą chcę przeczytać.
A teraz odpowiedź. To po kolei:-)
Ad. 1
Zadziwiające jest dla mnie, że pisałam o tym samym, nie rozumiejąc, że i Ty też masz to na myśli. Jak najbardziej w moim spojrzeniu na wychowanie chodzi mi o to, by dzieci SAME przełamały się do "dzień dobry" do cioci, a nie chowały za mną, albo wykrzywiały twarz. A takie sytuacje wciąż mamy na stanie. Ty wyrażasz pewność, że to się zmieni. Ja się pytam więc dalej, czy oprócz obserwacji i przykładu możemy coś zrobić? Bo widzisz z Twojego bloga można bez trudu wyczytać to, co rodzice, ja i Ty, robimy błędnie - w tym wypadku zmuszając do całuśnego przywitania się z ciocią. I zgadzam się z tym NIE ZMUSZANIEM. Ale nie potrafię odnaleźć wskazówki, co mogliby w danej sytuacji (albo później) zrobić, by pomóc w osiągnięciu celu, czyli empatii wobec uczuć cioci. Czy wystarczy mieć przekonanie, że to się zmieni, czy np. jakaś rozmowa jest ok.?
O to samo, jak to odebrałam, pytają moi Przedmówcy w kwestii "magicznych słów". Gdzieś w komentarzach padło, że nie piszesz, aby nie tłumaczyć potem, ale żeby nie przymuszać i karać w czasie, gdy sytuacja ma miejsce. Bo widzisz Najstarszy i Średni mówią "poproszę" i "dziękuję". Po pierwsze dlatego, że sami się tak do nich zwracamy. Ale w pewnym sensie wydaje mi się, że pomogłam reagując na "Chcę pić!" słowami "Prosisz mnie o picie, tak?" lub "Rozumiem synku, zaraz ci zrobię. Ale było by mi milej, gdybyś powiedział /Poproszę pić/ ew. /Zrób mi pić, proszę/ " No i w większości przypadków proszą. Dziękują również - głównie nam rodzicom, bo pani w sklepie rzadko, a jeśli tak, to "pod nosem", chyba z nieśmiałości. Nie wydaje mi się, bym wywierała na nich nacisk, a można powiedzieć, że skutki tej hmmm... podpowiedzi są.
Ad 2. Co czułam? Rozpłakałam się. Bo się wzruszyłam. Wzruszyłam się tym, że mój ukochany Najstarszy Chłopiec był przecież już dwie godziny nienagannie grzeczny. Pomagał, reagował na prośby, a wtedy pod domem faktycznie był zmęczony. Wtedy tego nie widziałam. Teraz widzę. Uświadomiłaś mi to bardzo jasno i dobitnie. Dziękuję. Dzięki temu zrozumiałam wreszcie, że marudzenia, krzyki i jęki faktycznie nie są skierowane przeciw mnie, że to nie robienie mi na złość. A z tym się mocno gryzę już od dłuższego czasu. I nie potrafiłam tego pojąć w opisach, które czytałam już wielokrotnie.
I znów mój problem. Zrozumienie to jedno, a co tu zrobić, by, jak piszesz: "dzieci współpracują wtedy, gdy ich potrzeby są uwzględnione (nie muszą być zaspokojone)", tą potrzebę uwzględnić. Jego pomoc była mi wówczas konieczna, bo gdyby Średni się nie zgodził, musiałabym nieść ten chleb (dosłownie!) w zębach. Ciekawe, czy np."Wiem, że jesteś zmęczony, ale bardzo potrzebuję twojej pomocy. Pomóż mi proszę jeszcze wnieść ten chleb na górę", mogło by pomóc. Czy może jeszcze coś mogłabym zrobić, by w momencie kategorycznej odmowy w jakiś sposób nakłonić go jeszcze do ostatniego wysiłku współpracy ze mną.
Ad 3 Masz rację. Ale ja niestety nie jestem wolna od takich przyszłościowych wizji, podczas zwykłych codziennych sytuacji z malutkimi, przecież dziećmi. A to też padło - wychowujemy tu i teraz.
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że mogę poznawać Twoje spojrzenie na wychowanie.
Maciejka
Ps. Skasowałam poprzedni komentarz, bo znikło mi kilka zdań, ale teraz mam nadzieję jest ok.
@Maciejko, zanim dziecko nauczy się używać grzecznościowych zwrotów, będzie używało "języka osobistego", czyli "chcę/nie chcę", "lubię/nie lubię", "zrobię/nie zrobię"... Wspierając ten język (a Ty go wspierasz - "Prosisz mnie o picie, tak?") dajemy dziecku komunikat "jesteś ok; wszystko z tobą w porządku", a to z kolei sprawia, że dzieci chętnie z nami współdziałają, dostrzegają nasze potrzeby i odpowiadają na nie. (i na "dzień dobry" cioci, też). A ponadto są takie etapy w rozwoju dziecka, w którym czymś zupełnie naturalnym jest nie mówienie "dzień dobry", wykrzykiwanie "nie chcę", chowaniem się po kątach itp. Ważne jest by zdawać sobie sprawę z tego, że to nie dzieci mają się troszczyć o potrzeby dorosłych ("co zrobić, by pomóc w osiągnięciu celu, czyli empatii wobec uczuć cioci"). To rola dorosłego. Dorośli troszczę się o potrzeby dzieci (z każdymi kolejnymi urodzinami zmniejsza się lista tych potrzeb) i o swoje własne. To nie dzieci są odpowiedzialne za relacje z dorosłymi ale właśnie dorośli (będę to powtarzać do znudzenia). Jeśli więc cioci jest przykro (warto to sprawdzić) to niech sama się o siebie zatroszczy albo niech da jej empatie jakiś dorosły.
Dostrzeganie potrzeb dziecka i akceptowanie ich wyklucza używanie słowa ALE. Kiedy mówię do Zo "Widzę, że jesteś zła bo chciałabyś zostać jeszcze na placu zabaw ALE musimy wrócić do domu by ugotować obiad", to choć dostrzegam i jej uczucia i potrzeby, to je zbywam. Mówię ok, wiem, ze jesteś zła ale nie mam czasu się teraz tym zająć. Można to powiedzieć tak, by dziecko czuło, że jest brane na poważnie. Że dostrzegając jego uczucia nie chodzi nam o osiągnięcie własnego celu (trąci mi to lekką manipulacją). Druga wersja brzmi: "Widzę, że jesteś zła i że chciałabyś zostać tu dłużej. Chciałabym jednak abyśmy poszły do domu i przygotowały obiad. Potem możemy tu wrócić" (tę propozycję składam tylko wtedy jeśli rzeczywiście mam czas i ochotę by wrócić z Zo na plac zabaw).
Kiedyś już pisałam o tym, że nie wychowujemy na jutro, bo jutro może nie nadejść. To, czego uczę się każdego dnia to dawanie mojej córce siebie tu i teraz. W konkretnej sytuacji. Z konkretnymi emocjami.
Kochani czytam Wasze komentarze, czytam posty i widze to tak: NVC, o którym pisze Monika nie jest jakąś metodą wychowawczą, w której jeśli zrobisz tak to dziecko zrobi tak. Monika to nie Super Niania, daje rady typu -jak powiesz stanowczo dziecku nie, to twoje dziecko posłucha, ale pamiętaj by być stanowczym. NVC (przeczytałam ksiazkę Rosenberga) to raczej sposób patrzenia na siebie i swoje dziecko. Jeśli czytacie komenatze, to wiecie że mam poważnym problem. Jestem mamą dysfunkcyjną - według opinii psychologa. To że wciąz czytam ten blog jest zasługą jej autorki, która właśnie nie pisze zrób tak a tak i to będzie dobrze, a jeśłi tak nie zrobisz - to jesteś złą matką.Monika pisze o tym czego chcą dzieci i czego potrzebują dorośli. Pisze o życiu bez przemocy.
ONA - trafnie to ujęłaś:) Monika nie udziela rad, nie krytykuje, nie poucza, bo to nie jest język serca, język NVC. Zaś NVC nie jest metodą wychowawczą skuteczną juz po miesiącu stosowania. Dla mnie jest ono filozofią życia, która ubogaca życie moje i moich najbliższych, pełna szacunku, zaufania i miłości wobec KAŻDEGO człowieka. Maciejko:) Czytając posty o tym, jak dorośli traktują dzieci, stosując wobec nich przemoc( i to nie fizyczną), odnajduję jednak opis tego, jak reagować w sposób bezprzemocowy, który - jak dla mnie -zaczyna się od dostrzeżenia dziecka - tu i teraz ( bez uprzedzeń, bez pretensji,że znowu to samo itd)- od wsłuchania się w jego potrzebę, która tak głośno czasem domaga się zauważenia i od "uważności" na sposoby, jakimi dziecko może wyrazić smutek, żal, wdzięczność, złość, zmęczenie itd.w jego indywidualny sposób, a nie jedynie oczekiwany przeze mnie. Bo, kiedy Monika pisze w poście o dwóch dziewczynkach na placu zabaw i ich mamach, które"zmusiły" je do wypowiedzenia słowa przepraszam, to pisze też,że dziewczynki się przeprosiły - wystarczyłoby to dostrzec:); a kiedy pisze o proszeniu, to mówi,że przeciez dziecko może to robić na kilka różnych sposobów, nie używając magicznego słowa - wystarczy to zaakceptować; a kiedy pisze o władzy rodzicielskiej, to mówi o „sile z „, a nie „sile ponad”. Pozdrawiam.
Dziewczyny :-) Staram się bardzo zrozumieć metodę, której Monika "uczyła się" rok i która jest zgodna z jakimś tam moim wewnętrznym "ja". Z tym, że wiem, że choć się staram wiele robię źle. I stąd moje pytania o konkretną sytuację, jakich wiele. I dzięki tej sytuacji i opisie Moniki zrozumiałam więcej niż czytając, nazwijmy to, ogólnie. I dlatego prosiłam o coś co mogłabym zrobić, powiedzieć, by dobrze z szacunkiem dla dziecka zareagować, a nie wykrzyczeć (co cisnęło mi się na usta): "Bierz natychmiast ten chleb!" I Monika odpowiedziała, że moja propozycja z ALE też jest nie do końca fair. I dzięki temu również mogłam tą wypowiedź przemyśleć. Mnie na przykładach jest po prostu łatwiej - umysł ścisły. Pozdrawiam:-)
Zajrzałem żeby jeszcze raz przeczytać post, z którym tak trudno jest mi się zgodzić, a tu widzę ciąg dalszy. Przeczytałem artykuł i muszę pomyśleć. Wciąż mam mały zamęt w głowie
OdpowiedzUsuńTymczasem gratuluję, jak rozumiem udanego debiutu. Pozdrawiam Cię.
Serdecznie gratuluję tak udanego debiutu!!!
OdpowiedzUsuńSter w rękach dziecka...muszę chyba więcej pozwalać mojemu dziecku sterować. Dzięki :)
Moniko, bardzo się cieszę. Artykuł jest w duchu, który jest mi bardzo bliski. Nie cierpię zmuszania, powinności, konieczności więc rozumiem, że moje dzieci też tego nie muszą lubić. Mam nadzieję, że to nie ostatni artykuł.
OdpowiedzUsuńZdjęcia są cudne. Lubią to kiedy dziewczynki dosięgają do klamki.
Gratuluję debiutu. Jak najbardziej udanego :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, czytałam, bardzo fajny artykuł. :)
OdpowiedzUsuńBrawo!
OdpowiedzUsuńpozwól mu na nabywanie społecznych umiejętności w swoim tempie. Nie porównuj z innymi dziećmi, ani przy nim, mówiąc: „To naprawdę jest proste. Popatrz, Karol jest od Ciebie młodszy a już to potrafi. Dasz radę. Wierzę w ciebie”, ani za jego plecami...
OdpowiedzUsuńnie przeszkadzaj dziecku w poznawaniu świata. Pozwól wspinać się pod drzewach, chodzić po krawężniku, skakać przez kałuże i do kałuż (nawet bez kaloszy), zbierać kamyki, bawić się błotem." - nawet nie wyobrażasz jak trudno jest takiemu dziecku w szkole!wiem bo przerobiłam to ja osobiscie kiedyś a teraz przerabia to mój starszy:(:(dlatego moja dewiza: stoisz zawsze za dzieckiem!!!!pzdr
No dobra. Nie jest ze mną aż tak źle. Przeczytałem i przemyślałem. Z większością rzeczy się zgadzam (moja zona zgadza się z większą większością :) ) ale to zdanie nie jest dla mnie jasne - "Mówiąc dziecku, co jest dobre, a co złe, co wypada robić, a czego należy się wystrzegać, co jest jego obowiązkiem, a co prawem, nie uczymy dziecka życia! Nie wspieramy jego rozwoju! Nie budujemy jego poczucia wartości!". Dlaczego mówienie co jest dobre, a co złe nie buduje poczucia wartości dziecka? I w takim razie jak je budować?
OdpowiedzUsuńOoo..to mnie też interesuje. Dlaczego do dzieci mam nie mówić: "NIE RÓB TEGO, TO JEST ZŁE" lub 'CIESZĘ SIĘ, ŻE ZROBIŁEŚ COŚ TAK DOBREGO". według mnie to buduje poczucie wartości bo dziecko wiem, że zrobiło coś dobrego.
OdpowiedzUsuńMoniko, czytam Cię odkąd zaprosiłaś mnie na swój blog. Jak chyba wiesz (wydaje mi się, że widać to z mojego bloga) to co umieściłaś w artykule (gratuluję :-) w punkcie "Co zatem zrobić by nasze dziecka czuło, że jest obdarzone miłością?" robię od dawna, słuchając własnej intuicji.
OdpowiedzUsuńDalej trochę będzie nie na dzisiejszy temat "magicznych słów".
Poznając Twoją metodę mam kilka wątpliwości.
Po pierwsze na przykładzie, który kiedyś opisywałaś, by nie zmuszać dziecka do podania ręki starszej cioci (która być może jest dla dziecka odpychająca). Doskonale rozumiem uczucia dziecka, wiem, że jest mu trudno się przywitać i nigdy nie wywierałam nacisku. Ale myślę sobie coraz częściej, że gdy dzieci nie będą "przełamywać" jakiś wewnętrznych oporów, to nie będzie kiedyś np. pielęgniarek, które zajmą się odrażającym pacjentem.
Albo dzisiejsza sytuacja z mojego podwórka. Przy wysiadaniu z samochodu z moją trójką POPROSIŁAM o pomoc Najstarszego (5 lat) by wziął chleb na górę. Ja niosłam Maluszka (4 m-ce) i inne toboły, a Średni (2,5 roku) zgodził się wziąć kurtki, których już nie mieli na sobie.
- Nie wezmę tego śmierdzącego chleba! - wywrzeszczał Najstarszy.
Kolejna prośba. To samo - z własnej woli nie "przełamał się" do pomocy. Nie mając pomysłu co zrobić (pot się lał po męczącym dniu;-) poprosiłam Średniego i wziął z trudem jeszcze chleb na górę.
I tu aż się prosi, by Najstarszy, ponieważ odmówił współpracy na rzecz rodziny, jadł np. tylko stary chleb a nie świeży (a to go boli, oj boli), ponosząc konsekwencje swojego czynu. Przemoc? Co na to NVC? Co można zrobić w powyższej sytuacji?
A co zrobi przyszły szef mojego Syna, gdy ten oburzy się na, powiedzmy, posprzątanie łazienki, które normalnie nie będzie w jego zwykłych obowiązkach pracowniczych. Może pomyśli nad obcięciem premii, a może w pierwszej kolejności przed innymi da wypowiedzenie. Przemoc? - Życie.
Jak widać nie rozumiem tej metody, choć bardzo się staram. Będę wdzięczna za odpowiedź.
I nie bierz, Moniko, mych słów jako atak, ale jak pytanie zainteresowanej i na codzień bogatej w wiele sytuacji wychowawczych mamy Trzech Muszkieterów :-)
Maciejka
Dziewczyny dziękuję. Wam też Chłopaki :)
OdpowiedzUsuńPo kolei:
@Monina, rozumiem, że bywa Ci trudno w konfrontacji szkolnej rzeczywistości, wszystkich tych sztywnych zasad (dzieci mają siedzieć prosto w ławkach, jeśli chcą zapytać muszą podnieść rękę, nie wolno biegać po korytarzu, dobre zachowania nagradza się serduszkiem, złe - czarną kropką) z energią Twojego syna. To jest frustrujące i stresujące. Rozumiem to doskonale. Jestem nauczycielem. I to także mnie frustruje. System nie jest idealny, ba...on nawet nie leżał koło idealnego :) ale to nie oznacza, że w tym systemie dziecko nie może wyrażać siebie. W moim przekonaniu może. Dzieje się tak wtedy, gdy:
- rodzic zawsze za nim stoi (mocno to podkreśliłaś),
- dziecko wie kim jest, czyli ma silne poczucie własnej wartości i wierzy w siebie,
- szkoła nie jest dla niego złem koniecznym,
- spotkało nauczyciela (choćby jednego... a zapewniam, że jest ich więcej, całkiem sporo), który widzi je i szanuje.
@Anonimowy, @Missis, mówienie dziecku, co jest dobre, a co złe; co dziecko ma zrobić, a czego robić nie może, jest skupieniem się nie na dziecku, a na świecie dorosłych (na konwenansach, społecznych oczekiwaniach, wyobrażeniach itp). Mówienie małym dzieciom (a o takich pisałam w artykule), że wyrywanie zabawki, kopnięcie koleżanki, pokazywanie języka mamie, mówienie babci "nienawidzę cię" itp. itd. jest złe jest dla dziecka informacją, że z nim jest coś nie tak, że to ono jest złe. A dziecko potrzebuje zapewnienia, że jest w porządku. Wielokrotnie pisałam o poczuciu winy, i jego negatywnych skutkach. Dziecko, które myśli, że jest złe, że zrobiło coś złego ma poczucie winy. Poczucie winy to ból i cierpienie.
O tym jak budować poczucie wartości możecie przeczytać na stronie http://dziecisawazne.pl/jak-wspomagac-poczucie-wlasnej-wartosci-u-dziecka/
Agnieszka wypunktowała co możemy zrobić, żeby wzmacniać poczucie wartości naszych dzieci. Ja na koniec dodam, że dostrzeganie dziecka i wyrażanie dla niego uznania (nie mylić z chwaleniem go za piękny rysunek, pierwsze miejsce w zawodach czy wyróżnienie w konkursie recytatorskim) to doskonałe narzędzia budujące poczucie wartości.
nic dodać, nic ująć...
OdpowiedzUsuń@Maciejko, trochę teorii na początek. Mam nadzieję, że ona i Tobie, i mnie, pomoże. Rosenberg uważa, że:
OdpowiedzUsuń- potrzeby wszystkich ludzi są ważne (nie ma potrzeb ważnych i ważniejszych),
- podstawową potrzebą każdego z nas jest potrzeba zaspakajania potrzeb innych,
- dzieci współpracują wtedy, gdy ich potrzeby są uwzględnione (nie muszą być zaspokojone).
Sytuacja nr 1 - Zmuszając dziecko (do czegokolwiek) traktujemy ja przedmiotowo, zadaniowo - należy wychować, wyedukować i dostosowywać do potrzeb, własnych i innych. Zmuszanie dziecka do kontaktu z drugim człowiekiem to naruszenie jego granic. Myślę, że z takiego kontaktu żadna ze stron nie będzie czerpać radości. Po chwilowym zachwycie nad tym jakie to dziecko dobrze wychowane, jakie kulturalne, dorosły dostrzeże przymus.
Piszesz, że gdy "dzieci nie będą przełamywać wewnętrznych oporów" to ... Czymś innym jest przekonanie się dziecka do podania ręki starszej pani (tak odczytałam to zdanie), a czymś innym rodzicielski nakaz: masz to zrobić.
Jeśli wychowujemy dzieci w duchu "bliskości", w poszanowaniu ich uczuć i potrzeb, to przyjdzie czas na podanie ręki. A nawet jeśli nie (nie wszystkie dzieci lubią kontakt fizyczny, tak jak dorośli. Ja nie cierpię się całować na powitanie/pożegnanie) to pojawi się radosne lub ciche "dzień dobry", promienny lub delikatny uśmiech. Jestem o tym przekonana.
ciąg dalszy (nie wiedziałam, że jest limit znaków)
OdpowiedzUsuńSytuacja nr 2 - Dzieci chcą współpracować z rodzicami. Nawet w wieku tzw. buntu. Ta współpraca układa się "lepiej", gdy potrzeby dziecka są brane pod uwagę. Jeśli tak się nie dzieje, to i tak dzieci współpracują. Często jednak w taki sposób, by zdemaskować nasze 100% metody wychowawcze, nasze małe (i duże) manipulacje, by zmusić nas do przemyślenia postępowania."Kiedy dzieci przestają współdziałać, to dzieje się tak dlatego, że albo zbyt mocno i zbyt długo starały się do tej pory, albo została naruszona ich integralność osobista. Nigdy nie dzieje sie tak z braku chęci do współdziałania".
Maciejko, to co napisałam mam przerobione na własnym podwórku, tym z głowie, i tym w relacji z Zo. Teoria została potwierdzona w praktyce. Zo chce współpracować. Nie zawsze ta współpraca spełnia MOJE standardy ale zawsze jest. Czytając Twój blog, nie raz przeczytałam o "chęci współpracy" Twoich synów. W opisanej przez Ciebie sytuacji Najmniejszy i Średni współpracowali. To oczywiste. A co z Najstarszym? On też współpracował. Nie tak jakbyś chciała (jak to nawet wyraziłaś), to też jest oczywiste.
Spróbuj proszę spojrzeć na sytuację jego oczami. Po długim spacerze/wyczerpującej zabawie/męczącej wizycie w hipermarkecie/podróży na tylnym siedzeniu (a przecież jestem najstarszy) w towarzystwie młodszych braci mama chce żebym jej pomógł. Średni już to zrobił i teraz kolej na mnie. Chce jej pomóc ale...
- jestem zmęczony(potrzeba odpoczynku)
- mam dość bycia najstarszym, który ma pomagać, na którego można liczyć (potrzeb poczucia osobistej wartości - chcę być tym kim jestem, a nie najstarszym bratem)
- jestem zły bo w sklepie... (potrzeba bycia zauważonym)
- jestem głody, chce mi się pić (potrzeba pożywienia, wody)
- wolałbym wziąć te kurtki (potrzeba decydowania)
- chcę żeby mama wzięła mnie za rękę skoro już nie może mnie nosić tak jak mojego brata (potrzeba bliskości)...
Czy to mogło być coś takiego?
Kiedy Najstarszy wykrzyczał "Nie wezmę tego śmierdzącego chleba!" to dostał to, czego pragnął - uwagę mamy. Na kilka minut jego ukochana mama skupiła się tylko na nim. Była blisko. Zła, sfrustrowana, zmęczona, smutna ale tylko jego. Maciejko czy możesz napisać co czujesz kiedy to czytasz?
Sytuacja nr 3 - Twój dorosły syn podejmie decyzje biorąc pod uwagę jej konsekwencje.
Maciejko, nie wiem czy czytałaś jakąś książkę Rosenberga? Jeśli nie, to gorąco Cię zachęcam, choć wyobrażam sobie,że przy Trzech Muszkieterach możesz nie mieć po prostu na to czasu.
Pozdrawiam Cię i zapewniam, że Twój komentarz odczytałam jako wyraz troski o Wasze rodzinne relacje. Dziękuję Ci za zaufanie. Cieszę się, że ta blogowa przestrzeń pozwala spotkać się Poszukującym Mamom.
Pozdrawiam Cię.
Monika - Poszukująca Mama.
No proszę jaka zdolna dziewczynka :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję Moniko, że mnie tak dokładnie wysłuchałaś i poświęciłaś czas na odpowiedź.
OdpowiedzUsuńNie czytałam żadnej książki tego autora i pewnie byłoby mi to potrzebne, by Cię nie zasypywać pytaniami;-) I to będzie jedna z pierwszych, a może nawet pierwsza, książka, którą chcę przeczytać.
A teraz odpowiedź. To po kolei:-)
Ad. 1
Zadziwiające jest dla mnie, że pisałam o tym samym, nie rozumiejąc, że i Ty też masz to na myśli.
Jak najbardziej w moim spojrzeniu na wychowanie chodzi mi o to, by dzieci SAME przełamały się do "dzień dobry" do cioci, a nie chowały za mną, albo wykrzywiały twarz. A takie sytuacje wciąż mamy na stanie. Ty wyrażasz pewność, że to się zmieni.
Ja się pytam więc dalej, czy oprócz obserwacji i przykładu możemy coś zrobić? Bo widzisz z Twojego bloga można bez trudu wyczytać to, co rodzice, ja i Ty, robimy błędnie - w tym wypadku zmuszając do całuśnego przywitania się z ciocią. I zgadzam się z tym NIE ZMUSZANIEM. Ale nie potrafię odnaleźć wskazówki, co mogliby w danej sytuacji (albo później) zrobić, by pomóc w osiągnięciu celu, czyli empatii wobec uczuć cioci. Czy wystarczy mieć przekonanie, że to się zmieni, czy np. jakaś rozmowa jest ok.?
O to samo, jak to odebrałam, pytają moi Przedmówcy w kwestii "magicznych słów". Gdzieś w komentarzach padło, że nie piszesz, aby nie tłumaczyć potem, ale żeby nie przymuszać i karać w czasie, gdy sytuacja ma miejsce.
Bo widzisz Najstarszy i Średni mówią "poproszę" i "dziękuję". Po pierwsze dlatego, że sami się tak do nich zwracamy. Ale w pewnym sensie wydaje mi się, że pomogłam reagując na "Chcę pić!" słowami "Prosisz mnie o picie, tak?" lub "Rozumiem synku, zaraz ci zrobię. Ale było by mi milej, gdybyś powiedział /Poproszę pić/ ew. /Zrób mi pić, proszę/ "
No i w większości przypadków proszą. Dziękują również - głównie nam rodzicom, bo pani w sklepie rzadko, a jeśli tak, to "pod nosem", chyba z nieśmiałości. Nie wydaje mi się, bym wywierała na nich nacisk, a można powiedzieć, że skutki tej hmmm... podpowiedzi są.
Ad 2.
Co czułam? Rozpłakałam się. Bo się wzruszyłam. Wzruszyłam się tym, że mój ukochany Najstarszy Chłopiec był przecież już dwie godziny nienagannie grzeczny. Pomagał, reagował na prośby, a wtedy pod domem faktycznie był zmęczony. Wtedy tego nie widziałam. Teraz widzę. Uświadomiłaś mi to bardzo jasno i dobitnie. Dziękuję. Dzięki temu zrozumiałam wreszcie, że marudzenia, krzyki i jęki faktycznie nie są skierowane przeciw mnie, że to nie robienie mi na złość. A z tym się mocno gryzę już od dłuższego czasu. I nie potrafiłam tego pojąć w opisach, które czytałam już wielokrotnie.
I znów mój problem. Zrozumienie to jedno, a co tu zrobić, by, jak piszesz: "dzieci współpracują wtedy, gdy ich potrzeby są uwzględnione (nie muszą być zaspokojone)", tą potrzebę uwzględnić. Jego pomoc była mi wówczas konieczna, bo gdyby Średni się nie zgodził, musiałabym nieść ten chleb (dosłownie!) w zębach.
Ciekawe, czy np."Wiem, że jesteś zmęczony, ale bardzo potrzebuję twojej pomocy. Pomóż mi proszę jeszcze wnieść ten chleb na górę", mogło by pomóc. Czy może jeszcze coś mogłabym zrobić, by w momencie kategorycznej odmowy w jakiś sposób nakłonić go jeszcze do ostatniego wysiłku współpracy ze mną.
Ad 3
Masz rację. Ale ja niestety nie jestem wolna od takich przyszłościowych wizji, podczas zwykłych codziennych sytuacji z malutkimi, przecież dziećmi. A to też padło - wychowujemy tu i teraz.
Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że mogę poznawać Twoje spojrzenie na wychowanie.
Maciejka
Ps. Skasowałam poprzedni komentarz, bo znikło mi kilka zdań, ale teraz mam nadzieję jest ok.
@Maciejko, zanim dziecko nauczy się używać grzecznościowych zwrotów, będzie używało "języka osobistego", czyli "chcę/nie chcę", "lubię/nie lubię", "zrobię/nie zrobię"... Wspierając ten język (a Ty go wspierasz - "Prosisz mnie o picie, tak?") dajemy dziecku komunikat "jesteś ok; wszystko z tobą w porządku", a to z kolei sprawia, że dzieci chętnie z nami współdziałają, dostrzegają nasze potrzeby i odpowiadają na nie. (i na "dzień dobry" cioci, też). A ponadto są takie etapy w rozwoju dziecka, w którym czymś zupełnie naturalnym jest nie mówienie "dzień dobry", wykrzykiwanie "nie chcę", chowaniem się po kątach itp.
OdpowiedzUsuńWażne jest by zdawać sobie sprawę z tego, że to nie dzieci mają się troszczyć o potrzeby dorosłych ("co zrobić, by pomóc w osiągnięciu celu, czyli empatii wobec uczuć cioci"). To rola dorosłego. Dorośli troszczę się o potrzeby dzieci (z każdymi kolejnymi urodzinami zmniejsza się lista tych potrzeb) i o swoje własne. To nie dzieci są odpowiedzialne za relacje z dorosłymi ale właśnie dorośli (będę to powtarzać do znudzenia). Jeśli więc cioci jest przykro (warto to sprawdzić) to niech sama się o siebie zatroszczy albo niech da jej empatie jakiś dorosły.
Dostrzeganie potrzeb dziecka i akceptowanie ich wyklucza używanie słowa ALE. Kiedy mówię do Zo "Widzę, że jesteś zła bo chciałabyś zostać jeszcze na placu zabaw ALE musimy wrócić do domu by ugotować obiad", to choć dostrzegam i jej uczucia i potrzeby, to je zbywam. Mówię ok, wiem, ze jesteś zła ale nie mam czasu się teraz tym zająć. Można to powiedzieć tak, by dziecko czuło, że jest brane na poważnie. Że dostrzegając jego uczucia nie chodzi nam o osiągnięcie własnego celu (trąci mi to lekką manipulacją). Druga wersja brzmi: "Widzę, że jesteś zła i że chciałabyś zostać tu dłużej. Chciałabym jednak abyśmy poszły do domu i przygotowały obiad. Potem możemy tu wrócić" (tę propozycję składam tylko wtedy jeśli rzeczywiście mam czas i ochotę by wrócić z Zo na plac zabaw).
Kiedyś już pisałam o tym, że nie wychowujemy na jutro, bo jutro może nie nadejść. To, czego uczę się każdego dnia to dawanie mojej córce siebie tu i teraz. W konkretnej sytuacji. Z konkretnymi emocjami.
Kochani czytam Wasze komentarze, czytam posty i widze to tak: NVC, o którym pisze Monika nie jest jakąś metodą wychowawczą, w której jeśli zrobisz tak to dziecko zrobi tak. Monika to nie Super Niania, daje rady typu -jak powiesz stanowczo dziecku nie, to twoje dziecko posłucha, ale pamiętaj by być stanowczym.
OdpowiedzUsuńNVC (przeczytałam ksiazkę Rosenberga) to raczej sposób patrzenia na siebie i swoje dziecko. Jeśli czytacie komenatze, to wiecie że mam poważnym problem. Jestem mamą dysfunkcyjną - według opinii psychologa. To że wciąz czytam ten blog jest zasługą jej autorki, która właśnie nie pisze zrób tak a tak i to będzie dobrze, a jeśłi tak nie zrobisz - to jesteś złą matką.Monika pisze o tym czego chcą dzieci i czego potrzebują dorośli. Pisze o życiu bez przemocy.
ONA - trafnie to ujęłaś:)
OdpowiedzUsuńMonika nie udziela rad, nie krytykuje, nie poucza, bo to nie jest język serca, język NVC. Zaś NVC nie jest metodą wychowawczą skuteczną juz po miesiącu stosowania.
Dla mnie jest ono filozofią życia, która ubogaca życie moje i moich najbliższych, pełna szacunku, zaufania i miłości wobec KAŻDEGO człowieka.
Maciejko:)
Czytając posty o tym, jak dorośli traktują dzieci, stosując wobec nich przemoc( i to nie fizyczną), odnajduję jednak opis tego, jak reagować w sposób bezprzemocowy, który - jak dla mnie -zaczyna się od dostrzeżenia dziecka - tu i teraz ( bez uprzedzeń, bez pretensji,że znowu to samo itd)- od wsłuchania się w jego potrzebę, która tak głośno czasem domaga się zauważenia i od "uważności" na sposoby, jakimi dziecko może wyrazić smutek, żal, wdzięczność, złość, zmęczenie itd.w jego indywidualny sposób, a nie jedynie oczekiwany przeze mnie.
Bo, kiedy Monika pisze w poście o dwóch dziewczynkach na placu zabaw i ich mamach, które"zmusiły" je do wypowiedzenia słowa przepraszam, to pisze też,że dziewczynki się przeprosiły - wystarczyłoby to dostrzec:);
a kiedy pisze o proszeniu, to mówi,że przeciez dziecko może to robić na kilka różnych sposobów, nie używając magicznego słowa - wystarczy to zaakceptować; a kiedy pisze o władzy rodzicielskiej, to mówi o „sile z „, a nie „sile ponad”.
Pozdrawiam.
Moniko - dziękuję raz jeszcze :-)
OdpowiedzUsuńDziewczyny :-) Staram się bardzo zrozumieć metodę, której Monika "uczyła się" rok i która jest zgodna z jakimś tam moim wewnętrznym "ja". Z tym, że wiem, że choć się staram wiele robię źle. I stąd moje pytania o konkretną sytuację, jakich wiele. I dzięki tej sytuacji i opisie Moniki zrozumiałam więcej niż czytając, nazwijmy to, ogólnie.
I dlatego prosiłam o coś co mogłabym zrobić, powiedzieć, by dobrze z szacunkiem dla dziecka zareagować, a nie wykrzyczeć (co cisnęło mi się na usta): "Bierz natychmiast ten chleb!"
I Monika odpowiedziała, że moja propozycja z ALE też jest nie do końca fair. I dzięki temu również mogłam tą wypowiedź przemyśleć. Mnie na przykładach jest po prostu łatwiej - umysł ścisły. Pozdrawiam:-)