29.7.11

O poczuciu wartości (krótko)

"Poczucie własnej wartości i wiara w siebie to pojęcia często używane wymiennie. Jednak nie oznaczają one tego samego (...) Na przekonanie o własnej wartości składają się nasza wiedza o tym, kim jesteśmy, i doświadczenie z tym związane. Poczucie własnej wartości można wyobrazić sobie jaki filar, centrum, jądro (...) Z kolei wiara w siebie jest miarą tego,do czego jesteśmy zdolni - w czym jesteśmy dobrzy i do czego mamy zdolność. Odnosi się do rzeczy, które potrafimy zrobić i celów, które możemy osiągnąć. 
(...) poczucie własnej wartości i wiara w siebie to dwie różne rzeczy. Nie można ich równoważyć, bo jedno nie zastąpi  drugiego, ale są one ze sobą związane. Jeśli ktoś ma zdrowe poczucie własnej wartości, to rzadko cierpi na brak wiary w siebie. W przeciwną stronę jednak ta zależność nie działa" (J.Jull "Twoje kompetentne dziecko")

         Myślałam, że to to samo. Musiałam kilka razy przeczytać ten rozdział, żeby po pierwsze uwierzyć autorowi :), po drugie - dostrzec różnicę, po trzecie - wyraźnie zobaczyć te momenty, w którym mimo ogromnej miłości do Zo (i szczerych chęci) nie wzmacniam jej poczucia wartości, a tym samym wiary w siebie. Kiedy to się dzieje? Zawsze wtedy, gdy ją "poprawiam".
      Oto kilka moich reakcji, z wcale nie tak odległej przeszłości:
  • "Uważaj, żeby się nie wywrócić", "Zo, wolniej, zaraz zderzysz się z drzewem" - Zo jeżdżąca na rowerze biegowym po osiedlowych uliczkach
  • "Zo, łatwiej Ci jeśli chwycisz nóż w ten sposób" - Zo próbująca przekroić swoim nożem banana 
  • "Hej, jeśli będziesz odpychać się prawą nogą na pewno Ci się uda" - Zo ucząca się jeździć na hulajnodze 
  • "Kochanie, chwyć pędzel tak samo jak chwytasz kredkę gdy malujesz" - wiadomo kiedy
       Reagując w ten sposób przekazuję Zo komunikat: nie uda ci się, nie dasz rady. A tego, co potrzebuje moja córka, by budować swoje poczucie wartości, to jedynie być zauważoną w swoim działaniu. I znów wraca do mnie ta sama myśl - podstawowym zadaniem rodzica jest dostrzeganie tego, co widzi.    
     

        O tym jak wspomagać poczucie własnej wartości u dziecka przeczytacie w artykule Agnieszki.
       Aga, dzięki :)

17 komentarzy:

  1. A ja myślałam, że to co wymieniłaś jako komunikat: "nie uda Ci się", to tak naprawdę: "Zobacz, można też w ten sposób".

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie odebrałam Twoich słów jako podkopywanie wiary w siebie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego tak to widzę? Kiedy wypowiadam te słowa, nawet jeśli podszyte są one troską, to zabieram Zo przestrzeń, w której mogłaby sprawdzić to, co już o sobie. Nie mówię tego, co widzę a jedynie to, co przewiduję. A przewiduję, że:
    - jadąc na rowerze nie zahamuje w porę i zderzy się z drzewem/człowiekiem,
    - nie namaluje ładnie jeśli byle jak będzie trzymać pędzel,
    - nie będzie ją cieszyć jazda na hulajnodze jeśli nie wykorzysta silniejszej nogi.
    W ten sposób nie wzmacniam poczucia wartości mojej córki

    OdpowiedzUsuń
  4. Anonimowy31/7/11

    Często w taki sposób mówię do mojego syna ponieważ nie chcę żeby coś złego mu się stało. Chciałabym go chronić. Przecież to nic złego, prawda? Mam go jednego i chciałabym aby był szczęśliwy

    OdpowiedzUsuń
  5. Moniko wiem o czym piszesz. Takie słowa (mimo że podszyte troską) potrafią skutecznie podciąć dziecku skrzydła. Moje dziecko kiedyś powiedziało: mamo nawet jeśli spadnę z tego drzewa to tylko się poobijam. Nic mi nie będzie.
    Pozwalam sobie odpowiedzieć Tobie, ANONIMOWY. Nie uchronisz swojego dziecka przed upadkami, zranieniami i innymi nieszczęsciami. Nie zakażesz mu przecież biegania, wchodzenia na drzewo, skakania czy kąpania się w basenie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgadzam się w 100% z Zezullą. Tak naprawdę nie wiemy, jak jest ten komunikat odebrany przez Dziecko. Za kilka lat wymyślona zostanie kolejna super-mądra teoria absolutnie przeciwstawna tej, o której piszesz. W ogóle mam wrażenie, że niedługo nie będzie takich słów których będzie można używać do rozmów z własnymi Dziećmi, bo może będą szkodliwe, będą podcinać skrzydła, ranić itp, itd..Litości, bądźmy po prostu czasem rodzicami i zaufajmy swojemu instynktowi, a nie kolejnemu najmądrzejszemu poradnikowi.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Paulo masz 100% rację (powtórzę za Tobą). Ufam swojemu instynktowi i reakcji mojej córki dlatego w przytoczonych przykładach "podcinam skrzydła" Zo. Kiedy po mojej uwadze dotyczącej trzymania pędzla Zo mówi: "wiesz, nie chcę już malować; może pobawimy się klockami" (malowała zaledwie 2 minuty), to wiem - tak mówi mi matczyna intuicja - ,że to jej reakcja ma moje słowa.
    Nie lubię super poradników, super metod, super niań. Pewnie tak jak większość mam. Lubię siebie i Zo.
    Bardzo mnie ucieszyły Twoje pragnienie byśmy ufały sobie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Często takie zdania wychodzą z nas automatycznie. Niestety nie jesteśmy w stanie wszystkiego kontrolować i reagujemy tak jak mamy zakodowane z przeszłości. Trudny to temat. Sama wielokrotnie mysle o tym jak ochronić JJ przed moimi doswiadczeniami, jak dac mu przestrzen, dac wolnosc w probowaniu i podejmowaniu decyzji jednoczesnie go chroniac.

    OdpowiedzUsuń
  9. "Daj, ja to zrobię, będzie szybciej!"; "Lepiej się do tego nie dotykaj, bo zepsujesz!"; "No i jak jeździsz? Gdzie patrzysz?" "Masz dwie lewe ręce!"; "Przecież ty nic nie potrafisz!" "Hehe! Z takim głosem to piosenkarką na pewno nie zostaniesz"; "Chodź, gruba, nakryj do stołu!"
    To jest podkopywanie poczucia własnej wartości dziecka (pamiętam je bardzo dobrze z własnego dzieciństwa, a to przecież tylko co delikatniejsze z tekstów, którymi raczyła mnie mama).
    Muszę czasem D. upomnieć, żeby podała mi rękę przed przejściem przez ulicę i żeby zwolniła na rowerze przed stromym zjazdem do furtki. Nie muszę poprawiać jej chwytu kredki, ani noża, czy nawet poprawiać założonej tyłem do przodu koszulki, ale jeżeli to zrobię, jeżeli czasem wytłumaczę, że to lub tamto warto zrobić w inny sposób, nie pluję sobie później z tego powodu w brodę, w końcu po to mam umiejętność komunikacji werbalnej. Wiem dobrze, że są gorsze rzeczy, które można dziecku powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  10. Zgadzam się z Paula. We wszystkim należy zachować zdrowy umiar i nie popadać w paranoję. To po prostu nierealne, być zawsze empatycznym i przewidzieć jak dane słowa zostaną odebrane i zinterpretowane przez druga osobę (bo na to składa się dużo więcej czynników, nie sama treść). Czytając ten post zastanawiam się, jak więc reagować gdy np. dziecko robi coś, co może skończyć się dla niego boleśnie, jest niebezpieczne, tak by mu owych skrzydeł nie podcinać...?

    OdpowiedzUsuń
  11. EVELIO, bliska jest mi twoja potrzeba ochrony dziecka przed moim własnym bagażem. Odkąd zaczęłam ufać sobie, a nie wyssałam tego z mlekiem matki, to wiem, że jedyne co może dać nam, mnie i Zo, prawdziwą satysfkację, to bycie w stałym kontakcie (nawet gdy rzeczy będą szły nie po mojej myśli :) ).

    DZIWOBABO, cieszę się, że podzieliłaś się swoim doświadczenie. Świat, w którym nie przenosimy na nasze dzieci własnych trudnych przeżyć czy lęków jest jak widać możliwy i to "bez plucia sobie w brodę".
    Nie pluć sobie w brodę...spróbuję pamiętać.

    LALOONIO, jeśli masz ochotę zajrzyj do postu "Empatia dla dziecka" (czerwiec), w którym pisałam czym empatia jest, a czym na pewno nie jest..
    Jeśli dziecko robi coś, co zagraża jego zdrowiu lub życiu, to interwencja dorosłego nie jest podcięciem skrzydeł a ochroną konieczną. Nigdy nie miałam wątpliwości, że użyję siły by chronić Zo przed niebezpieczeństwami. I nigdy nie miałam wątpliwości, że chce gryź się w język gdy mam ochotę ja "poprawiać/naprawiać". Jak to teraz dla ciebie brzmi?

    OdpowiedzUsuń
  12. Anonimowy5/8/11

    Ojej, to znaczy, że trzeba słuchać siebie i dziecka... i nie ma (albo jest mało) formuł skutecznych dla wszystkich... bo mnie od "widzę, że się ładnie bawisz" przechodzą ciarki... bo zawsze to było wypowiadane z ironią... a z drugiej strony nawet "och ty głupku" może być - dla mnie (powiedziane przez daną osobę i danym tonem) znakiem czułości - co nie znaczy, że ja to mogę mówić!
    Bromba

    OdpowiedzUsuń
  13. Moniko, mój mąż nieustannie strofuje naszego syna : uważaj,spadniesz, zaraz rozłupiesz sobie czaszkę, nie dotykaj tego bo się zachłyśniesz i tak dalej.... Wynika to z jego troski i ogromnego strachu ,że coś się A stanie.Ale ...no łaśnie.Tak nie można.Próbuję tłumaczyć, opwiadać, ale czuję ,że to nie przynosi skutku.
    Jak do niego dotrzeć?Czuję ,że bije głową w ścianę, czuję że zaraz szakal ze mnie wyskoczy i będzie krwawa jatka... Wrrr.Pomocy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Kubutkowo, domyślam się, ż twój mąż słucha uszami szakala. Słyszy więc krytykę, ocenę, pretensje. Tak trudno Wam będzie nawiązać kontakt. Skoro pytasz o radę, to radzę zauważyć to co robi w kontekście właśnie troski o dziecko. Powiedz to, co widzisz. Zgaduj potrzeby, które stoją za tym, co robi. Daj muntrochę empatii, wsparcia. A potem zastosuj 4 kroki NVC. Obserwacja. Uczucie. Potrzeba. Prośba. I daj znać jak ci poszło.

      Usuń
  14. Anonimowy27/3/13

    Heya i аm fοr the fіrst time here.
    I found this board and I finԁ It truly useful & it helpеd me out a lot.
    I hоpе to givе something back and aid otheгs like
    yοu aided me.

    Look into my web blog: payday loans

    OdpowiedzUsuń
  15. Anonimowy11/4/13

    Ι loveԁ aѕ much as you'll receive carried out right here. The sketch is attractive, your authored subject matter stylish. nonetheless, you command get got an shakiness over that you wish be delivering the following. unwell unquestionably come further formerly again since exactly the same nearly very often inside case you shield this increase.

    Also visit my web-site ... short term loans

    OdpowiedzUsuń
  16. Jak w takim razie ocenić komunikaty w takiej sytuacji (są dwie opcje):
    Dwulatek idzie sam po schodach (z aluminiowymi kątownikami na krawędziach), nie trzyma się drewnianej poręczy, bo nie bardzo lubi się o nią wspierać. Tym razem nie ma też ochoty wspierać się o ścianę, albo ma zajęte ręce (np. trzyma najważniejszą dziś wyścigówę). Idzie sam, bo muszę wnieść wózek, ogarnąć zakupy, nie zmuszę go żeby na mnie zaczekał, nawet bym tego nie chciała. Gdy był młodszy prosiłam o to, a i on wtedy czuł się mniej pewnie - wiedział na ile go stać i wolał na mnie zaczekać. Nie zaprowadzę go też najpierw na górę, bo nie będzie chciał tam na mnie sam czekać i zejdzie w dół zanim się obejrzę. Więc J idzie na górę...
    a) Idzie spokojnie, uważnie.
    b) Idzie nie pewnie zajęty tym, co ma w rękach, widać, że mało uwagi kieruje na proces wchodzenia.

    W syt. a) najczęściej tylko go obserwuję. Nie muszę nic robić, wiem, że wchodzi uważnie. Towarzyszyłam mu w rozwijaniu swoich umiejętności od małego i mogę mu zaufać (może to kwestia charakteru, może wychowania, może obu, J nie jest dzieckiem, którego wszędzie jest za dużo, czasem jest go tylko pełno).

    W syt. b) mówię, żeby wchodził ostrożnie i uważnie, bo boję się że może spaść, jeśli nie zachowa ostrożności. Kiedy widzę, że komunikat werbalny nie dociera, wtedy staram się nawiązać kontakt wzrokowy i powtarzam komunikat. Proponuję, aby na mnie zaczekał bawiąc się np. autkiem, albo proszę, aby jednak trzymał się ściany, czy poręczy, że wtedy będę spokojniejsza. Nigdy (prawie) nie mówię aby szedł powoli. Jest to określenie, które nie ma sensu, bo jest subiektywne, a poza tym szybko/szybciej może iść w parze z ostrożnością, uwagą.

    Mam jednak świadomość, że moje dziecko jest łatwe w obsłudze (proszę nie traktować tego jako etykiety), że nie z każdym może się tak układać komunikacja. A może może?

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...