18.12.13

W świecie Porozumienia bez Przemocy

      jest bezpiecznie, bo w tym świecie nikt nie może mnie wykorzystać, ani ja nie mogę wykorzystać innych. W tym świecie mówię bowiem "nie", kiedy myślę "nie"i mówię "tak", kiedy myślę "tak". 
W tym świecie nie skupiam się ani na tym kto ma rację, ani na tym by inni robili to, co mówię. "Zamiast tego - jak pisze Rosenberg w swojej najnowszej książce - skupiam się na stworzeniu takich okoliczności, dzięki którym wszyscy zaspokoją swoje potrzeby" . 


      Jeśli macie ochotę dostać pod choinkę książkę Marshalla Rosenberga to w komentarzu napiszcie jak Wam jest w Świecie Porozumienia bez Przemocy. Dzięki wydawnictwu MiND wyślę ją do dwóch osób, które do 24 grudnia zostawią komentarz.

Książka powędruje do: Małej Myszy i Lillusi. 
Proszę o kontakt mailowy. 
I wesołych świąt dla wszystkich. 

Każde twoje słowo zmienia życie

to tytuł kampanii społecznej prowadzonej przez Fundacje Rodzice Przyszłości.

Celem kampanii jest zwrócenie uwagi na problem stosowania przemocy emocjonalnej wobec dzieci i przeciwdziałanie jej.
Na stronie internetowej fundacji zamieszczony został Test Świadomego Rodzica, którego zadaniem jest określenie, czy zdajemy sobie sprawę, które zachowania wobec dziecka, są dopuszczalne, a które nie powinny mieć miejsca, ponieważ mają charakter przemocy emocjonalnej i są dla niego krzywdzące.
Zapraszam do przeczytania artykułu, który napisałam w ramach kampanii. Znajdziecie go tutaj. 


30.11.13

Między niezależnością, a zależnością

     ...jest współzależność, czyli współpraca z innymi, wnoszenie do relacji i czerpanie z niej, zgoda na bycie strategią dla potrzeb drugiego. 

      Współzależność jest etapem w społecznym rozwoju, co oznacza, że wcześniej czy później występuje. W pełnej lub szczątkowej formie, ale jest. To, co pomaga dojść dzieciom do współzależności i w pełni w niej być, to nasza zgoda na dwa poprzedzające ją etapy. Zgoda czyli akceptacja i towarzyszenie
       W pierwszym okresie życia dziecko nastawione jest na "branie", które u dzieci raczkujących i dreptających wyraża palec skierowany w stronę rodzica i zaimek "ty". "Ty to zrób", "ty daj mi pić", "ty weź na ręce", "ty pocałuj", "ty czytaj".  
Rodzic jest strategią na zaspokojenie większości potrzeb dziecka. Rodzicielskie "tak" staje się budulcem więź, silnej i bezpiecznej. Więzi, która wpływać będzie na życie dziecka w przyszłości (wpływać, a nie determinować). 
      Na tym etapie dziecko poznaje drugiego człowieka, przygląda się wyrażanym przez niego uczuciom i temu, w jaki sposób obchodzi się z potrzebami, i co robi z prośbami. 
       Im bliżej 2 urodzin tym głośniej dziecko wypowiada: "ja sama", "nie,nie... ja", "sam". I tak schodzi z kolan rodzica by odkrywać świat. Zaczyna się etap nr 2. Maluch wybiera, doświadcza, sprawdza, eksperymentuje więc podłoga się czasem klei, kubek nie ma ucha, ściana w sypialni ma nowe barwy, a buzia i kolana mają zadrapania i siniaki. To czas nie tylko decydowania o sobie, ale i o drugim. Obok "ja sam", pojawia się więc: "idź", "zostaw", "be", "sio", "mama nie, mama nie". I emocje zaczynają być artykułowane tak, że trudno je ignorować :) 

          Od zależności, przez niezależność, do współzależności. A wszystkie etapy ważne i potrzebne. 

          

          
           

23.11.13

Więcej miejsca

NVC dalo mi więcej miejsca.
NVC dało mi przestrzeń.
Nie tylko mi.



     W "Porozumieniu bez Przemocy. O języku serca" jest podrozdział zatytułowany Od emocjonalnego zniewolenia do emocjonalnego wyzwolenia (str 72). Opisane przez Rosenberga etapy nie muszą ani następować po sobie, ani występować wszystkie, ani też pojawić się w naszym życiu jedynie raz. 
      Jeśli są one Waszym doświadczeniem, moim są, to wiecie co mam na myśli pisząc: uf, nareszcie jestem tu, gdzie chciałam być. 
     Wysiłek emocjonalny i intelektualny włożony w wyrzucenie z plecaka przeszłych doświadczeń tego, co nie służy życiu, czas poświęcony na oswajanie własnego szakala i szukanie potrzeb za zachowaniem innych oraz samoakceptacja i akceptacja moich wzlotów i upadków, przywiodła mnie do miejsca, do którego coraz częściej świadomie zaglądam i zostaję na dłużej. Do miejsca, w którym jest przestrzeń na moje uczucia i potrzeby, i na uczucia i potrzeby innych. 
         Zapraszam do siebie. 

31.10.13

Po prostu człowiek

"Tak. Możemy nazwać kogoś antysemitą lub rasistą, ale co to nam daje? (...) Nie nazywam go antysemitą czy rasistą, bo szufladkując go w ten sposób, straciłbym z oczu człowieka. Ironią jest, że szufladkując, zrobiłbym z nim to, co on zrobił z ludźmi, którzy są Żydami" 
                                                                                                                     M. Rosenberg 
 

 
      "Dziecko" też bywa etykietą, a jak wiadomo etykiety dobrze wyglądają jedynie na pudełkach. Kiedy "dziecko" staje się etykietą, wówczas dajemy sobie prawo do tego, by powiedzieć:
  • nie ruszaj, to nie dla dzieci,
  • ustąp, to twój młodszy brat (zauważyliście, że w świecie dorosłych "ustępuje" się starszemu, nie młodszemu, więcej: od młodszego więcej się wymaga)
  • to jest dla małych dzieci, jesteś już na to za duży
  • nie zrozumiesz, jesteś na to za mały,
  • jak dorośniesz, to zrozumiesz.  
      Kiedy nadajemy dziecku etykietę "dziecko", to tracimy z oczu człowieka. Kompetentnego. Będącego całością od samych narodzin. Taka etykieta sprawia, że za dziecięcymi słowami, czynami i postawami widzimy nie potrzeby, a trudny charakter, brak manier, nieprzystosowanie, złośliwość czy wreszcie niekonsekwencje rodziców. Kiedy w naszym domu istnieją dwa światy, jeden dla dorosłych, drugi dla dzieci, to częściej dyscyplinujemy dzieci, przywołujemy do porządku, oczekujemy postępowania zgodnie z naszymi zasadami, systematycznie podnosimy poprzeczkę. Robimy to w stosunku do dzieci z dużo większą łatwością, niż w stosunku do np. współmałżonka. Czasem odnoszę wrażenie, że uważamy to za naturalny model relacji. Ja mówię, ty słuchasz i wykonujesz. No i widzę, że dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że przykleiliśmy temu małemu człowiekowi etykietę "dziecko".
 
Idąc krok dalej. Kiedy mówię: 
  •  prawdziwy z niego leń,
  • ona jest taka płaczliwa,
  •  jesteś niegrzecznym chłopcem,
  •  jest taka wrażliwa,
  • to dziecko jest naprawdę źle wychowane,
  • to nieodpowiedzialny uczeń,
  • uważaj, to kłamczuch,
  • mądry dzieciak,
występuję w roli Wszechwiedzącego i tracę z oczu i człowieka i okazje do budowania bezpiecznej, empatycznej relacji.
        Co w zamian? Po pierwsze: mówienie językiem faktów, a po drugie: poszukiwanie potrzeb ukrytych za tymi faktami.
 

  

16.10.13

Pomoc dla Olgi

Znacie tą kreskę? 


      O Kruszki wspierają Małą Olgę, a ja wspieram O Kruszki w tej akcji. 

      Olga Kostka to dziewczynka, która walczy z retinoblastomą. Jej rodzice prowadzą zbiórkę 
astronomicznej sumy potrzebnej na leczenie. Przeczytać o tym możecie na stronie Olgi lub na fanpejdżu założonym przez rodziców dziewczynki. 

Zarówno rysunki O Kruszki, jak i inne dzieła Ludzi Dobrej Woli znajdziecie na aukcjach allegro. Zajrzyjcie tam proszę. 





10.10.13

Ależ ona nieśmiała. Ależ on nieśmiały.

       Zdarza wam się słyszeć taką diagnozę w stosunku do dziecka? Mi tak. Nieśmiała, bo nie podaje ręki. Nieśmiała, bo nie siada na kolanach swojej Pani przedszkolanki. Nieśmiała, bo przygląda się nowej osobie, nawet wtedy, gdy słyszy: chodź, nie bój się, nic ci nie zrobię. Nieśmiała, bo czeka na swoją kolejkę do zjeżdżali. Nieśmiała, bo nie chce lizaka ofiarowanego przez starszą panią w kolejce za nami. 

                                  źródło: www.mamazone.pl
  

    Zajrzałam do słownika by sprawdzić o co chodzi z tą "nieśmiałość". Profesor Zimbardo nieśmiałością nazywa "świadomość własnej niezdolności do podjęcia działań o charakterze społecznym (które pragnie się podjąć i których sposób wykonania nam jest znany)". Hm... Kiedy dziecko czegoś chce, to najczęściej po to idzie. Nie zawsze wybiera te drogi, które innym, czytaj: dorosłym, wydają się najbardziej dostępne, logiczne, korzystne. Zwykle znajduje własne. Rozgląda się i dokonuje wyboru. Kiedy nie robi kroku, to być może dlatego, że tak wybrało.
        "Nieśmiałość utrudnia poznawanie nowych ludzi, zawieranie przyjaźni, czy radość z potencjalnie pozytywnych przeżyć". Dzieci nie są samotnymi wyspami. Poznają tych, których chcą poznać. Wybierają ludzi, z którymi chcą być w bliższej relacji. Zauważyliście, że są takie dzieci, które trzymają na dystans dorosłego, ale inne dziecko zapraszają do bardzo bliskiego kontaktu, także fizycznego (bieganie ramię w ramię, szturchanie się, chodzenie za rękę). 
          "Nieśmiałość sprawia, że inni nie doceniają naszych mocnych stron. Nieśmiałość przyczynia się do zakłopotania i nadmiernego przejmowania się swoimi własnymi reakcjami.  Tak, zdarza mi się widzieć dziecięce zakłopotanie. Częściej jednak wywołują je słowa czy gesty dorosłego, niż reakcje dziecka. 

         Nie, nie twierdzę, że nieśmiałość nie istnieje. Nie, nie twierdzę że nieśmiałe dzieci to wymysł dorosłych. Chcę tylko powiedzieć, że po pierwsze "nieśmiałość" może być etykietą, a po drugie, że za szybko stawiamy diagnozy i dobieramy lekarstwo. 


7.10.13

Tydzień Bliskości czas zacząć

   Tydzień Bliskości właśnie się zaczął. W tym roku na zaproszenie Wydawnictwa Mamania przyjechali do Polski Martha i William Searsowie, twórcy pojęcia Attachment Parenting, autorzy przetłumaczonej niedawno na język polski "Księgi Rodzicielstwa Bliskości".  
      W sobotę w Warszawie byli głównymi gośćmi Konferencji Bliskości, a od dzisiaj jeżdżą po Polsce, by spotkać się i porozmawiać z rodzicami. Jutro będą w Katowicach. 



Rodzicielstwo Bliskości, to rodzicielstwo intuicyjne, naturalne, pierwotne, takie które było przed innymi nurtami wychowawczymi. Jego istota opiera się na siedmiu filarach:
  1. bliskość od pierwszej chwili
  2. karmienie piersią
  3. noszenie dziecka przy sobie
  4. spanie przy dziecku
  5. płacz jest sygnałem
  6. równowaga i wyznaczanie granic
  7. wystrzeganie się treserów dzieci
Rodzicielstwo Bliskości jest: 
  1. uważnością na potrzeby
  2. byciem tu i teraz 
  3. czułością w kontakcie 
  4. więzią, która pozwala poznać drugiego
  5. dwukierunkową ulicą 
  6. alternatywą dla konsumpcyjnego bycia w świecie 
  7. drogą do niezależności 
Rodzicielstwo Bliskości nie jest:
  1. babycentryzmem 
  2. męczeństwem
  3. sztywnymi regułami
  4. uzależnieniem dziecka
  5. psuciem dziecka 
  6. wychowaniem pod kloszem
  7. dziwactwem 

 Korzyści Rodzicielstwa Bliskości, o których piszą w książce Searsowie, i które potwierdzają badania to:
  1. mądrzejsze mózgi 
  2. zdrowsze ciało
  3. zwiększony rozwój motoryczny     
  4. szybsze wykrycie choroby i rozsądniejsze korzystanie z opieki medycznej
  5. stały wzrost dziecka
  6. otwartość na współzależność i współpracę 
  7. stymulacja empatii  
     

29.9.13

Podążaj za mną

        to zaproszenie jakie codziennie wysyłają nam nasze dzieci. 

Podążanie za dzieckiem to strategia wzbogacająca życie obu stron relacji. 
Dziecko ma możliwość:
  • zdobywania wiedzy i umiejętności we własnym tempie,
  • uczenia się całym sobą, 
  • zaspokojenia swojej podstawowej potrzeby - potrzeby zabawy
  • podejmowania decyzji, dokonywania wyborów i doświadczania konsekwencji,
  • realnej oceny swoich możliwości,
  • poszukiwania rozwiązań spośród dostępnych strategii,
  • zwrócenia się z prośbą o pomoc wtedy, gdy rzeczywiście jej potrzebuje,
  • nawiązywania relacji z wybranymi przez siebie osobami,
  • bycia w przestrzeni bez dorosłych, 
A dla rodzica oznacza to: 
  • mniejszą ilości sytuacji wywołujących frustrację,
  • rozbudzenie na nowo ciekawości człowieka i świata, 
  • "doskonalenie" własnej uważności, 
  • większe zrozumienie pozycji dziecka w świecie, bo to sytuacja, w której nie dziecko ma się "dostosować" do dorosłego ale dorosły - do dziecka,
  • rezygnacji z kontroli na rzecz bycia tu i teraz,
  • zwiększenie świadomości bycia odpowiedzialnym za jakość relacji w rodzinie (to zadanie rodzica, nie dziecka; łatwo o tym zapomnieć, gdy dziecko ma robić to i tamto)
  • troszczenie się o potrzeby większej ilości członków rodziny,
  • więcej czasu dla siebie,
  • bycia w przestrzeni bez dzieci, 





5.9.13

Lustro

Bezpieczeństwo.
Akceptacja.
Kontakt.
Zaufanie.
Współpraca.
Współzależność.
                                                                                               (źródło: https://www.facebook.com/Equimama/photos_stream)         
     
        Spotkałam się z sobą tam, gdzie na spotkanie ani nie liczyłam, ani go nie oczekiwałam. Spotkałam się z sobą zupełnie inaczej niż dotąd. Wyszłam sobie naprzeciw, choć tego nie planowałam. Niezwykłe doświadczenie. Zaskakujące przeżycie. Lustrem okazał się nie drugi człowiek, a konie. Patrzyłam na nie i widziałam siebie. Swoje lęki, marzenia, wyobrażenia, oczekiwania. Zobaczyłam siebie taką jaką jestem. Nie ma tu żadnej kokieterii. Raczej mega zdziwienie. Bardzo wyraźnie pokazały mi te miejsca, o które warto się zatroszczyć. Te potrzeby, których już nie chcę spychać na drugi plan.
       Konie, nie tyle rzuciły nowe światło, co rzuciły go więcej na kwestię wolności człowieka. Wolność jest fundamentem współpracy. Człowiek, Mały i Duży, chętniej współpracuje wtedy, gdy może podejmować decyzje. Wiem to. Konie Ameryki przede mną nie odkryły. Wiem, a jednak wychodzą z moich ust słowa (choć nie mam takiej intencji), w których Zo słyszy "obietnicę nagrody" lub "widmo kary" i podejmuje decyzje nie do końca wolne. Mówi "tak", choć ma ochotę powiedzieć "nie". I frustracja gotowa.
         Wchodząc w kontakt z końmi zabrakło i marchewki i pejcza. Nie miałam też swoich rąk (zamotane w sznur nie garnęły się do głaskania i czochrania). Byłam ja i one. Najpierw byliśmy obok siebie. Spoglądając na siebie nawzajem. Uważni na to, co druga strona zrobi. Potem konie odpowiedziały na moje zaproszenie. Choć może to ja przyjęłam ich zaproszenie? Nieważne. Ważne, że otwartość i intencja przyprowadziła nas do siebie. I popłynęły łzy. Otwartość na drugiego... Na moje dziecko... I wystarczy.

p.s. Marto, dziękuję za zaproszenie. Konie, dziękuję za przygarnięcie.   

4.8.13

Zawstydzanie dzieci

      Mamy już w Polsce zakaz używania przemocy fizycznej. Co roku pojawia się kilka kampanii społecznych poruszających problematykę przemocy emocjonalnej. Mam wrażenie, że coraz więcej ludzi reaguje na wyrządzaną dzieciom krzywdę. Coraz częściej słyszę rozmowy dotyczące bezsensowności klapsa. Z prawdziwą troską powtarzamy, że upokarzane dzieci będą upokarzać, a bite będą bić. 
       Mam poczucie, że zmienia się pozycja dziecka w naszej kulturze, że coraz częściej relacje dorosły - dziecko nie opierają się na władzy, autorytecie, posłuszeństwie. Jesteśmy na "dobrej drodze", choć krok milowy ciągle przed nami.  Nie, nie jest idealnie. Jest inaczej, w moim odczuciu - bezpieczniej, bardziej przyjaźnie dla obu stron. Wzrasta świadomość i pragnienie zmiany. Otaczają mnie rodzice otwarci na potrzeby dzieci, nie tylko swoich. Na forach, portalach społecznościowych, blogach rozmawiamy o małych ludziach, nie dzieciach, które należą do swoich rodziców. Naprawdę idzie ku dobremu :) 
        Niestety w tej zmianie jest coś, co zmianie się opiera. Myślę o słowach, które zawstydzają dzieci, choć często nie są wypowiadane z taką intencją. To nie są takie słowa, o których nie tak dawno było głośno w związku z kampanią "Słowa ranią na całe życie". Z ust rodziców nie padają bowiem takie określenia jak: głupek, kretyn, debil czy oferma. Dziecko słyszy coś innego, a jednak skutek jest bardzo podobny. 
  • nieładnie, tacy duzi chłopcy jak ty nie sikają w majtki
  • fuj, śmierdzi bo puściłeś bąka
  • czego ty się boisz? popatrz twoja siostra jest młodsza i nie boi się tego pająka
  • gdybyś bardziej uważała, to nic takiego by się nie wydarzyło; niezdary mają podrapana kolana
  • nie wolno grzebać w pupie
  • nie becz, babcia jak zobaczy, to będzie się śmiała
  • taka duża dziewczyna a nie wie, że trzeba powiedzieć "dzień dobry"
  • oj osiołku, osiołku, 2+2 to przecież 4
  • chyba podmienili mi dziecko, moje potrafi podziękować za prezent 
     Dziecko, które czuje się winne, traci poczucie własnej wartości. Czuje, że jest gorsze, że coś z nim jest nie tak, że nie jest takie jakie być powinno. Traci grunt pod nogami (na chwilę lub na dłużej), bo nie czuje się bezpieczne w relacji z dorosłym. 

    Warto być uważnym na wypowiadane słowa. Podobnie jak na ton głosu. Warto patrzeć na reakcję dziecka. Warto upewniać się czy nasz żart na temat "nowego narzeczonego" córki, rzeczywiście został odebrany jako żart. 




      
    
           

24.7.13

Towarzyszyć dziecku w zabawie

      Wakacje sprzyjają powtórkom. Nie tylko telewizyjnym. Czytam po raz drugi "Rodzicielstwo przez zabawę" L.J. Cohena i tworzę listę "zasad", które pozwolą mi z jednej strony podążać za dziewczynkami w zabawie, a z drugiej - czerpać większą niż dotąd radość z "schodzenia na podłogę". 

       Moja subiektywna lista zasad: 
  1. pamiętaj, że wciąż jesteś dzieckiem swoich rodziców, a przecież "każde dziecko posiada instynkt zabawy" :) 
  2. pamiętaj, że "im inteligentniejsze zwierze, tym więcej czasu poświęca na zabawę" :) 
  3. czasem możesz zdecydować w co chcesz się bawić z dzieckiem
  4. powiedz "nie", jeśli czegoś nie chcesz zrobić
  5. powiedz "tak"wszelakiego rodzaju wygłupom 
  6. raz wygrywaj, raz przegrywaj 
  7. dołącz do śmiejącego się dziecka
  8. uświadom sobie własne potrzeby, które zostają zaspokojone podczas zabawy 
  9. dostrzegaj zaspokojone potrzeby dziecka 
  10. wychodź czasem z roli rodzica 
  11. baw się z dzieckiem w zabawy z twojego dzieciństwa 
  12. zarezerwuj czas na zabawę w ciągu dnia i baw się wtedy na maksa (choćby to miało być tylko 15 minut)
  13. odpocznij w trakcie zabawy
  14. rzuć dziecku wyzwanie 
  15. ... (jeśli masz ochotę, podziel się swoimi "zasadami" na udaną zabawę)

"Kiedy oddalamy się od swojego dziecka - a zdarza nam się to bez przerwy - zabawa jest najlepszym mostem, który połączy nas z nim na nowo. Musimy być tylko na to gotowi". 

"Kiedy dołączamy do dzieci w świecie zabawy, otwieramy drzwi do ich życia wewnętrznego i spotykamy się z nimi serce w serce" 
                                                                                                           

13.7.13

Płacz niemile widziany...

     Niełatwo słuchać płaczu. Szczególnie dziecięcego. Mam w pamięci te sytuacje, w których z ust rodzica padają słowa: "przestań już", "uspokój się", "ileż można płakać", "no już dobrze, dobrze", "nie maż się", "jesteś już takim dużym chłopcem". Pamiętam kolor rękawów ocierających zapłakaną buzię mniejszych i większych dzieci. I pamiętam głos z przeszłości: "płacz, to ty masz na zawołanie". 
      Trudno obcować z płaczem. Trudno się z nim zaprzyjaźnić. Łatwiej w domowych pieleszach, ale żeby między ludźmi... Przecież to nie wypada. To takie niestosowne. 

       Dlaczego dziecięcy płacz jest niemile widziany? Ponieważ w społeczeństwie, w którym żyjemy wciąż żywe są poniższe "prawdy": 
  1. płacząc okazujemy słabość, a w życiu "trzeba być twardym, nie miętkim". Jeśli chcesz osiągnąć sukces przestań się mazać, wstań i idź. Nie będą ci dokuczać, jeśli będą się ciebie bać. A kto boi się płaczącego chłopca?
  2. płacz piękności szkodzi (podobnie jak złość), a przecież dziewczynka ma być ładna, subtelna, wrażliwa ale nie płaczliwa. 
  3. płacz czasem przywołuje uczucia, które chcielibyśmy mieć pod kontrolą. Trudno przyznać się przed samym sobą, a co dopiero przed innymi, że płacz dziecka wywołuje moją irytację, złość. Dlaczego? Myślę, że m.in z powodu panującego powszechnie przekonania, że przy dziecku trzeba trzymać nerwy na wodzy.
  4. płacz to taki niecywilizacyjny sposób wyrażania siebie, przecież można powiedzieć o co chodzi, co się wydarzyło. 
  5. płaczą nieszczęśliwi, a przecież chodzi o to, żeby być szczęśliwym. Rodzice pytani o cel wychowawczy czasem mówią: chcę żeby moje dziecko było szczęśliwe.
  6. płacz dziecka to oznaka rodzicielskiej nieudolności, bezsilności, braku kompetencji. Nawet jeśli już nie słyszymy: "no niechże pani coś zrobi, ile dziecko może tak płakać", to wciąż czujemy na sobie pełen dezaprobaty wzrok przechodniów i wzdychanie dziadków naszych dzieci. 
  7. płacz to narzędzie do wymuszania, manipulowania, kontrolowania. 

Kiedy uświadomiłam sobie, że płacz jest naturalnym stanem powrotu do równowagi, łatwiej mi było zaakceptować długość i intensywność płaczu moich córek.  

9.7.13

Droga donikąd

     Dawno nie widziałam dorosłego uderzającego dziecko. Dawno nie słyszałam zwolennika klapsów. Naprawdę bardzo dawno. Może idzie ku dobremu? Klaps to droga donikąd. Pisałam o tym nie jeden raz. 
    Niestety tego samego nie mogę napisać o innych karach. Karach nie fizycznych. Zwolenników tych kar wciąż, w moim odczuciu, za dużo. Ostatnio ktoś przekonywał mnie, że kary są potrzebne, bo dają dzieciom jasny komunikat co jest ok, a co nie. Ktoś inny z kolei napisał, że kara nie jest problemem, że to tylko sposób na rozwiązanie problemu. A jeszcze ktoś przypisuje tym, czyli mi także, którzy nie stosują kar, że propagujemy bezstresowe wychowanie. Smutno mi. 
 

Polecam wywiad z Alice Miller i jej książki.


29.6.13

Pozwól mi współpracować

       Dzieci współpracują. Kiedy nie współpracują to dlatego, że - jak pisze Jesper Juul - „...zbyt mocno i zbyt długo starały się do tej pory, albo została naruszona ich integralność osobista. Nie dzieje się to z braku chęci do współdziałania”.
    Dzieci naprawdę uwielbiają współpracować. Uwielbiają współpracować nie tylko ze swoimi rodzicami, choć z nimi przede wszystkim, ale także z innymi dorosłymi. Współpraca jest wpisana w relacji. A dziecko jest w relacji. Tak jak każdy inny człowiek.
   Czasem wracam do mojego dzieciństwa i szukam tych momentów, w których z radością współpracowałam z rodzicami i tych, w których szłam w zaparte, byle tylko nie zrobić tego, czego ode mnie oczekiwano. Z perspektywy dorosłego widzę mechanizm i już wiem. Za każdym razem kiedy słyszałam żądanie i byłam w złej kondycji psychicznej, bo:
- koleżanka powiedziała, że jestem głupia;
- dostałam uwagę do dzienniczka;
- zdechł mi pies;
- miałam szlaban na wychodzenie na podwórko;
nie współpracowałam. Dlaczego tak się działo? Na pewno nie dlatego, że chciałam rodzicom zrobić na złość, choć pewnie nie raz wycedziłam przez zęby "jeszcze mnie popamiętacie". Działo się tak dlatego, że czułam że niewiele dla nich w takich momentach znaczę. Że jestem po to, by odpowiadać na ich potrzeby.
          To były takie czasy, prawda?
       
      Dziś choć jest inaczej, to zdarza mi się słyszeć, że jakieś dziecko nie współpracuje. Co zrobić, by taka myśl nie zaprzątała zbyt często głowy? Dać dzieciom przestrzeń, w której współpraca jest czymś naturalnym i powszechnym. Zaufać dziecku i sobie.
   
       Dzieci chętniej współpracują wtedy, gdy: 
  • są widziane takie, jakie są, a nie takie jakie "powinny być";
  • ich uczucia są mile widziane, wszystkie, bez wyjątku;
  • ich potrzeby są brane pod uwagę;
  • dialog z rodzicem trwa mimo wypowiedzianego "nie"; 
  • mają wybór;
  • wiedzą czego rodzic od nich chce (język osobisty);
  • nie wisi nad nimi miecz Damoklesa;




  

23.6.13

Tata


        Tata XXI wieku znacząco różni się od ojca z wieku XX. Zaczynam też odnosić wrażenie, że ojciec roku 2013 znacząco różni się od tego pierwszego.... ale może to tylko to rodzicielstwo bliskości zmienia spojrzenie na to całe tacierzyństwo. 
      Sam zawsze w żartach powtarzałem, że "Jeśli myślisz, że jesteś przygotowany na nadejście dziecka, nie masz pojęcia, co Cie czeka". Z perspektywy czasu wiem, że nie mogłem być bliżej prawdy. Narodzenie dziecka zmienia w człowieku wszystko. Dla mnie osobiście ważne jednak było tę zmianę pokochać i zacząć ją pielęgnować. Stało się to o wiele łatwiejsze, kiedy żona odkryła rodzicielstwo bliskości. Instynktownie już wcześniej oboje dążyliśmy w tym kierunku, ale dopiero odnalezienie ludzi którzy czują i słuchają podobnie jak my dało nam wewnętrzną akceptacje tego co robimy. 
         Sam nigdy nie chciałem być tatą, który buduje swój autorytet z pozycji siłowej i nadal uważam, że nawet rodzic musi zapracować na szacunek swojego dziecka. Chyba właśnie to sprawiło, że ojcostwo nie jest dla mnie tym co prezentują filmy: ciągiem nieprzespanych nocy, brudnych pieluch i płaczu. Jest czymś całkowicie odmiennym, a opiera się na kilku prostych zasadach:
  • Noś. Dopóki jeszcze chce i możesz, noś zawsze: na rękach, w chuście czy nosidełku. Włóż do koszyczka i pobujaj. Maluch będzie blisko Ciebie, będzie Cie czuł i pamiętał. Co Ty będziesz z tego miał? Odpowiedz na to pytanie zna chyba każdy, kto uśpił na rękach niespokojne dziecko. Nie słuchaj tego wszechobecnego "Nie noś, bo się przyzwyczai". Bliskość jest dla dziecka potrzebą tak samo jak sen oraz jedzenie. Tych dziecku nikt nie odmawia, ale bliskości już często. Nie słuchaj siebie, kiedy wolisz oglądnąć mecz w telewizji. Liga mistrzów jest co roku, powtórkę oglądniesz kiedy maluch pójdzie spać, ale 'dzisiaj' z dzieckiem jest tylko teraz.
  • Bądź. Pamiętaj, że dziecko też jest człowiekiem, takim samym jak ty. Niestety nie potrafi się jeszcze tak komunikować. Jedyne co potrafi zrobić, aby coś przekazać to płacz. Bądź wtedy przy nim, noś, przytul. Pokaż że słuchasz i rozumiesz. Nieraz nie będziesz potrafił pomóc, jedyne co Ci wtedy pozostanie to bycie. 
  • Słuchaj. To że maluch nie potrafi czegoś powiedzieć, nie znaczy ze nie komunikuje się z Tobą. Płacz to tez mowa, słuchaj jej, a nie uciekaj. Pamiętaj też, że nie każdy płacz mówi to samo. Zgubiony misiu może wydawać Ci się błahym problemem, ale dla Twojego dziecka ten Misiu był kimś ważnym. Nie mów, że nic się nie stało, bo dla niego to wielka tragedia. Słuchaj i zrozum to. 
  • Patrz. Dla dziecka każdy dzień jest spotkaniem z czymś nowym: pierwszy piesek, pierwsze jedzenie, jakaś nowa umiejętność. Patrz i zapamiętuj, zapisuj, fotografuj i zachowaj pierwszy kamyczek, który włożyło do buzi. Chciej to zapamiętać i utrwalić. 
  • Walcz. Walcz o każdą chwile z dzieckiem. Walcz z innymi, ale przede wszystkim walcz z samym sobą. Nie wmawiaj sobie, że masz coś lepszego do roboty niż spędzanie czasu z własnym dzieckiem. Jesteś zmęczony? Nic nie da Ci bardziej odpocząć niż zabawa  z nim. Świat dziecka jest prosty i cudowny, pozwól mu i sobie stać się jego częścią.
     Mamo, tato, pamiętajcie oboje, że rola ojca nie jest prosta. Tato nie posiada instynktu macierzyńskiego, natura mu niczego nie podpowie. On musi sam stworzyć ojca w sobie. 
Tato nie musi być macho, tato nie wstydzi się bawić lalkami, tato będzie wolał spędzić czas pić herbatkę z córeczką i jej lalkami niż iść na piwo z kolegami. To najważniejsza rola, jaką zdarzy mu się pełnić z życiu, nie zaniedbuj jej. 
Dziecko jest pustą kartką, ale pamiętaj że nie jest Twoją rolą tę kartkę zapisać, tylko dać dziecku narzędzia i możliwości aby tę kartkę zapisało samo. Pewnie okaże się, że ta kartka będzie pobrudzona, pobazgrana, potargana, ale to kartka, która musi sama powstać. Patrz jak ona powstaje i ciesz się tym.

         Na koniec chciałem podzielić się z wami cytatem Jamesa Pattersona, który wisi przy moim biurku w pracy, a wędruje za mną już od dłuższego czasu czyniąc go niejako moim życiowym motto: "Wyobraź sobie, że życie polega na żonglowaniu pięcioma piłkami. Ich nazwy to: praca, rodzina, zdrowie, przyjaciele i prawość. Wszystkie udaje ci się utrzymywać w powietrzu. Ale pewnego dnia wreszcie do ciebie dociera, że praca jest gumową piłeczką. Jeżeli ją upuścisz, odbije się i wróci. Pozostałe cztery piłki - rodzina, zdrowie, przyjaciele, uczciwość - to szklane kule. Jeżeli się którąś upuści, może się obić, wyszczerbić lub nawet roztrzaskać. Kiedy pojmiesz naukę o pięciu piłkach, wkroczysz na drogę budowania równowagi w życiu."
                                                                                                                    Michał, tata Leny

                                                                                                               





22.6.13

Przebaczyć sobie

      "Gdybyśmy postawili pośrodku pokoju trzyletnie dziecko i zaczęli na nie krzyczeć, wymyślać mu, że jest głupie, że nigdy niczego nie potrafi zrobić dobrze, że powinno to zrobić tak, a nie inaczej, gdybyśmy kazali mu przyjrzeć się, jaki zrobiło bałagan, a przy tym jeszcze uderzyli je kilkakrotnie, zobaczylibyśmy, że to wszystko zakończyłoby się albo przerażeniem dziecka, które ulegle siądzie w kącie, albo jego agresją. Dziecko wybierze jedno z tych dwóch zachowań, my zaś nigdy nie poznamy jego możliwości.
      Jeśli temu samemu dziecku powiemy, że je bardzo kochamy, że bardzo nam na nim zależy, że kochamy je takim, jakie ono jest, kochamy za jego uśmiech i mądrość, za jego zachowanie, że nie mamy mu za złe błędów, które popełnia w trakcie nauki i że bez względu na wszytko będziemy dla niego oparciem – okaże się, że możliwości, jaki to dziecko zaprezentuje, przyprawią nas o zawrót głowy.
      W każdym z nas tkwi takie trzyletnie dziecko i większość swojego czasu tracimy na karcenie tego dziecka w sobie. A potem dziwimy się, że nie układa nam się w życiu."
(Louise L. Hay)

       Jesteśmy ludźmi i dlatego popełniamy błędy, potykamy się, przewracamy, czasem spadamy na przysłowiowe dno. Jesteśmy rodzicami i dlatego zdarza nam się zrobić, powiedzieć, pomyśleć o swoim dziecku, a potem o sobie takie rzeczy, że trudno się do nich publicznie przyznać. Zdarza się. I dzieje się tak nie dlatego, że zadziałały jakieś nadprzyrodzone siły. Nie dlatego, że musieliśmy tak postąpić; w imię jakiejś odległej przyszłości, w której to nasze dziecko będzie pracownikiem, mężem, ojcem. Nie stało się tak dlatego, że jesteśmy głupie, bezmyślne, wyrodne czy złe. I wreszcie nie stało się tak, bo tak. 
           Kiedy mówię, robię coś, co nie sprzyja relacji z dziećmi, a potem z tego powodu mam wyrzuty sumienia, poczucie winy, a często i wstydu, to dzieje się tak ponieważ żywe są we mnie niezaspokojone potrzeby. Te, które chciałam zaspokoić ale strategia okazała się do bani. 
     Porozumienie bez Przemocy stwarza mi szansę porzucenia samosądów. Daje możliwość  przyjrzenia się temu, co się wydarzyło, w taki sposób, który "pobudza do zmiany". Kiedy myślę, że moje dziecko zasługuje na lepszą matkę, że najlepiej dla wszystkich byłoby gdybym zapała się pod ziemię, to za tymi myślami stoją jakieś konkretne, ważne dla mnie potrzeby, które nie zostały zaspokojone, choć przecież podjęłam działanie, by je zaspokoić. Może to być potrzeba radosnego, bezpiecznego kontaktu z dzieckiem, potrzeba autentycznego wyrażenia siebie, wzięcia pod uwagę dziecka, troski o siebie. Mogła to być także potrzeba wspólnoty, współpracy, wsparcia, dzielenia się albo każda inna. 
         Kiedy zdaję sobie sprawę z owych potrzeb następuje we mnie pewna naturalna przemiana. Miejsce wstydu, poczucia winy, złości na siebie samą, zajmuje smutek, żal, niepokój, frustracja i kilka innych uczuć, które pojawiają się wtedy, gdy życie nie zostaje wzbogacone. Już wiem, że moje słowa, czyny stały w sprzeczności z tym, czego pragnęłam. Poniosłam stratę. A strata może przecież być opłakana, prawda? Płaczę więc nad nią. I łzy (realna lub nie) "czyszczą" mój umysł i serce. Pozwalają skontaktować się z samą sobą, z tym na czym mi zależy, co wybieram. 
        Marshall Rosenberg pisze o tym procesie tak: "zmierzając w kierunku wybaczenia sobie zwracamy naszą uwagę do tej części nas samych, która wybrała takie postępowanie, co doprowadziło do obecnej sytuacji. Pytamy samych siebie: Kiedy zrobiłem to, czego teraz żałuję, jaką moją potrzebę starałem się wtedy zaspokoić? 
Jestem przekonany, że ludzie zawsze dążą do zaspokojenia swoich potrzeb i wartości. To jest prawda niezależna od tego, czy działanie to zaspokoiło, czy nie zaspokoiło potrzeb, albo czy ostatecznie z tego się cieszymy, czy też żałujemy.
        Kiedy słuchamy samych siebie z empatią, jesteśmy wstanie zobaczyć te ukryte potrzeby. Wybaczenie samemu sobie następuje w momencie, gdy nastąpi to empatyczne połączenie (...) ważne jest, aby objąć empatią równocześnie dwie części nas samych - siebie jako tę osobę, która teraz żałuje postępowania z przeszłości i siebie jako wykonawcę tej czynności". 
             Przebaczenie sobie otwiera nas na drugiego człowieka, czyni nas wolnymi. Pozwala na nowo widzieć rzeczy takimi, jakie one są. Kiedy wybaczę sobie to mam pewność, że podejmowane przez mnie działania wynikają z pragnienia polepszenia życia, relacji, a nie z powodu lęku przed karą, poczucia wstydu czy winy.  

16.6.13

Stawić czoła porażce

Ja tego nie potrafię”, „To jest dla mnie za trudne”, „Jestem do niczego”, „Nic mi nie wychodzi”, „Ona zrobiła to ładniej”.

Kiedy słyszę podobne zdania z ust mojej sześcioletniej córki, to czasem serce mi pęka, a czasem mam wrażenie, że biję głową w mur, bo przecież już tyle razy to „przerabiałyśmy”. Bywam smutna i sfrustrowana, bo zależy mi na tym, by ją „wyposażyć” w umiejętność radzenia sobie z porażkami – większymi i małymi.
Niemniej jednak, jak już wezmę kilka głębszych wdechów, dociera do mnie, jak porażka, niepowodzenie, niezadowolenie z efektu swoich działań są trudne do przyjęcia. Jak trudno jej się z tym pogodzić. I co się dziwię, przecież i dorosłemu łatwo nie jest.
Tymczasem życie to pasmo osobistych zwycięstw i przegranych, i bynajmniej nie mam tu na myśli rywalizacji w konkursach, zawodach, turniejach.
Chciałam się podzielić, jakie my mamy sposoby, jak sobie radzimy na co dzień, co u nas się sprawdza, choć nie musi u innych.
Pierwszą rzeczą jest empatia, której udzielam córce, mówiąc np.; Jesteś rozczarowana, bo chciałaś widzieć efekty swojego pieczenia?
Jesteś niezadowolona, bo zabrakło Ci czasu na skończenie rysunku?
Nie podoba Ci się Twoja praca z plasteliny tylko Oliwki, bo zabrakło Ci takich kolorów?
Drugi sposób to stwarzanie sytuacji, w których córka może się zmierzyć z porażką na bezpiecznym, rodzinnym gruncie – to są różne gry planszowe, zabawy w mocowanki, przepychanki, ściganki, kiedy to raz wygrywa, raz przegrywa i wtedy zazwyczaj mówi „ to nie fair, ja zawsze przegrywam”, a ja jej wtedy pokazuję, że wpoprzedniej grze, zabawie to ja byłam przegrana. To dostrzeżenie pomaga jej przełamać przykre odczucie i fałszywe przeświadczenie o ciągłych porażkach.
Po trzecie zdarza jej się podśpiewywać piosenkę ukochanej Pippi: ”Nie martwćcie się o mnie, ja sobie dam radę”, czyli pozytywne myślenie, które owocuje tym, że podejmuje kolejną próbę, jeśli efekt jej nie zadowala.
Po czwarte staram się każdego wieczoru rozmawiać z nią o jej „sukcesach”, czyli wzmacniam jej poczucie wartości. Jeśli ona nie pamięta, co jej się udało, to ja jej podpowiadam np. Widziałam, jak sobie dziś poradziłaś ze złością – gniotłaś żabę ( to gumowa żabka Pan Wściek, który wielokrotnie rozładowuje napięcie). To sposób, który nikomu nie szkodzi, a pomaga. Bardzo się cieszę.
Po piąte – nie krytykuję w stylu: „ale byle jak pokolorowałaś ten obrazek”,
Po szóste – nie porównuję: „no zobacz, jak Jagoda sobie poradziła, a Ty?",
Po siódme – nie poniżam: „ no przecież to takie proste”,
Po ósme – nie dyskredytuję: „ to zadanie dla dorosłych, nie dla dzieci”,
Po dziewiąte – nie wyręczam: „ daj mi, ja to szybciej i lepiej zrobię”.
I okazuje się, że jest i dziesiąte: daję przykład. Świetną okazją i kopalnią przykładów jest moje hobby - szycie szmacianych zabawek, dekoracji, ozdób itp. Jestem samoukiem, który metodą prób i błędów realizuje różne projekty, które i mnie przynoszą satysfakcję, i dzieciom dają radość. Widzę, że te argumenty są dla niej wiarygodne i przekonujące.
Wiem, że nie uchronię córki przed wszystkimi nieszczęściami tego świata, ale mogę ją nauczyć radzić sobie z gorzkim smakiem porażki, bo „rozczarowania trzeba palić, a nie balsamować.

                                                                             Ewelina, mama Julki i Mani 
                                                                             Szmacianki dla Julki i Mańki





5.6.13

Karać czy nie karać?

     Nie karać. Pisałam o tym wielokrotnie, np. tutaj i tutaj

    Dla mnie nie ma takiej sytuacji, w której kara byłaby uzasadniona. Potrzebna. Nie ma takiej kary, która by nie krzywdziła dziecka. Nie naruszała jego integralności. Kara to kara. Nie przestanie nią być tylko dlatego, że użyjemy słowa "konsekwencja".
      W słowniku PWN znajduję taką definicję kary: 
  1. środek wychowawczy stosowany wobec osoby, która zrobiła coś złego
  2. środek represyjny względem osób, które popełniły przestępstwo 
     Czy to przypadek, że karą określa się "środek wychowawczy" i "środek represyjny"? Czy te dwa określenia nie mają wspólnego mianownika? 

     Trudno mi przyjąć do wiadomości, że karząc dzieci działamy dla ich dobra. Trudno pojąć, że to, co boli (fizycznie lub psychicznie) może dla dziecka być "doskonałą nauką odpowiedzialności i samodyscypliny". Trudno mi zrozumieć dlaczego wychowanie bez kar nazywane jest "bezstresowe", a wychowanie z karami jest po prostu "wychowaniem". Logika mi podpowiada, że powinno być nazwane "stresowym".
      Bez kar da się. W relacji z dzieckiem nie chodzi przecież o posłuszeństwo, a o współpracę i porozumienie się. O budowanie silnej więzi opartej na zaufaniu, akceptacji i bezpieczeństwie. Bycie rodzicem nie polega przecież na wydawaniu poleceń i egzekwowaniu ich. Prawda? 





     
      





29.5.13

Świat dzieci

    Dzieci potrzebują dzieci. Dzieci potrzebują swojego świata. Świata bez dorosłych. Takiego, w którym nie doświadczają nadzoru i pouczeń. Do którego nikt się nie wtrąca, nie koryguje. Świata, w którym dzieci mogą pozostać dziećmi, czyli mogą bawić swobodnie, bez animacji z zewnątrz, według własnego pomysłu. W to, w co chcą, jak chcą i kiedy chcą. W zabawy które nie zawsze muszą się podobać dorosłym, które czasem określane są przez nas jako mało kreatywne, nudne czy agresywne. 



         Dzieci potrzebują przestrzeni na nudę, na nicnierobienie. Przestrzeni, w której nie trzeba się spieszyć i dlatego można eksperymentować. 



28.5.13

Różowy mózg, niebieski mózg

     Chłopcy różnią się od dziewczynek. Bez dwóch zdań. Różnic przybywa wraz z wiekiem. Tuż po urodzeniu różnią ich chyba tylko narządy płciowe, bo przecież rysy twarzy nie raz wprowadziły w błąd obserwatora. Jednak już w szkole chłopcom częściej niż dziewczynkom przypisuje się ADHD, dysleksję, problemy z koncentracją czy "rogatą duszę". Za to dziewczynki częściej niż chłopcy dostają najwyższą ocenę za wypracowanie i nagrody w konkursach artystycznych. 
       O tym dlaczego tak się dzieje pisze w swojej książce Lise Eliot.


      Książka Eliot jest nie tylko zbiorem wieloletnich i wielowątkowych badań nad mózgiem, płcią, rolami społecznymi, ale jest także zbiorem rad, zaleceń dotyczących tego, w jaki sposób wspierać dzieci, także ze względu na ich płciowość, jak pomóc im rozwinąć skrzydła, wzmocnić słabe strony, utrzymać te mocne. 
        To nie jest książka do szybkiego czytania. Uniemożliwia to i język, i treść i ilość stron (385 bez przypisów, bibliografii). To jest książka do "trawienia". Do myślenia. Do konfrontowania tego co wiem, z tym co mówią badania. No i wreszcie do poszukania odpowiedzi na pytanie: wychowuję dziewczynkę, chłopca czy dziecko? 
         Dla mnie szczególnie ważny był rozdział zatytułowany "Miłość i wojna", w którym autorka pisze o życiu uczuciowym i społecznym, o tzw. inteligencji emocjonalnej, i rozprawia się z takimi kwestiami jak: chłopaki nie płaczą, testosteron i agresja, zbyt dużo kobiecych emocji, rywalizacja, pewność siebie a płeć, seksualność. 

      Od Wydawnictwo Media Rodzinie mam dla Was książkę Lise Eliot. Napiszcie w komentarzu jaki kolor ma Wasz mózg. Losowanie  1 czerwca.  

Książka wędruje do Efinki.




12.5.13

Wzmocnij pewność siebie!

      to tytuł rozdziału książki "Rodzicielstwo przez zabawę", którą czytam już trzeci raz, i pewnie nie ostatni. Czytam i rozmyślam nad "pewnością siebie", czyli nad poczuciem wartości dziecka. 
     Nie wiem czy Wy też widzicie, że przybywa dzieci, które mówią czego chcą, a czego nie akceptują. Dzieci, które nie boją się oddalić od rodzica w poszukiwaniu przygody, które lubią nowe wyzwania, są spontaniczne, swobodne w byciu i otwarte na kontakt z drugim. Na placach zabaw i w parkach coraz częściej widzę dzieci, które pozwalają sobie na przeżywanie emocji, także tych trudnych, których język i ciało komunikują to samo. Patrzę i serce mi rośnie. 
       
     Cohen utożsamia pewność siebie z "siłą, by opowiedzieć się po stronie tego, co słuszne, siłą do poszukiwania przygód, umiejętności do oszacowania swoich własnych możliwości, zdolności od osiągania wyznaczonych celów i do beztroskiej zabawy". I twierdzi, że już sam rozwój dziecka, i ten fizyczny, i emocjonalny, sprzyja owej pewności siebie. (podoba mi się ta jego teza). 
     "Pierwsza fala pewności siebie przychodzi wraz ze zdaniem sobie przez niemowlę sprawy ze swojej mocy skłaniania dorosłego do zaspokojenia jego potrzeb (...) Druga fala pewności siebie przychodzi wraz z umiejętnością powiedzenia <nie>, określenia się jako osobnej istoty (...) Trzecie fala przychodzi wraz ze zdolnością dziecka do znalezienia sobie własnego miejsca na świecie, wliczając w to świat rówieśników". 
     W pierwszej fazie ważne jest by dziecko miało stały dostęp do rodzica. Szybkie odpowiadanie rodzica na potrzeby dziecka, to najlepsze co może się maluszkowi przydarzyć. Kiedy dziecko jest głodny, dostaje mleko. Kiedy płacze, zostaje przytulone. Kiedy chce się bawić, rodzic podaje mu grzechotkę. Kiedy wyciąga rączki, twarz dorosłego przybliża się.
      Istotę drugiej fazy stanowi zgoda rodzica na samodzielność i asertywność dziecka. Kiedy 2-3 latek oddala się, rodzic śledzi go wzrokiem. Kiedy wspina się na zjeżdżalnie, dostaje nieprzeszkadzającą asekurację. Kiedy jest "nieposłuszny/niegrzeczny", jest akceptowany i szanowany.
      Wchodząc w interakcje w trzeciej fazie dziecko sprawdzi, czy działa to, czego dotąd się nauczyło i uczyć się będzie nowych rzeczy. Eksploracja otaczającego świata, poznawanie nowych ludzi, budowanie relacji z tymi, którzy jeszcze wczoraj byli obcy, może odbyć się za zgodą dorosłych lub bez ich zgody, ale i tak się odbędzie. Wspieranie dziecka na tym etapie daje mu przekonanie, że jest tutaj, gdzie być powinno.
    Cohen przekonuje, że metody rodzicielstwa przez zabawę wspomagają i dzieci, i rodziców na każdym etapie etapie. "Wszystkie te naturalne aspekty siły i okazje do zdobywania umiejętności i pewności siebie można rozwijać za pomocą zabawy i zabawowego podejścia do życia". 

     Polecam.
   

   
     


8.5.13

Kiedy kłóci się rodzeństwo

Zapraszam na rozmowę z  Jarkiem Żylińskim, psychologiem i wychowawcą, autorem psychobloga.

Jarku czy kłótnie i konflikty wśród rodzeństwa są czymś naturalnym i rozwojowym?

Jeśli naturalne znaczy powszechne, to oczywiście, że tak :). Kłótnia zawsze wynika z tego, że dwie strony mają swoje potrzeby, które są, albo wydają się być w sprzeczności do siebie. Jak ktoś się kłóci, to znaczy, że chce dbać o swoje potrzeby. Nie wydaje mi się, żeby rodzice byli zadowoleni, jeśli ich dzieci unikają konfrontacji kosztem swoich potrzeb. Więc to jest dobry i w sumie naturalny punkt wyjścia. Jednak żeby to było rozwojowe, to trzeba zadbać o pomyślny koniec - czyli osiągnięcie rozwiązania, w którym obie strony mogą przynajmniej po trosze zrealizować swoje potrzeby. Niekoniecznie metodą spalonej ziemi.  

Kiedy i czy wogóle przestaną się kłócić?

Oby nigdy i oby ... jak najszybciej. Chodzi mi o to, że jak ludzie są blisko siebie, to konflikty się zdarzają - dotyczy to każdej bliskiej relacji. Ich brak mógłby być sygnałem, że ta relacja nie jest bliska. Natomiast oby jak najszybciej udało się dzieciom nauczyć podchodzić do niego konstruktywnie. Ale kiedy dom nie płonie, to już chyba nie jest kłótnia?

Na wybuchy i pożary przyjdzie czas, gdy dzieci zaczną dorastać. Narazie mamy do czynienia z pokazywaniem języka bratu, wyrywaniem z ręki zabawki, żądaniem: "zabierz go stąd" i jednoznacznymi okrzykami. I choć rodzic wie, że dzieci w ten sposób wyznaczają swoje granice, dążą do zaspokojenia swoich potrzeb, to trudno mu zaakceptować fakt, że młodsze dziecko płacze niemal zaraz po przekroczeniu progu pokoju brata, że słyszy: "głupi jesteś", "idź stąd". Co w takiej sytuacji może zrobić rodzic, by wesprzeć dzieci?  Jak pokazać dzieciom, że z kłótni może być coś dobrego?

Wszystko jest kwestią podejścia rodziców. Niektórzy zostawiają dzieci same sobie. Bez osoby sędziego dzieci ustalają hierarchię, czasem to jest hierarchia siły. W niektórych afrykańskich grupach rówieśniczych tak to się odbywa, że ustala się pewną hierarchię i potem jest raczej spokój na poziomie kłótni. Gorzej, jak rodzic postanawia być Najwyższym Sędzią Sprawiedliwym. Rozprawy sądowe czasem przypominają poszukiwanie kruczków prawnych i tak samo jest w przypadku tych domowych, kiedy rodzic próbuje rozsądzić kto jest winny i jaki ma być wyrok. Obie strony knują jak tylko mogą, by wypracować sobie optymalną pozycję wobec sędziego.

Ale to wcale nie znaczy, że rodzic ma się w ogóle nie wtrącać. Ja osobiście jestem zwolennikiem roli rodzica jako mediatora. Można to określić czyszczeniem komunikacji. Chodzi o to, że konflikt ma warstwę emocjonalną - często utrudniającą dotarcie do problemu. Oraz realne potrzeby. Inna sprawa, że pod tą warstwą emocjonalną również mogą się kryć jakieś ukryte przyczyny konfliktu, bo może wcale nie poszło o łyżeczkę do herbaty?

Niemniej ja osobiście jestem zwolennikiem czyszczenia emocji przez rodzica, który stara się zminimalizować poszukiwanie winnego i wracanie do przeszłości oraz emocjonalne wycieczki, o których wspomniałaś. Za to jego zadaniem jest pomagać dzieciakom określić czego potrzebują i jak można to osiągnąć. Natomiast jeśli są to jakieś krzywdy, to pomóc dzieciom znaleźć drogę do tego, żeby one się nie powtórzyły w przyszłości.

Myślę, że w konflikcie najważniejsze jest dziś i jutro. Czyli co zrobić, żeby teraz nie bolało, a jutro podobna sytuacja nie kończyła się konfliktem. Odpowiedź na pytanie “kto zawinił?” jest co najwyżej pomocą w szukaniu rozwiązań na jutro. Niemniej podkreślam jeszcze raz, że rola rodzica jako sędziego ma dość dużo efektów ubocznych. Natomiast czyszczenie komunikacji nie tylko pozwala dzieciom powiedzieć czego chcą, ale też uczy dzieci, które z ich komunikatów ułatwiają rozwiązanie, a które utrudniają.

Czy możesz pokazać na czym polega to czyszczenie komunikatu? Oto sytuacja: w trakcie wspólnej zabawy starsze rodzeństwo postanawia ograniczyć dostęp młodszego do zabawek. Gdy młodsze dziecko próbuje sięgnąć po zabawkę, starsze zagradza mu drogę, zabiera z ręki, a wreszcie popycha młodszego brata, który zaczyna płakać i w odwecie gryzie swoją siostrę. Płacz i pisk przywołuje rodzica. I?

Na pewno trzeba zacząć od zgaszenia pożaru. Na ostrych emocjach trudno do czegoś dojść. Więc deklarując jasno, że zaraz rozwiążemy razem problem (bo to dla nich ważne), trzeba dać dzieciom się uspokoić. Każde po swojemu, przytulając, dając trochę spokoju czy zapraszając do zabawy w 10 wdechów. Tak naprawdę ostudzenie emocji, to pierwszy element czyszczenia.

Ważne jest także ostudzenie własnych emocji. Kiedy w głowie mam etykiety, oskarżenie, a w sercu złość, trudno będzie mi dogadać się z dziećmi, a co dopiero wesprzeć ich w konflikcie. Najpierw muszę dogadać się z sobą, tzn skontaktować się ze swoimi potrzebami ukrytymi za złością, by móc być w pełni obecna w relacji z dziećmi. Kiedy tak się stanie wtedy...

wtedy pytamy siostrę, czego ona potrzebuje, co takiego nią kieruje, że odcina brata od zabawek - co jej to daje. Może się boi o zniszczenia? Może chce być sama? Może chodzi o coś innego? Dalej to samo trzeba osiągnąć wobec młodszego brata - czy chodzi o zabawkę, czy obecność obok siostry?

Jeśli dzieci są bardzo małe (poniżej 4 roku), to rodzic sam dochodzi do tych potrzeb. Może pomóc też dziecku parafrazując, mówiąc jak rozumie zachowania i komunikaty dziecka.

Czasem dojście do potrzeb powoduje, że konflikt staje się banalny. Siostra nie ma nic przeciwko oddaniu zabawki, ale tylko jednej, albo nie tej ukochanej, albo pod okiem rodzica. Może po prostu też potrzebuje sama podjąć tę decyzję, a nie być do niej zmuszona? Różnie. Czasem musimy usiąść i zapytać “co z tym możemy zrobić”. Cóż, nie zawsze rozwiązanie jest szczęśliwe dla wszystkich i rodzic może jedynie pomóc rodzeństwu bronić swoich granic.

Czyszczenie w takiej sytuacji to także ucinanie wszelkiego obrażania się nawzajem. “Wiem, że jesteś zły na brata, ale przezywając go możesz go też zezłościć i wtedy będzie bardzo trudno się dogadać”. Druga rzecz, to pokazanie, że gadamy po to, by coś się w przyszłości zmieniło. Nie po to, żeby znaleźć i ukarać winnego. Więc wszelakie “to on!” ponownie zmieniamy na “rozumiem, że jesteś zły, zajmijmy się tym, żeby nie było takich problemów w przyszłości. Czego potrzebujesz, żeby się tak w przyszłości nie czuć? Jak może Cię poprosić o zabawkę? Czy może (czyje te zabawki - to ważne w tym konflikcie)?”.

Tutaj też ważny jest ten aspekt nie szukania winnego i nie karania go, ale rozwiązania. Wówczas dzieci w zupełnie inny sposób zaczną zwracać się do rodzica. Szukając właśnie rozwiązań, a nie winy.

Wiem, że jesteś zły na brata ale...”. Jarku, “ale” mnie uwiera.  Czy nie masz takiego wrażenie, że bardzo często, szczególnie wtedy, gdy mówimy o uczuciach, słowo “ale” wprowadza zamieszanie. “Wiem, że cię boli, ale już wystarczy tych łez”, “Rozumiem, że jesteś zła, ale to jest twoja siostra”, “Widzę, że wolałbyś sam zdecydować, ale jesteś jeszcze za mały na to”. Mam takie przekonanie, że kiedy rozmawiając o uczuciach, potrzebach dodajemy  “ale”, to dzieci nie czują że są ważne, że to, co przeżywają ma znaczenie. Uczucia i potrzeby dzieci zostają zepchnięte na drugi plan, bo ważniejsze staje się działanie. I taki maluch może pomyśleć: “no tak, mama mnie kocha mniej niż tego smarkacza”,Muszę mu dać zabawkę, bo inaczej mama będzie zła”. To raczej nie pomoże w trudnych sytuacjach.

“Ale” w Twoich przykładach jest kontrą - powiedzeniem dziecku, że nie powinno czegoś robić. Dla mnie “ale” jest zaproszeniem do przyjęcia szerszej perspektywy. Mówię dziecku, że je rozumiem, niemniej (“niemniej” to chyba takie ładniejsze “ale”) poza jego potrzebami w danej sytuacji jest coś jeszcze. Ważne jest, żeby “ale” zapraszało do szerszej perspektywy i nie kończyło rozmowy, lecz ją rozwijało. Takie “ale” jest ścieżką do podejmowania decyzji w oparciu o potrzeby wszystkich, których ta decyzja dotyczy.

Oczywiście masz rację z tym, że “ale” bywa zaprzeczeniem uczuć, wówczas działa takie powiedzenie “wszystko co powiedziałeś przed “ale” nie ma znaczenia”. Dla mnie “ale” może być otwarciem szerszych perspektyw. Nie jest związane z oczekiwaniem, że dziecko przestanie coś czuć, bo jest inna perspektywa. Szukam w tym równowagi.

Oczywiście istotne jest w tym wszystkim posługiwanie się pewnym kodem językowym. Czasem dzieci tak często słyszą “ale” jako wstęp do ucięcia ich potrzeb, że trzeba im pomóc zobaczyć w tym zaproszenie do szerszego spojrzenia.

Spójrz jeszcze na jedną rzecz. W przykładach, które podałem za “ale” stoją potrzeby, które mogą być także potrzebą dziecka, któremu mówię to “ale”. Dogadanie się z kimś bliskim lub unikanie nieprzyjemnych sytuacji w przyszłości mogą być czymś wartościowym dla dziecka. Gdyby za “ale” stało “ale tak się nie robi”, wówczas faktycznie byłbym poza kontaktem z dzieckiem.

Pozwól, że pozostanę przy swoim ;) Nie lubię “ale”.

Ależ masz oczywiście do tego prawo :) Ciekawym wątkiem są też zastępcze słowa dla “ale”. Na przykład … “pozwól, że” :) ALE to może na inną rozmowę.

Co myślisz o tym, żeby rodzic był czujny i zapobiegał konfliktom między dziećmi zanim one tak naprawdę się pojawi? Pytają mnie o to rodzice dzieci między którymi jest duża różnica wieku.  Chcą w ten sposób chronić to mniejsze, słabsze. I nie dostarczać dodatkowych frustracji temu starszemu.

Na pewno jestem przeciwnikiem wszelkiej sztuczności w wychowaniu. Nie lubię sytuacji, w których dorosły nie reaguje na sytuację, gdzie konflikt jest przewidywalny. Często dorosły ma przewagę poznawczą szerszej i dalszej perspektywy przewidywania sytuacji i może tym narzędziem dzieciom pomóc. Pokazać im co za chwile może się dziać, a może nawet w łatwy sposób odpowiedzieć na czyjeś potrzeby zanim poleci iskra.

To jest jedna strona. Druga jest taka, że człowiek sam dba o własne potrzeby. Jeśli go we wszystkim wyręczamy, nie nauczymy go o nie dbać w przyszłości. Jeśli rodzicowi zależy na takiej zaradności, wówczas podpowie dziecku, że może pójść iskra i da mu narzędzia do wyjścia z sytuacji, ale jednak koniec końców to młodsze dziecko podejmuje decyzję, czy pobawi się cichszą zabawką, a starsze nie będzie się przechwalało otrzymaną czekoladą, którą się nie chce dzielić.

Oczywiście należy dodać, że to zależy od sytuacji. No i celów wychowawczych, które zawarłem w zdaniu “jeśli rodzicowi zależy na takiej zaradności”. Bo czasem celem może być niezwykle potrzebny w danym momencie święty spokój, na przykład kiedy starsze dziecko uczy się do jutrzejszego sprawdzianu.

Czego mogę się dzieci nauczyć w trakcie konfliktu?

Rozwiązywania konfliktów :) Serio, to największa wartość do wyniesienia z konfliktu, którą można mieć w życiu dorosłym, zawodowym i prywatnym. Kiedy dziecko widzi, że jakaś metoda pomaga w rozwiązywaniu emocjonalnych sytuacji i utrwali ją sobie, to jest to wielki skarb na całe życie.

Można z tego wyciągnąć też pojedyncze umiejętności, które się na to składają, bo pewnie o to bardziej pytałaś. W metodzie opartej na potrzebach drugiej osoby i czyszczeniu komunikatów na pewno to będzie empatia, kontrola własnych emocji, umiejętności komunikacyjne, które pozwalają unikać niepotrzebnych emocji przez ranienie drugiej osoby.

Czego my rodzice możemy nauczyć się od dzieci mających konflikt?

Szczerości! Tego najbardziej. Bardzo podoba mi się to, że dzieci w konflikcie są prawdziwe - nie ukrywają emocji (i w czyszczeniu komunikatu wcale nie chodzi o ich ukrycie) to raz. A dwa, że wprost mówią o tym o co im chodzi. Czasem to nie są ich potrzeby, bo one bywają ukryte nawet przed nimi. Ale na pewno to jest to, co mają w głowie. Taka otwartość w mówieniu co nas boli, na czym nam zależy jest niezwykle ważną umiejętnością w budowaniu relacji z drugim człowiekiem bez schowanych problemów, które po cichu sobie gniją. Tak, zdecydowanie i na pierwszym miejscu cenię sobie szczerość dziecięcych konfliktów.

Jarku dziękuję za rozmowę.