- ... ty tu masz najmniej do powiedzenia
- ... zrobisz co mówię
- ... wychodzimy, już
- ... nie podoba ci się, trudno
Może być też bardziej "humanitarnie":
- ... przykro mi ale musisz zjeść to, co nałożyłeś sobie na talerz; taka jest zasada
- ... nie kochanie, jesteś za mała, by móc wybrać
- ... kotku, ile razy mam ci powtarzać żebyś wreszcie zrozumiał
- ... proszę stać spokojnie
...tak mówią rodzice, którzy swoje rodzicielstwo uprawiają na bokserskim ringu.
Władza rodzicielska istnieje i istnieć musi (- mówią moi znajomi). Często jednak, źle pojmowana, występuje pod postacią wojny, toczonej między rodzicami, a dziećmi. Wojny o uznanie autorytetu, poszanowanie starych wartości, poczucie bezpieczeństwa - to rodzice; o wolność wyboru, autonomię, kontakt - to dzieci. To jest przede wszystkim wojna o uznanie uczuć i potrzeb - to cel obu stron.
Walczący ze sobą rodzice i dzieci, walczą o to, kto decyduje, kogo będzie na wierzchu, kto ma rację, kto wypowie ostatnie zdanie. I nawet jeśli krew się nie poleje, nie obędzie się bez ofiar.
Walcząc zrywamy kontakt. Z dzieckiem i z samym sobą.
W moim przekonaniu dorośli, którzy koniecznie chcą wyegzekwować u swoich pociech pożądaną postawę, przestają słyszeć swój wewnętrzny głos. Ten, który w chwili zagrożenia każe im uciekać, a w sytuacji kryzysowej szukać pomocy.
Dzieci, wobec których rodzice stosują "władzę" w końcu stają się posłuszne. Na zawsze lub na jakiś czas. Robią to, co im mówimy, bo już nie potrafią lub nie chcą (bo się nie opłaca) powiedzieć NIE.
Rozmawiając ostatnio z koleżanką o władzy rodzicielskiej dowiedziałam się, że przy nowelizacji prawa rodzinnego padła propozycja zastąpienia określenia "władza rodzicielska" - "pieczą rodzicielską". Sprawdziłam w słowniku synonimy "władzy" i "pieczy", i żałuję, że w polskim prawie wciąż funkcjonuje władza rodzicielska.
Chyba wszyscy zgadzają się co do tego, że rodzic ma prawo użyć siły, nawet fizycznej, wobec dziecka, którego zdrowie lub życie jest w niebezpieczeństwie. Rzecz w tym, że używając jej rodzic robi to ponieważ troszczy się o dziecko, a nie dlatego, że chce nad nim dominować. Czy zatem "piecza rodzicielska" nie jest lepszym określeniem?
Na koniec coś z naszego podwórka.
Wczoraj byliśmy na spacerze, w czasie którego dwukrotnie użyłam siły wobec Zo. Siły chroniącej.
Pierwszy raz, siły krzyku, gdy Zo jadąc na rowerze nie zwolniła przed ulicą. Moje
"STOP. Zo zatrzymaj się. STOP" wykrzyczane z wszystkich sił zatrzymało ją nie naruszając jej granic. Skąd to wiem? Nie przestraszył jej mój krzyk!
Inaczej rzecz miała się, gdy powiedziałam Zo by zeszła z drogi (ślepa uliczna wśród jednorodzinnych domów) ponieważ jedzie samochód. Zo to zrobiła, ale nie tak, jak to sobie wyobraziłam. Kiedy samochód bezpiecznie nas minął wzięłam Zo na ręce mówiąc:
"DOŚĆ. Ponieważ mnie nie słuchasz, będziesz teraz u mnie na rękach". Zo zaczęła wierzgać nogami, machać rękami i krzyczeć:
"puść mnie, puść mnie...". Postawiłam ją na ziemi i odeszłam na bezpieczną (dla niej i dla siebie) odległość. Kiedy eM i Zo podeszli do mnie, eM powiedział:
"Zo poprosiła mnie bym Ci powiedział, że nie lubi kiedy na siłę bierzesz ją na ręce. Zo ma do Ciebie prośbę. Jeśli to, co zrobi Zo nie spodoba Ci się powiedz jej konkretnie co ma zrobić i wtedy ona powie TAK lub NIE."
Nie mam wątpliwości, że tym razem użyłam siły, która podeptała granice Zo.