To, co daje dziecku poczucie bezpieczeństwa, to stały dostęp do rodzica. Tylko tyle. Stały dostęp do mnie i Zo będzie bezpieczna. Sama z sobą, z drugim człowiekiem, ze światem.
Co oznacza stały dostęp? Moją gotowość do towarzyszenia Zo. Przyjęcie z otwartością jej zaproszenia do bycia obok, bycia z nią, bycia tuż, tuż. Oczywiste, prawda? Nic trudnego, czyż nie? W teorii na oba pytania zawsze odpowiadam twierdząco. W praktyce - przeważnie. Czasem jednak...
Czasem, zdarzyło się wczoraj.Durna matka.
Mam prawo być zmęczona, sfrustrowana, zła, przygnębiona, mam prawo być nawet chora :). Mogę dążyć do zaspokojenia swoich potrzeb nawet wtedy, gdy potrzeby mojego dziecka nie są zaspokojone. Nie są, bo tu i teraz być nie mogą. Z przyczyn obiektywnych i subiektywnych. Mam prawo, mam prawo... powtarzam jak mantrę, a wyrzuty sumienia nie ustępują. Dlaczego? Bo "czasem" zapominam o tym, w co wierzę - dziecko często nie zna strategii na zaspokojenie swoich potrzeb i dlatego potrzebuje rodzica.
Wczoraj najpierw wydawało mi się, że Zo "sobie poradzi", potem liczyłam na pomoc z zewnątrz, w końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, a kiedy kładłam się spać z Zo usłyszałam: "muszę Cię przytulić, żebyś nie była już zła". Jajko mądrzejsze od kury.
Pozdrawiam.
Durna matka (czasem).
Co oznacza stały dostęp? Moją gotowość do towarzyszenia Zo. Przyjęcie z otwartością jej zaproszenia do bycia obok, bycia z nią, bycia tuż, tuż. Oczywiste, prawda? Nic trudnego, czyż nie? W teorii na oba pytania zawsze odpowiadam twierdząco. W praktyce - przeważnie. Czasem jednak...
Czasem, zdarzyło się wczoraj.
Mam prawo być zmęczona, sfrustrowana, zła, przygnębiona, mam prawo być nawet chora :). Mogę dążyć do zaspokojenia swoich potrzeb nawet wtedy, gdy potrzeby mojego dziecka nie są zaspokojone. Nie są, bo tu i teraz być nie mogą. Z przyczyn obiektywnych i subiektywnych. Mam prawo, mam prawo... powtarzam jak mantrę, a wyrzuty sumienia nie ustępują. Dlaczego? Bo "czasem" zapominam o tym, w co wierzę - dziecko często nie zna strategii na zaspokojenie swoich potrzeb i dlatego potrzebuje rodzica.
Wczoraj najpierw wydawało mi się, że Zo "sobie poradzi", potem liczyłam na pomoc z zewnątrz, w końcu postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce, a kiedy kładłam się spać z Zo usłyszałam: "muszę Cię przytulić, żebyś nie była już zła". Jajko mądrzejsze od kury.
Pozdrawiam.
Teoria zawsze jest piękna. Tak jak piszesz, w praktyce nie zawsze niestety wychodzi najlepiej.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej, hej, przecież "durna" to osąd i wbrew zasadom PBP:) Czy względem siebie samych nie powinniśmy być równie empatyczni, jak względem innych?
OdpowiedzUsuńWykreśl "durna", nie powiedziałabyś przecież tak nikomu:)
Wykreślam "durna". Dziękuje
OdpowiedzUsuńTak, w teorii brzmi to dobrze. Tylko ze ja niestety pod koniec dnia czasem marzę tylko o tym, aby choć na kilka min fizycznie odizolować się od mojego dziecka, a to nie zawsze jest możliwe. A jak tej potrzeby nie mogę spełnić, to zdarza mi się (czasem) wpaść w rodzaj odrętwienia, apatii, że słyszę jego płacz, wołanie, ale jakby za szybą. I reaguję trochę jak maszyna. (Patrzę i jakbym nie widziała. Albo biorę na ręce, coś tam śpiewam itp. ale nie jestem sobą tak naprawdę) I mam wyrzuty sumienia, że on to wyczuje. Nie wiem, czy to jasne.
OdpowiedzUsuńMoja Zuzia zaczęła próby czytania. Idzie jej fantastycznie. Literuje słowo po słowie, bez żadnych moich nacisków. Kiedy nie mogę, nie chcę, nie mam siły i padam, proszę Zuzię, aby mi poczytała. Mogę wtedy nawet zamknąć oczy, a jestem obok, słucham i Zuzia jest zadowolona, a mamuśka bez wyrzutów sumienia. Ale nie zawsze tak było i niejednokrotnie odrzucałam bycie z Zuzią, bo JA byłam nietowarzyska, bo mi się nie chciało. I jeszcze nie raz tak będzie, bo nie zawsze dam radę być na 100%
OdpowiedzUsuńPotrzeby dziecka, dwójki dzieci , trójki, nasze( matek) ,najbliższych.
OdpowiedzUsuńCzasem jest się na kursie kolizyjnym i można się pogubić.
Potrzeby wszystkich są przecież ważne.
Zastanawiam się, czy " stały dostęp do rodzica" jest w ogóle możliwe w rodzinach gdzie jest dwójka dzieci bądź wielodzietnych ?
To chyba niemożliwe. Wydaje mi się nawet,że może zagrażać zdrowiu psychicznemu:)Nie zawsze jest się w stanie podołać trudom towarzyszenia nawet jeśli chodzi o osoby najbliższe sercu.
Rozważając sytuacje kryzysowe moje i mojej córeczki, bliski staje mi się pogląd,że stanowią one dużą wartość i wbrew pozorom mogą dużo dobrego wnosić. Choćby to ,że mogę powiedzieć mojej córce " Przepraszam" A jeśli za tym słowem nie kryją się wyrzuty sumienia , stanowi ono dużą wartość dla dziecka.
Pozdrawiam serdecznie.
MB
@Clalite, dla mnie to jasne.
OdpowiedzUsuń@Magdor, myślę, że bycie na 100% nie jest niezbędnym warunkiem bycia "dostępną" dla dziecka.
@MB, znam rodzinę wielodzietną, w której rodzice są "dostępni" dla swoich dzieci. Myślę, że ilość dzieci niekoniecznie ma związek z ową "dostępnością". Nie chodzi bowiem o to, by cały czas być z dzieckiem, by być na 100% (jak pisze Magdor). Chodzi o GOTOWOŚĆ bycia, OTWARTOŚĆ na dziecko, na jego zaproszenie. O tym pisałam. Myślę, że taka postawa zdrowiu psychicznemu nie zagraża :), co więcej może mu pomóc :), bo w owej "gotowości i otwartości" jest miejsce "nie", pełne szacunku "nie".
Masz rację, rodzic który potrafi przeprosić, nie obarczać ani siebie, ani dziecka wyrzutami sumienia i poczuciem winny, to skarb.
Moniko,przeczytałam jeszcze cztery razy i taką samą ilość razy przemyślałam :) Jeżeli w GOTOWOŚCI i OTWARTOŚCI zawiera się również pełne szacunku " nie" to rzeczywiście " stały dostęp" jest możliwy,może pomagać,i obustronnie daje dużo dobrego.To też ważne dla tworzenia prawdziwej,głębokiej relacji z drugim człowiekiem.
OdpowiedzUsuńZawarta w poprzedniej wypowiedzi wątpliwość zrodziła się z tego ,że w stałym dostępie nie wzięłam pod uwagę powiedzenia "nie". I wychodzi mi na to,że wcześniej chyba mówiłam o dostępie na 100%
Pozdrawiam.
MB
Myślę, że w takich sytuacjach ważna jest właśnie ta 'pomoc z zewnątrz' - w postaci drugiego rodzica, lub innej, bliskiej dziecku osoby. Wiadomo, że czasami, będąc z dzieckiem na co dzień ma się dość (co jest absolutnie zrozumiałe - bo jesteśmy chore, zmęczone, mamy gorszy dzień, itd.) i potrzebna jest chwila oddechu - wtedy, dobrze jest mieć kogoś pod ręką, kto zapewni dziecku ciągłość 'dostępu'. Wtedy też dziecko się uczy, że każdemu może się zdarzyć chwilowy kryzys, że trzeba to uszanować i sobie nawzajem pomagać. Myślę też, że warto to później, na spokojnie dziecku samemu wytłumaczyć, by wzmocnić jego poczucie bezpieczeństwa. I dobrze, jeśli mamy na to czas. Zdecydowanie w gorszej sytuacji są rodzice, którzy spędzają ze swoimi dziećmi 2-3 godziny na dobę (bo tylko tyle mogą, albo tylko tyle chcą). Jak w tej sytuacji zapewnić dziecku 'dostęp'? Nawet jeśli nie oznacza on bycia z dzieckiem non stop, tylko raczej właśnie otwartość i gotowość na jego zaproszenie, to na to też potrzeba czasu, którego tym rodzicom zwyczajnie brak...
OdpowiedzUsuńA kiedy nie można liczyć na pomoc z zewnątrz bo się jest dzieckiem samym jak palec? Jak zapewnić mu dostęp do mnie skoro musze iść do pracy, ugotować obiad, posprzatać, wziąć prysznic. A poza tym chcę poczytać książkę, posiedzieć przed komputerem, spotkać się z koleżanką. Stały dostep do rodzica, o którym piszesz jest niemożliwy.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo właśnie a ta sama sytuacja przy dwójce lub więcej dzieci??
OdpowiedzUsuńCo na to Jean Liedloff? Z tego co pamiętam to namawiała do tego aby nie koncentrować się na dziecku, żeby pokazywać jak żyje dorosły a nie siedzieć cały czas w świecie dziecka, dociekać jego potrzeb i się regresować;) Z jednej strony zaspokajanie potrzeb dziecka, które ma potrzeby 24h na dobę z drugiej dbanie o swoje. Trochę trudno jednocześnie wcielić to w życie.
takie uczucie "wyrzutów sumienia" jest mi niezwykle bliskie. Są takie pory dnia, kiedy mam coś do zrobienia albo nie mam po prostu siły, bo akumulatory się totalnie wyczerpały. A maluchy wtedy chcą mamy najbardziej.. Trochę mi raźniej, że nie tylko ja borykam się z takimi rozterkami :) Czasami nawet jak powiem "nie teraz" - to bardziej przeżywam, niż chyba bym przeżywała ten "nieugotowany obiad". Pewnie to z czasem przejdzie, tak myślę...;)
OdpowiedzUsuń