Dzisiaj rano Zo otworzyła oczy i prosto z mostu zakomunikowała:
Nie dam Ci buziaka. A ja, jak jaka głupia, ucieszyłam się, choć chciałabym cały czas i przez całe życie móc ją przytulać i całować. Ucieszyłam się tak, jak ciesze się zawsze wtedy, gdy Zo jasno komunikuje czego chce, a czego na pewno nie chce. Czasem bywa to trudne, mniej dla mnie, bardziej dla otoczenia. Czasem niezrozumiałe albo rozumiane opacznie. Jak na przykład wtedy gdy Zo:
- odmawia przytulenia się do swojej ulubionej cioci,
- odwraca buzię gdy dziadek chce ją pocałować,
- odtrąca rękę, która chce ją pogłaskać po głowie,
- odwraca się plecami gdy rzeczy idą nie po jej myśli.
Dlaczego te sytuacje wywołują moją radość? Ponieważ
Zo stawia granice. Nie muszę tego robić za nią. Jestem uratowana!!! Nie wychowam córuni żądającego gwiazdki z nieba - o czym informuje mnie kolejny bestseller. Papier przyjmie przecież wszystko - myślę. A pieniądz - wiadomo - nie śmierdzi. Nasz rynek zalały wszechwiedzące poradniki (pewnie autorstwa wszechwiedzących dorosłych). Są wśród nich i takie, które
dają prawo rodzicom do jednego klapsa. Spróbowałyby kto dać mi klapsa... Ale dziecku? Co za problem. Przecież jest nieposłuszne, wyrzuca piasek z piaskownicy, rzuca się na sklepową posadzkę, pokazuje język... Jeden klaps nikomu jeszcze nie zaszkodził, a ilu ludzi dzięki niemu wyszło na ludzi... GŁUPOTA...
Pamiętam większość otrzymanych klapsów. Pamiętam także większość kłamstw, które uratowały mnie przed kolejnym klapsem. Wyszłam na ludzi, to prawda, ale nie z powodu klapsów. Możecie mi wierzyć.
Wracając do
porannego NIE. Cieszę się, że Zo nie jest "grzeczną dziewczynką" (to etykieta, na która jestem szczególnie uczulona), która z uśmiechem od ucha do ucha zawsze mówi "dziekuję", "proszę", "przepraszam". Tą "grzeczną dziewczynką" która całuje przyszywaną ciocię, daje się wsadzać na barana widywanemu raz do roku wujkowi, czy podaje rękę każdemu spotkanemu dziecku.
Przesadzam?
Ja wybieram ludzi, do których się przytulam i których całuję. Z jedną sąsiadką rozmawiam na klatce schodowej o kolejnej bezsensownej decyzji administracji, z inną - nie. Tej koleżance pożyczam żakiet, tamtej - nie. W autobusie nie ustępuję miejsca każdej starszej ode mnie osobie. To ja. A Zo?
Od niej oczekuje się, że w piaskownicy będzie pożyczać swoje zabawki każdemu dziecku, dzielić się słodyczami, mówić dzień dobry wszystkim sąsiadom, nawet tej strasznej Pani z 2 piętra. Kiedy tego nie robi słyszy
"ale z ciebie niegrzeczna dziewczynka".
Ja i Zo mamy takie same potrzeby (będą to powtarzać w kółko).
Obie chcemy decydować o sobie i o swoich rzeczach. I obie nie jesteśmy ani grzeczne ani niegrzeczne. Po prostu jesteśmy.
Pozdrawiam Was.
Monika