22.2.12

Bawmy się

       Dzieci rodzą się z potrzebą zabawy. To jedna z tych potrzeb, których nie można ich pozbawić. Zabawa jest dla dzieci naturalną forma poznawania świata i zbierania doświadczeń. Jest drogą, którą idzie się nie po to, by dojść w jakieś konkretne miejsce, ale by idąc – zatrzymać się tu i ówdzie, pobiec, zawrócić, usiąść i czekać. 


      Zo, jak każde dziecko uwielbia się bawić. Najchętniej (i najczęściej) robi to z eM, który niczego jej nie narzuca, nie podpowiada, nie wyręcza jej, a jedynie JEST. Uważny i zainteresowany. Prawie zawsze gotów podążąć za Zo, nawet wtedy, gdy ma za sobą bardzo pracowity dzień.
"Zazdroszczę" im tej relacji. 

18.2.12

Pod presją

       Nowe blogowe wyzwanie, czyli będę pisać o książkach, które przeczytałam i którymi się zachwyciłam. Książki oczywiście będą o dzieciach i rodzicach :)
         Tą przeczytałam jakiś czas temu i napisałam recenzję dla Dzikich Dzieci. Pomyślałam jednak, że pewnie nie wszyscy do niej dotarli i dlatego publikuję jeszcze raz.

          „...zewsząd płynie jedno przesłanie: dzieciństwo jest zbyt cenne, by zostawić je dzieciom, a dzieci są zbyt cenne, żeby zostawić je samym sobie”, pisze we wstępie Carl Honore, autor książki „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!”, i wokół tej myśli buduje przerażający dla mnie obraz współczesnego dzieciństwa. Obraz, w którym nie ma miejsca na przytulanie pluszaków, puszczanie baniek mydlanych, bieganie za kolorowym motylem i siedzenie nad białą kartką papieru z kredką czekającą na wenę, czyli na to wszystko, co moja córka tak uwielbia. Czym więc wypełnione jest pierwszych kilkanaście lata naszych dzieci? Zajęciami sportowymi, artystycznymi, medytacyjnymi, językowymi, naukowymi, bo przecież talentu nie można zmarnować, umiejętności muszą być szlifowane, a to, co jeszcze słabe i nierozwinięte musi szybko dojrzeć, by nic nie przeszło obok nosa.
     Oj, smutny to obraz. Smutny, bo odarty z dziecięcej pomysłowości, spontaniczności, radości, beztroskiej zabawy. Smutny, bo pozbawiony „małych przygód, tajemnych wypraw, drobnych wpadek i komplikacji, rozkosznej anarchii, momentów samotności czy nawet nudy”.
     Autor choć pisze o dzieciach, rodzicach i społeczeństwach w różnych krajach i na różnych kontynentach, to konsekwentnie dowodzi, że dzisiejsze dzieci są przeciążone obowiązkami i dodatkowymi zajęciami, rodzice są zmęczeni i sfrustrowani ciągłym doglądaniem swoich pociech, a społeczeństwa traktują rodzicielstwo jako sport wyczynowy. Wspólnym mianownikiem naszych czasów jest projekt o nazwie „Dziecko Zarządzane”, który powstał po to, by realizować nasze Oczekiwania.
      Carl Honore zestawia swoje ojcowskie doświadczenie z obserwacjami dzieci niemal na całym świecie, zasadami wychowania z ubiegłych stuleci lub innych kultur, czy wreszcie z różnymi badaniami i z tego zestawienia wychodzi mu, że w dzieciństwie nie ma miejsca dla dziecka, a jedynie dla rodzicielskiej wizji tegoż dziecka. Dziecka, które nie bawią się, a wykonują zadania. Dziecka rodziców pękających z dumy, bo córka tańczy w balecie, a syn dostał się na Harvard. A ja myślałam, że sensem dzieciństwa jest właśnie zabawa (?) Ale jest nadzieja. Przytoczone przez autora badanie wykazują, że delfiny i szympansy, czyli ssaki najbardziej skłonne do zabawy, mają największe mózgi, są wystarczająco sugestywne, by dać wreszcie dzieciom „święty spokój”. Podczas zabawy właśnie, a nie nauki, „tworzą się u zwierząt prawdopodobnie połączenia synpatyczne między neuronami mózgu”. I choć nie wiadomo czy na pewno tak jest, to wiadomo, że „niedostatek zabawy ma swoje skutki”, negatywne skutki.
      Szczególne wrażenie zrobił na mnie rozdział poświęcony szkole. Pewnie dlatego, że jestem nauczycielem:) Carl Honore o szkole pisze jako o miejscu nieustającej rywalizacji, podsycanej zarówno przez nauczycieli, jak i rodziców, a nawet przez przyszłych pracodawców. Niemal z dnia na dzień do szkół wprowadza się więcej testów, więcej prac domowych, więcej zajęć pozalekcyjnych, no i oczywiście dłuższe siedzenie w szkolnej ławce, choć w tych samych szkołach trąbi się o rosnącej licznie dzieci krótkowzrocznych, niedosłyszących, ze skoliozą i apatią. Czasem też mówi się o szkolnej fobi. No cóż, trudno się dziwić. Jest jeszcze coś – szerzące się w szkołach ściąganie na testach. I przodują w tym wbrew powszechnym sądom nie najsłabsi, a najlepsi „Wszędzie na świecie szerzą się szkolne krętactwa – pisze autor - poczynając od rodziców, którzy za bardzo pomagają w odrabianiu prac domowych, a kończąc na uczniach, którzy ściągają prace z Interentu lub posługują się sms-ami podczas egzaminów”, i choć nauczyciele oburzają się, to sami często są źródłem owej nieczystej gry. Ilość robionych przez nich testów, zadawanych prac domowych i ocen cząstkowych w semestrze nie sprzyja przecież współpracy, a rywalizacji.
     Wzorem zdrowego systemu edukacyjnego jest, zdaniem autora, Finlandia, gdzie dzieci rozpoczynają edukację dopiero w wieku 7 lat, wcześniej bawiąc się w przedszkolu lub w domu. Fiński rok szkolny jest krótki, a wakacje długie. Obok matematyki i historii wagę przykłada się także do muzyki, plastyki i sportu. Do 13 roku życia uczniowie nie otrzymują stopni (chyba, że poprosi o nie rodzic). Dostają za to opinie od nauczyciela i dokonują samooceny. Korepetycje prawie nie istnieją. Trudno uwierzyć, prawda?
       Dlaczego tak blisko geograficznie nam kraj, jest tak odległy filozoficznie? Bo w Finlandii zdaniem niemieckiego eksperta od edukacji „nie patrzy się na dziecko jak na wiadro, które trzeba napełnić pięcioma, dziesięcioma cy piętnastoma lekcjami tygodniowo, a potem mierzyć za pomocą kolejnych testów. Nie można zmusić dziecka żeby dorastało szybciej po to tylko, żeby pasowało do naszego systemu, terminarza czy naszego ego. Trzeba dość do tego, jak dzieciom najwygodniej się uczyć. Wiele krajów o tym zapomina”. My o tym też nie pamiętamy. Nie wszyscy rzecz jasna. Przedszkola i szkoły montessori i waldorofskie pamiętają. Rodzice wybierający edukację domową – też.

       Książka Carla Honore jest apelem o to, by dzieciństwo pozostawić dzieciom, nie wymagać od nich szybszego, niż przewidziała to Matka Natura, dorastania, nie planować dnia, tygodnia, roku wedle zasady „im więcej, tym lepiej”. By dać dzieciom oddychać ich własnym powietrzem.

Gorąco polecam.

12.2.12

Będę...

Powiedziałem im,
że kiedy dorosnę

nie zamierzam być naukowcem

albo kimś kto czyta wiadomości w telewizji.

Nie, milion ptaków będzie latać przeze mnie,

będę drzewem.


Powiedzieli
nie możesz tym być, to niemożliwe.


Powiedziałem im,
kiedy dorosnę

nie chcę być pilotem samolotu,

tancerzem, prawnikiem ani …

nie, wielkie wieloryby będą we mnie pływać

będę oceanem.


Odpowiedzieli
to niemożliwe, nie możesz tym być.


Powiedziałem,
że nie zamierzam być DJ-em,

programistą, muzykiem ani specjalistą od urody.

Nie, strumienie będą płynąć przeze mnie, orły będą we mnie mieszkać,

będę pełen szczytów, skał, dolin i wodospadów

będę górskim łańcuchem.


Powiedzieli
nie możesz tym być, nie da się tym być.


Spytałem ich:czym według was jestem?
Powiedzieli: tylko dzieckiem,

a dzieci zawsze zostają

tymi
, kim chcemy, żeby zostały.


Nie zrozumieli mnie.
Będę stajnią, jeśli zechcę, pachnącą świeżym sianem,

będę zapomnianą doliną, w której hasają jednorożce.

Nie wiedzą, że mogę spełnić każde pragnienie,

nie zauważyli, że koło siebie

mają czarodzieja.

Wszystkim Dzieciom i ich Rodzicom. 
 

8.2.12

O uważności

"Pamiętajcie, to matka, nie kto inny, uczy, przez rozwijanie wrodzonych zdolności potomstwa. W świecie zwierząt matki uczące swe młode polować nie udzielają dokładnie instrukcji "jak polować", bo młode mają to już we krwi. Uczą natomiast, czego się mają wystrzegać, na co zwracać uwagę, tego młode nie wiedzą dopóty, dopóki matka im nie pokaże, w ten sposób uruchamiając w nich wiedzę i wrodzoną mądrość"   (Clarissa Pinkola Estes, Biegnąca z wilkami)


To rodzic, będąc uważnym na dziecko, rozwija wrodzoną uważność dziecka. Więcej tutaj.

4.2.12

Stały dostęp do rodzica czyli...

Najpierw o tym czym stały dostęp do rodzica nie jest?
Na pewno nie jest:
  • 24 godzinną obecność rodzica przy, czy choćby w pobliżu, dziecka;
  • byciem zwartą i gotową, do tańca i do różańca; 
  • odpowiadaniem "tak" na każdą prośbę dziecka i mówieniem "tak", gdy myślimy "nie"; 
  • bliskością, która zagrania; 
  • zaspakajaniem zachcianek dziecka;

Czym zatem stały dostęp do rodzica jest?
  • otwartością na dziecko;
  • gotowością przyjęcia dziecka w swoje ramiona niezależnie od tego, co się z nim akurat dzieje;
  • wypowiedzianym w szacunku dla dziecka "nie"; 
  • umiejętnością rozpoznawania potrzeb dziecka i zaspokajania ich;
  • wspieraniem dziecka w samodzielnym rozwoju;
  • graniem w jednej drużynie; 
  • bliskość, która daje poczucie bezpieczeństwa;
  • autentyczną relacją, w której potrzeby każdego są tak samo ważne; 

Stały dostęp do rodzica jest warunkiem poczucia bezpieczeństwa naszych dzieci. 

2.2.12

Poczucie bezpieczeństwa

         To, co daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, to stały dostęp do rodzica. Tylko tyle. Stały dostęp do mnie i Zo będzie bezpieczna. Sama z sobą, z drugim człowiekiem, ze światem.
       Co oznacza stały dostęp? Moją gotowość do towarzyszenia Zo. Przyjęcie z otwartością jej zaproszenia do bycia obok, bycia z nią, bycia tuż, tuż. Oczywiste, prawda? Nic trudnego, czyż nie? W teorii na oba pytania zawsze odpowiadam twierdząco. W praktyce - przeważnie. Czasem jednak...
           Czasem, zdarzyło się wczoraj. Durna matka.




              Mam prawo być zmęczona, sfrustrowana, zła, przygnębiona, mam prawo być nawet chora :). Mogę dążyć do zaspokojenia swoich potrzeb nawet wtedy, gdy potrzeby mojego dziecka nie są zaspokojone. Nie są, bo tu i teraz być nie mogą. Z przyczyn obiektywnych i subiektywnych. Mam prawo, mam prawo... powtarzam jak mantrę, a wyrzuty sumienia nie ustępują. Dlaczego? Bo "czasem" zapominam o tym, w co wierzę - dziecko często nie zna strategii na zaspokojenie swoich potrzeb i dlatego potrzebuje rodzica.  
            Wczoraj najpierw wydawało mi się, że Zo "sobie poradzi", potem liczyłam na pomoc z zewnątrz, w końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, a kiedy kładłam się spać z Zo usłyszałam: "muszę Cię przytulić, żebyś nie była już zła". Jajko mądrzejsze od kury. 


Pozdrawiam. 
Durna matka (czasem).