Nowe blogowe wyzwanie, czyli będę pisać o książkach, które przeczytałam i którymi się zachwyciłam. Książki oczywiście będą o dzieciach i rodzicach :)
Tą przeczytałam jakiś czas temu i napisałam recenzję dla
Dzikich Dzieci. Pomyślałam jednak, że pewnie nie wszyscy do niej dotarli i dlatego publikuję jeszcze raz.
„...zewsząd płynie jedno przesłanie: dzieciństwo jest zbyt cenne, by zostawić je dzieciom, a dzieci są zbyt cenne, żeby zostawić je samym sobie”, pisze we wstępie Carl Honore, autor książki „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!”, i wokół tej myśli buduje przerażający dla mnie obraz współczesnego dzieciństwa. Obraz, w którym nie ma miejsca na przytulanie pluszaków, puszczanie baniek mydlanych, bieganie za kolorowym motylem i siedzenie nad białą kartką papieru z kredką czekającą na wenę, czyli na to wszystko, co moja córka tak uwielbia. Czym więc wypełnione jest pierwszych kilkanaście lata naszych dzieci? Zajęciami sportowymi, artystycznymi, medytacyjnymi, językowymi, naukowymi, bo przecież talentu nie można zmarnować, umiejętności muszą być szlifowane, a to, co jeszcze słabe i nierozwinięte musi szybko dojrzeć, by nic nie przeszło obok nosa.
Oj, smutny to obraz. Smutny, bo odarty z dziecięcej pomysłowości, spontaniczności, radości, beztroskiej zabawy. Smutny, bo pozbawiony „małych przygód, tajemnych wypraw, drobnych wpadek i komplikacji, rozkosznej anarchii, momentów samotności czy nawet nudy”.
Autor choć pisze o dzieciach, rodzicach i społeczeństwach w różnych krajach i na różnych kontynentach, to konsekwentnie dowodzi, że dzisiejsze dzieci są przeciążone obowiązkami i dodatkowymi zajęciami, rodzice są zmęczeni i sfrustrowani ciągłym doglądaniem swoich pociech, a społeczeństwa traktują rodzicielstwo jako sport wyczynowy. Wspólnym mianownikiem naszych czasów jest projekt o nazwie „Dziecko Zarządzane”, który powstał po to, by realizować nasze Oczekiwania.
Carl Honore zestawia swoje ojcowskie doświadczenie z obserwacjami dzieci niemal na całym świecie, zasadami wychowania z ubiegłych stuleci lub innych kultur, czy wreszcie z różnymi badaniami i z tego zestawienia wychodzi mu, że w dzieciństwie nie ma miejsca dla dziecka, a jedynie dla rodzicielskiej wizji tegoż dziecka. Dziecka, które nie bawią się, a wykonują zadania. Dziecka rodziców pękających z dumy, bo córka tańczy w balecie, a syn dostał się na Harvard. A ja myślałam, że sensem dzieciństwa jest właśnie zabawa (?) Ale jest nadzieja. Przytoczone przez autora badanie wykazują, że delfiny i szympansy, czyli ssaki najbardziej skłonne do zabawy, mają największe mózgi, są wystarczająco sugestywne, by dać wreszcie dzieciom „święty spokój”. Podczas zabawy właśnie, a nie nauki, „tworzą się u zwierząt prawdopodobnie połączenia synpatyczne między neuronami mózgu”. I choć nie wiadomo czy na pewno tak jest, to wiadomo, że „niedostatek zabawy ma swoje skutki”, negatywne skutki.
Szczególne wrażenie zrobił na mnie rozdział poświęcony szkole. Pewnie dlatego, że jestem nauczycielem:) Carl Honore o szkole pisze jako o miejscu nieustającej rywalizacji, podsycanej zarówno przez nauczycieli, jak i rodziców, a nawet przez przyszłych pracodawców. Niemal z dnia na dzień do szkół wprowadza się więcej testów, więcej prac domowych, więcej zajęć pozalekcyjnych, no i oczywiście dłuższe siedzenie w szkolnej ławce, choć w tych samych szkołach trąbi się o rosnącej licznie dzieci krótkowzrocznych, niedosłyszących, ze skoliozą i apatią. Czasem też mówi się o szkolnej fobi. No cóż, trudno się dziwić. Jest jeszcze coś – szerzące się w szkołach ściąganie na testach. I przodują w tym wbrew powszechnym sądom nie najsłabsi, a najlepsi „Wszędzie na świecie szerzą się szkolne krętactwa – pisze autor - poczynając od rodziców, którzy za bardzo pomagają w odrabianiu prac domowych, a kończąc na uczniach, którzy ściągają prace z Interentu lub posługują się sms-ami podczas egzaminów”, i choć nauczyciele oburzają się, to sami często są źródłem owej nieczystej gry. Ilość robionych przez nich testów, zadawanych prac domowych i ocen cząstkowych w semestrze nie sprzyja przecież współpracy, a rywalizacji.
Wzorem zdrowego systemu edukacyjnego jest, zdaniem autora, Finlandia, gdzie dzieci rozpoczynają edukację dopiero w wieku 7 lat, wcześniej bawiąc się w przedszkolu lub w domu. Fiński rok szkolny jest krótki, a wakacje długie. Obok matematyki i historii wagę przykłada się także do muzyki, plastyki i sportu. Do 13 roku życia uczniowie nie otrzymują stopni (chyba, że poprosi o nie rodzic). Dostają za to opinie od nauczyciela i dokonują samooceny. Korepetycje prawie nie istnieją. Trudno uwierzyć, prawda?
Dlaczego tak blisko geograficznie nam kraj, jest tak odległy filozoficznie? Bo w Finlandii zdaniem niemieckiego eksperta od edukacji „nie patrzy się na dziecko jak na wiadro, które trzeba napełnić pięcioma, dziesięcioma cy piętnastoma lekcjami tygodniowo, a potem mierzyć za pomocą kolejnych testów. Nie można zmusić dziecka żeby dorastało szybciej po to tylko, żeby pasowało do naszego systemu, terminarza czy naszego ego. Trzeba dość do tego, jak dzieciom najwygodniej się uczyć. Wiele krajów o tym zapomina”. My o tym też nie pamiętamy. Nie wszyscy rzecz jasna. Przedszkola i szkoły montessori i waldorofskie pamiętają. Rodzice wybierający edukację domową – też.
Książka Carla Honore jest apelem o to, by dzieciństwo pozostawić dzieciom, nie wymagać od nich szybszego, niż przewidziała to Matka Natura, dorastania, nie planować dnia, tygodnia, roku wedle zasady „im więcej, tym lepiej”. By dać dzieciom oddychać ich własnym powietrzem.
Gorąco polecam.