29.8.12

Abecadło (część 1)

Marshall Resenberg:
    "Idea Porozumienia bez Przemocy (Nonviolent Communication) jest prosta i zawiera się w dwóch pytaniach. Pierwsze: Co jest w tobie teraz żywe? Drugie: Co poprawi jakość twojego życia, co je wzbogaci? Naucz się mówić o tym uczciwie, unikając osądów i krytyki. W Porozumieniu bez Przemocy chodzi o to, aby przekazać informacje wynikające z tych pytań rozmówcy i z empatią przyjąć te, których z kolei on udziela. "
"Fundamentem PbP jest taki sposób mówienia i umiejętność komunikowania się, które pozwalają nam zachować człowieczeństwo nawet w niesprzyjających okolicznościach. Nie ma w tej metodzie niczego nowego; wszystkie jej składniki znane są od stuleci. Jej zadaniem jest nieustanne przypominanie nam o czymś, co już wiemy - o tym, jak my, ludzie, mamy zgodnie z pierwotnym zamysłem wzajemnie odnosić się do siebie; dzięki tej metodzie łatwiej też jest nam żyć w taki sposób, żeby wiedza ta przejawiała się w konkretnym działaniu. (...)
        Dzięki PBP wyrażamy siebie szczerze i jasno, zarazem z szacunkiem i empatią poświęcając uwagę innym ludziom. Odtąd w każdej wymianie zdań potrafimy usłyszeć własne głębokie potrzeby i oczekiwania, a także cudze. PBP uczy nas dokonywania precyzyjnych spostrzeżeń i pozwala precyzyjnie określać zachowania i sytuacje, które wywierają na nas taki czy inny wpływ. Uczymy się wyraźnie dostrzegać i uzewnętrzniać własne potrzeby i oczekiwania w każdej konkretnej sytuacji. Technicznie jest to proste, ale bardzo wiele zmienia. W miarę jak dzięki PBP pozbywamy się starych nawyków, które w zetknięciu z krytyczną oceną dotychczas kazały nam się bronić, wycofywać lub atakować; zaczynamy widzieć w nowym świetle zarówno samych siebie, jak i innych ludzi, a także nasze intencje i wzajemne związki. Opór, postawa obronna i gwałtowne reakcje pojawiają się coraz rzadziej. Kiedy skupiamy się na jasnym wyrażaniu spostrzeżeń, odczuć i potrzeb, zamiast na stawianiu diagnoz i osądzaniu, odkrywamy głębię własnego współczucia. Ponieważ z punktu widzenia PBP ogromnie ważne jest słuchanie - zarówno samego siebie, jak i innych - z czasem budzi się szacunek, uwaga i empatia, a także wzajemna chęć dawania z serca."


A jak atencja  
Szacunek dla siebie samego i dla drugiego człowieka jest podstawą PbP. Szacunek jest, jak pisze Rosenberg, "owocem dawania z serca". I pozwoliłam sobie postawić znak równości między atencją, a szacunkiem, eliminując w ten sposób przymiotniki "wyjątkowy, niezwykły, szczególny, nadzwyczajny", bo szanować kogoś prawdziwie, to widzieć go właśnie jedynym w swoim rodzaju. Szanować siebie to patrzeć i przyjmować siebie jako wyjątkowy dar. Szacunek wyraża się w braniu pod uwagę uczuć i potrzeb, swoich i drugiego. 

B jak Bez Przemocy 
Porozumiewanie się bez Przemocy jest to "naturalny stan współodczuwania, który osiągnęliśmy wtedy, gdy przemoc ustąpiła z naszego serca", a dzieje się tak wówczas, gdy z naszego języka usuniemy oceny, sądy, krytykę, porównywanie, i przestaniemy używać kar i nagród, dla osiągnięcia celu. Bez Przemocy, czyli bez przyklejanie etykiet: to jest dobry rodzic, a to zły; to dziecko jest grzeczne, a tamto nie; ten ma rację, a ten jest w błędzie.
Język pozbawiony przemocy, to język w którym pytam o to, co jest we mnie i w drugim człowieku żywe w związku z zaistniałą sytuacją. I dalej: co mogłoby wzbogacić moje i jego życie. Nieustanne stawianie sobie pytania: o co mi chodzi (?), sprawia, że zaczynam dostrzegać istotę rzeczy.

C jak "czuję, bo potrzebuję" 
Za uczuciami kryją się potrzeby. Uczucia nie istnieją same w sobie i dla siebie. Ich źródłem są nasze potrzeby, pragnienia, oczekiwania. Kiedy moje potrzeby są zaspokojone czuję ulgę, spełnienie, nadzieję, radość, spokój, wzruszenie itp. Kiedy moje potrzeby nie są zaspokojone pojawia się irytacja, bezsilność, frustracja, żal, wściekłość itp.
Zdanie "czuję..., bo potrzebuję..." jest szansą na nawiązanie kontaktu. Kiedy mówię o swoich uczuciach związanych z jakąś sytuacją i odnoszę je do konkretnej potrzeby, wówczas łatwiej jest mojemu rozmówcy odnieść się do mnie bez oceniania i krytykowania. Kiedy pytam "czy czujesz..., bo potrzebujesz..." i próbuję zgadnąć jakie potrzeby kryją się za smutkiem, przygnębieniem, zatroskaniem czy zgorszeniem drugiego człowieka, wówczas łatwiej mi odnieść się do niego ze współczuciem (nie litością, a z empatią).

D jak "dawanie z serca" 
"Najhojniej obdarzona czuję się, kiedy ode mnie coś przyjmujesz - 
gdy rozumiesz radość, z jaką składam ci dar. 
I wiesz, że robię to nie po to, abyś miał u mnie dług,
lecz po prostu chcę, żeby moja miłość do ciebie dała owoce. 

Z wdziękiem brać - kto wie, czy to nie największy dar.
W ogóle nie rozróżniam tych dwóch stron medalu.
Kiedy mi coś dajesz, oddaję ci swoje przyjmowanie.
A kiedy bierzesz ode mnie, taka się czuję obdarzona. 
                                                                      (Ruth Bebermeyer)

Dawanie, czyli zaspokajanie potrzeb drugiego płynie nie z powinności spełnienia obowiązku, wyjścia naprzeciw społecznym oczekiwaniom, ale z serca. Takie dawanie jest bezpieczne dla obu stron, bo jest dobrowolne. Dający nie nastawiony jest na rewanż, a biorący nie musi obawiać się konieczności spłaty "długu wdzięczności".  

E jak empatia 
Empatia to takie słuchanie, w które zaangażowane jest zarówno ciało, jak i duch człowieka. To otwarcie się na słowa, uczucia i potrzeby drugiego. Według Rosenberga empatia to "pełne szacunku rozumienie tego, co w danym momencie doświadczają inni". To stan  "oczyszczenia naszego umysłu i słuchania innych całym sobą". 
Empatyczne słuchanie zakłada takie bycie przy mówiącym, które daje mu możliwość wypowiedzenia się bez obawy bycia ocenianym i analizowanym. Mówiący przy empatycznym słuchaczu doświadcza ulgi i zaczyna odkrywać potrzeby ukryte za łzami, wrzaskiem, apatią czy bezsilnością. Zaczyna rozumieć siebie.
Empatyczne mówienie to mówienie bez osądzania i doradzania. Bez diagnozowania. To mówienie o uczuciach i ukrytych za nimi potrzebach, tych zaspokojonych wywołujących euforię, i tych niezaspokojonych, które doprowadziły do łez.  To, co jest najważniejsze to mówienie o swoich uczuciach i potrzebach, i zgadywanie, domyślanie się uczuć i potrzeb tego drugiego. Nic nie wiem, jedynie zgaduję.

F jak filozofia
Porozumienie bez Przemocy nazywane językiem serca lub komunikowanie się ze współczuciem, nie jest tylko metodą komunikacyjną, narzędziem ułatwiającym nawiązywanie relacji, czy kierunkiem wychowawczym. PbP jest filozofią, której istota leży w dawaniu z serca, w inspirowaniu ludzi do okazywania współczucia i zwracaniu się do innych ze współczuciem. PbP to sposób odbierania świata i człowieka przez pryzmat uczuć, potrzeb, szacunku i empatii.
 Zdaniem Rosenberga „Nie ma w w tej metodzie niczego nowego; wszystkie jej składniki znane są od stuleci. Jej zadaniem jest nieustanne przypominanie nam o czymś, co już wiemy – o tym, jak my, ludzie, mamy zgodnie z pierwotnym zamysłem wzajemnie odnosić się do siebie". 

G jak gniew
Gniew nie jest takim samym uczuciem, jak radość czy smutek, bo one pochodzą z zaspokojonych lub niezaspokojonych potrzeb (z serca), a gniew pochodzi z GŁOWY,  z tego, co ja myślę. Nigdy przyczyną gniewu nie jestem ja sama czy drugi człowiek, ale to co ja o sobie lub o drugim myślę. Zachowanie człowieka może wyzwolić gniew, ale nie jest jego źródłem. Źródłem jest nasze przekonanie, że się "powinno". Powinno się postąpić tak, a nie inaczej.
Marshall tak pisze: "Kiedy jestem wściekły, całą swoją świadomość umieszczam w głowie i zajmuję pozycję należną Bogu (...) wydaję sądy i rozstrzygam o losach innych: Ty pójdziesz do piekła, mój przyjacielu. Nawet jeśli w pierwszym starciu wygram i przekonam przeciwnika, że jest winny i zasłużył na karę, to w szerszej perspektywie przegram, bo gra toczy się dalej. Następny krok należy do przeciwnika. Teraz jego kolej na występowanie w roli Boga. Zwalczając się wzajemnie, prześcigamy się, kto będzie okrutniejszy."
Za gniewem ukryta jest niezaspokojona przyczyna, tylko że bardzo często jesteśmy tak rozgniewani, że nie mamy szans na odkrycie jej i tym samym na zaspokojenie.

c.d.n 

25.8.12

O Piaskowym Wilku, pazurach i chowaniu się

     "Wszyscy spojrzeli na Karusię, wszystkie oczy zwróciły się na nią. Karusia stała na schodach domu. Sama. Wszystkie te ciocie i wujowie, mama i tata - wszyscy patrzyli tylko, uśmiechali się i czekali. Na piosenkę. Ale Karusia nie chciała śpiewać. Rzuciła skakankę na ziemię, szybko zbiegła po schodach i popędziła na plażę. 
         Za sobą usłyszała głos jednej z cioć:
- Wstydzi się pewnie. 
        Karusia rozpoznała ten głos. Głos cioci w zielonej sukience. 
        A na plaży leżał Piaskowy Wilk i szeleścił w słońcu i ostrzył pazurki. Karusia usiadła obok.  
- Czy zawsze trzeba robić to, o co proszą dorośli - spytała?
- Ależ skąd ! Nie zawsze - odparł Piaskowy Wilk.
- Tak właśnie sądziłam - powiedziała Karusia i grzebiąc palcami w piachu, pomyślała, że fajnie byłoby mieć pazurki. Wtedy można by pazurkami podrapać to i tamto. I podrzeć. Na przykład sukienki. Zwłaszcza zielone (...)
- I jeszcze chcieli, żebym im śpiewała - żaliła się Karusia.
- Może po prostu lubią muzykę - powiedział Piaskowy Wilk.
- To niech sobie sami śpiewają - powiedziała Karusia.
- Może nie mają odwagi - zastanawiał się Piaskowy Wilk.  - Wstydzą się.
- Niemożliwe - powiedziała Karusia - Przecież oni gadają jak najęci.
Piaskowy Wilk rozcapierzył łapy. Cudownie mieć świeżo zaostrzone pazurki. 
- Jeśli nie chcesz, żeby cię widzieli, to się chowasz - powiedział - Pod krzakiem albo za drzwiami. Albo za gadaniną. 
          Karusia zastanowiła się chwilę" 
                                                                            ("Piaskowy Wilk, Asa Lind) 



       Dorośli nie widzą wszystkiego. Dorośli nie są nieomylni. Dorośli też się potykają, popełniają gafy, rozrabiają, plotą trzy po trzy. A nawet jeśli zdarzają się dorośli, którzy tego wszystkiego nie robią, to i tak czasem dzieci zatykają uszy, gdy tylko Ci otwierają usta. Dzieci mówią: nie mam ochoty, nie chcę, nie lubię, nie zrobię tego. I dobrze. Dlaczego? Bo tylko to, co rodzi się z potrzeby, nie zaś z obowiązku czy przymusu, jest prawdziwą wartością. Nie chodzi o to, by być miłym, bo takie jest oczekiwanie rodzica, cioci, nauczyciela, pani z tramwaju. Chodzi o to, by być miłym z potrzeby serca. Jeśli nie ma w dziecku zgody na wypełnienie prośby dorosłego, to lepiej będzie dla nich obojga, by powiedziało "nie". W PbP "nie" jest początkiem, nie końcem dialogu. Kiedy dziecko mówi "nie" dla mojej prośby, to mówi "tak" dla jakiejś swojej potrzeby. I warto pamiętać, że dziecięce "nie", to nie zamach na "tak" dorosłego, lecz sposób wyrażenia swojego stanowiska. 

         Pazury trzeba ostrzyć. Własne i dzieci. Dobrze zaostrzone pazury są jak intuicja, dzięki której widzimy rzeczy takie jakie są, a nie takie na jakie wyglądają. Kto posiada pazury, ten nie boi się stanąć twarzą w twarz z konwenansami, zewnętrznymi normami, narzuconymi zasadami, ludzkimi oczekiwaniami. Przycinając dzieciom pazury pozbawiamy je wewnętrznej siły, tej z którą przychodzą na świat, tej w którą wyposażyła je Matka Natura. To prawda, że nie przycinając ich, dziecko może zadrapać siebie lub drugiego, czasem nawet popłynie krew, a czasem i blizna zostanie, ale tylko tak nauczy się siebie.

         Kiedy dziecko nie chce być widziane, a dzieje się to niezwykle rzadko, bo potrzeba bycia dostrzeżonym, usłyszanym i branym pod uwagę jest niezwykle silna u dzieci, to wówczas robi coś, co nam dorosłym wydaje się dziwne. Gdy w naszej głowie pojawia się myśl: niemożliwe, to nie moje dziecko, to nie w jego stylu, na pewno nie, mój syn tego nie lubi, skąd takie zachowanie itp, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że nasze dziecko "chowa się", bo... 
No i naszym zadaniem jest dowiedzieć się dlaczego się chowa. A nie dowiem się tego wypytując, podglądając, szpiegując. Dowiemy się towarzysząc dziecku np. w zabawie.  

23.8.12

Post o poście (i o odkryciu)

      Ostatni post wywołał sporo zamieszania :) Był szeroko komentowany nie tylko na blogu. Czytając niektóre komentarze było mi przykro, że ludzie takie wnioski wyciągają. Czytając komentarze coś jednak do mnie dotarło - są rzeczy, o których nie napisałam, choć miałam je w głowie, rzeczy, które być może dałyby większy wgląd w opisane przeze mnie sytuacje. Dlaczego nie poświęciłam im od razu uwagi? Bo w założeniu chciałam Wam TYLKO pokazać sytuacje, w których moja córka przestaje czuć się bezpiecznie. No i chciałam pokazać, że wtedy gram z nią w jednej drużynie. Wy jednak, wnioskuję po komentarzach (niektórych, czyli nie wszystkich, że sparafrazuję Noblistkę) chcieliście przeczytać jak w takich sytuacjach zachować się zgodnie z Porozumieniem bez Przemocy. Mea culpa :) Na usprawiedliwienie (żart) chcę tylko dodać, że NVC się uczę, że w NVC nie ma ludzi nieomylnych, guru posiadających tajemną wiedzę, i że to nie jest tak, że w NVC można wypracować jakieś standardy, które sprawdzą się u wszystkich i zawsze. 
     Zanim napiszę, jak w trudnych sytuacjach (trudnych nie tylko dla dziecka, ale i dla rodzica) stosować język żyrafy, to chcę wszem i wobec oświadczyć, że nie potrafię być żyrafą non stop. Więcej: nie wiem czy kiedykolwiek będą 100% Żyrafą, gotową na wchodzenie w relacje z każdym napotkanym na mojej drodze człowiekiem. Czasem (jak w przypadku scenki nr 1 i 3) nie mam ochoty na kontakt, więc nie obdarzę drugiego empatią, nie będę przyglądać się jego uczuciom, by znaleźć potrzeby. Czasem, głównie gdy jestem zmęczona, zestresowana lub zła, trudno jest mi szukać potrzeb mojego własnego dziecka, a co dopiero obcego.  
      Czasem też jest tak, że nie wiem jak zareagować. Że nic "mądrego" do głowy mi nie przychodzi, że choć znam teorię, to tak trudno w danej sytuacji przekuć ją na konkretne działanie. Czasem nie widzę drugiego, bo trudno mi dostrzec samą siebie. Potrzebuję empatii przede wszystkim dla siebie. Nie mogę dać drugiemu tego, czego sama nie mam. Pisałam o tym trochę tutaj.

       Najwięcej kontrowersji wywołała scenka na placu zabaw. I nie dziwię się, bo i dla mnie ona była najtrudniejsza. Oto bowiem ojciec postanawia pohuśtać (potrzeba zabawy) swojego płaczącego syna (smutnego, rozżalonego) żądając (nie przyjął mojego "nie", więc to nie była prośba) ściągnięcia z huśtawki Zo (ona też zaspokajała swoją potrzebę, potrzebę zabawy). Kiedy dziś patrzę na tą scenę to już wiem dlaczego nie przesunęłam się. Nie było we mnie zgody na zaspokojenie potrzeb jednego dziecka kosztem drugiego, tak mojego. Chyba nikogo nie dziwi, że zatroszczyłam się o moją córkę, zamiast o chłopca, który był z tatą. Czy to nie jego rolą było zatroszczyć się o swoje dziecko? Według mnie to on powinien dać synowi empatię i wesprzeć go w tym, że nie może się pohuśtać. On jednak wybrał inną drogę - przestawienie mojego dziecka tak, żeby jego miało to, co chce.     
      Opowiadając przyjaciółce o tej sytuacji usłyszałam, że nie przyszłoby jej do głowy kazać zejść jakiemuś dziecku z huśtawki, by pohuśtać syna, nawet gdyby to miało trwać 3 godziny. "Nie jestem od tego, żeby ustawiać innych ludzi pod niego, tylko po to, żeby radził sobie z tym, że nie zawsze wszystko będzie miał" - dodała na koniec.   
           W przedszkolu Montessori jest taka zasada - wiem to od pracującej tam psycholożki - jeśli ktoś bierze pomoc z półki (a nie ma dwóch takich samych), to zawsze trzeba to uszanować. Jak inne dziecko chce się zajmować tym samym, to musi poczekać albo poprosić dziecko, które to ma, żeby dołączyć, a ono może powiedzieć "tak" lub "nie" i zawsze trzeba to uszanować. Jak dziecko się nie zgodzi na wspólną pracę, to trzeba czekać i to nawet czasem kilka dni. I dzieci czekają (nawet 3 latki).

                Jak mogłabym postąpić gdybym chciała nawiązać kontakt z ojcem? Na przykład tak: 
Tata płaczącego 3 latka do Zo: Możesz już skończyć huśtać się?
Ponieważ Zo nie reaguje (ja jeszcze też nie) Tata powtarza:  Możesz już skończyć? (Brak reakcji). 
Tata szuka wzrokiem Rodzica tego dziecka. Znajduje, więc zwraca się do mnie: Niech Mała już skończy. Chcę pohuśtać syna. (Brak reakcji). Tata zadaje więc pytanie: Może ją Pani ściągnąć z tej huśtawki?  
Ja: Chciałby Pan, żebym moja córka zeszła z huśtawki, by mógł Pan pohuśtać syna?
Tata: Tak, widzi Pani że płacze. Obiecałem mu, że jak przyjdziemy na plac zabaw to pohuśtam go.
Ja: Rzeczywiście Mały jest smutny. Zapytam córkę kiedy skończy się huśtać. Jak skończy to pohuśta Pan syna. Czy tak może być? 
Tata: Ale on płacze. Pani córka jest starsza więc mogłaby mu ustąpić.
Ja: Widzę, że chciałby Pan, żeby syn przestał płakać. Chciałby Pan, żeby dobrze się tutaj bawił. 
Tata: Jasne. No ile można płakać?
Ja: Rozumiem, że jest Panu trudno, gdy Mały płacze. Proszę zaczekać, zapytam Zo. (idę do Zo i po chwili wracam). Córka chce pohuśtać się jeszcze osiem razy. Zwracając się do chłopca - może razem policzymy do ośmiu. I zaczynam liczyć jeśli chłopiec nie protestuje. 

To tylko jedna z opcji :) 
P.S. Dla zainteresowanych - Zo zeszła z huśtawki chyba po minucie i szepnęła do mnie: Teraz chłopiec (empatyczne dziewczynka, nieprawdaż?)

 
    

19.8.12

Kiedy moje dziecko się chowa

Trzy sceny z życia 4,5 letniej Dziewczynki.

Scena 1:
Idziemy głównym deptakiem Miasta. Zo w podskokach ok 5 metrów przede mną. Co jakiś czas przystaje, odwraca się, sprawdza czy jestem, śmieje się, macha rączką. Ten obraz zakłóca zatrzymująca się na wysokości Zo Kobieta.
Kobieta: Nie oddalaj się od mamy, bo Cię ktoś porwie. (Moje Dziecko sztywnieje) Jak nie będziesz słuchać mamy to ktoś może Cię zabrać (Dziecko blednie)
Przyspieszam kroku. Biorę Zo za rękę (Dziecko płacze).
Kobieta: No i co płaczesz? Przecież nic się nie stało.
Ja: Proszę nie mówić do mojego dziecka, że ktoś ją porwie. Proszę jej nie straszyć.  
Kucam przy Zo, przytulam ją i mówię: Kochanie ta Pani nie ma racji. Nikt Cię nie porwie. Nic Ci się nie stanie. Jestem tu z Tobą. (Dziecko ściska mocno moją rękę. Bezdźwięczny płacz zamienia się w szloch)
Kobieta: I widzi Pani, co Pani narobiła. Teraz się dopiero rozpłakała. Przecież ja nic takiego nie powiedziałam. Chciałam, żeby Pani słuchała.
Ja: Jeśli moje dziecko idzie przede mną, a nie ze mną to znaczy, że się na to zgadzam. Mam do Pani prośbę. Kiedy następnym razem będzie chciała Pani powiedzieć do jakiegoś dziecka, żeby słuchało swoich rodziców to proszę się upewnić, że rodzice wyrażają na to zgodę. Kiedy mówi Pani do mojej córki, że ktoś ją porwie, to Mała zaczyna się bać. Przestraszyły ją Pani słowa.
Kobieta: Niech Pani nie przesadza. 
Ponieważ nie zostałam usłyszana przez Kobietę dalsza rozmowa nie miał sensu. Mówię więc do Zo: Kochanie ta Pani nie ma racji.
Kobieta oddalając się mruczy pod nosem coś o bezstresowym wychowaniu, o tych nowoczesnych rodzicach. Nawet zaczepia jakiegoś przechodnia by podzielić się z nim swoją opinią.

Scena 2: 
Dwudaniowy obiad u Bliższej Rodziny. W trakcie jedzenia rosołu Zo odkłada łyżkę, rozkłada się wygodnie na kanapie i wydaje dźwięk: ufff...
Rodzina: Zo jedz. Jak nie będziesz jadła to nie będziesz duża. Popatrz jaka duża jest Wera (kuzynka Zo). Ona wszystko zjada i rośnie. 
Zo:  Ale ja chcę być duża.
Rodzina: To zjadaj, zjadaj, bo nie urośniesz. 
Zo: Ale ja już nie chcę.
Rodzina: Jak nie zjesz nie urośniesz.
Zo ze łzami w oczach: Ale ja już nie jestem głodna.
Ja (bo Rodzina jak widać głucha jest): Zo mówi, że nie jest głodna. 
Rodzina do Zo: No to nie urośniesz. (Nie napiszę, co cisnął mi się na usta) 
Ja: Nie mów do niej w ten sposób. Nie mów, że jeśli nie zje obiadu, to nie urośnie, bo to nieprawda.
Reszty Wam zaoszczędzę. Wiadomo, że z Rodziną najtrudniej.

Scena 3: 
Plac zabaw. Zo na huśtawce. Zuza w wózku. Ja na ławce (z książką). 
Tata płaczącego 3 latka do Zo: Możesz już skończyć huśtać się?
Ponieważ Zo nie reaguje (ja jeszcze też nie) Tata powtarza:  Możesz już skończyć? (Brak reakcji). 
Tata szuka wzrokiem Rodzica tego dziecka. Znajduje, więc zwraca się do mnie: Niech Mała już skończy. Chcę pohuśtać syna. (Brak reakcji). Tata zadaje więc pytanie: Może ją Pani ściągnąć z tej huśtawki?  
Ja: Nie. Jak skończy się huśtać to sama zejdzie. 
Tata zwracając się ponownie do Zo (ciekawe dlaczego zrezygnował z konwersacji ze mną?): No nie widzisz, że Mały płacze. Jesteś starsza więc mogłabyś mu ustąpić (O nie!)
Ja: Ma Pan rację, jest starsza. To jednak nie jest powód by musiała natychmiast zrezygnować z zabawy. 
Tata: Starsze dzieci mają ustępować młodszym, bo inaczej nie nauczą się, że trzeba się dzielić, pomagać słabszym. Mała złaź - to już do Zo.
Zo trochę przestraszona ześlizguje się z huśtawki ale nie oddaje jej chłopcu. Kurczowo trzyma się łańcucha. Podchodzę do niej i pytam: Chcesz jeszcze się huśtać czy już wystarczy? 
Zo spuszcza wzrok. Nie odpowiada. 
Tata do Syna, już nie płaczącego: Wskakuj. (to niestety nie jest możliwe, bo zasłaniam huśtawkę kucając przy Zo)
Tata do mnie: Niech się Pani przesunie. 
Nie przesuwam się (nie wiem dlaczego) i mówię do Zo: Kotku, kiedy ktoś Cię o coś prosi możesz powiedzieć "tak" lub "nie". 
Zo: Ale ten Pan krzyczał na mnie.
Tata: Nie przesadzaj. Nie krzyczałem. 
Ja: Według Pana - nie, według mojej córki - tak
Tata:  Nie krzyczałem.
Ja: Kiedy ktoś krzyczy też możesz wybrać czy chcesz powiedzieć "tak" czy "nie".
Zo: Ja chcę się huśtać
Dalszy ciąg dialogu, a w zasadzie monologu, był pełen ocen, krytyki i stereotypów, więc go nie przytaczam.


      Dziecka przed światem i ludźmi nie uchronię. Nie mam nawet takiego planu. To, co mogę i chcę robić, to ją wspierać. Towarzyszyć jej, gdy staje do konfrontacji z dorosłym, choć w kontekście tych trzech scen prawdziwsze będzie sformułowanie: gdy dorosły swoje lęki, obawy, przekonania i tzw. święte prawdy konfrontują z Nią. 

     Jak wspieram?
  • dostrzegam Zo w sytuacji, w której jest. Nie pogrążam się w czasie przeszłym (w którym różnie bywało), nie fantazjuję o czasie przyszłym (w którym różnie może być), ale jestem w czasie teraźniejszym. Przeżywam z moją córką "tu i teraz";
  • zatrzymuję się nad jej przeżyciami i akceptuję je, nawet te trudne, kolczaste, niemile widziane przez Bliskich i Obcych;
  • nie przerywam, gdy otwiera usta; 
  • nie przeszkadzam, gdy coś poznaje;
  • ufam Zo;
  • stoję po jego stronie.
      To, nie takie trudne :)

P.S. Dziękuję Wam za komentarze. Zarówno za wsparcie i zrozumienie, jak i za obawy, wątpliwości i pytania. Wasza szczerość nie tylko pozwoliłam mi odkryć potrzeby, które bardziej lub mniej udało mi się zaspokoić, ale także pokazała mi opisane sytuacje z innej perspektywy, nie mojej ale przecież istniejącej. Wasza gotowość polemiki "zmusiła" mnie do zadania sobie pytań i poszukiwania odpowiedzi. Dowiedziałam się o sobie czegoś nowego :)
Wszystkich tych, którzy przeczytali post, zachęcam do czytania komentarzy i zapraszam do przeczytania ciągu dalszego. Wystarczy kliknąć tutaj.
Pozdrawiam.
    

11.8.12

Być Starszą Siostrą

      Będąc w ciąży często słyszałam, że po pojawieniu się na świecie Maleństwa, Zo będzie zazdrosna i że to dopiero będzie prawdziwa lekcja rodzicielstwa. Dzisiaj też to słyszę, także od przypadkowych osób, które obcują z naszą Trójką zaledwie kilka minut. 
     Na placu zabaw jakaś mamą widząc Zo stojącą przy wózku stwierdziła: "zazdrosna". Nie zapytała. Orzekła. Pediatra podczas pierwszej wizyty z troską w głosie powiedział: "proszę uważać na Zo, bo już jest zazdrosna.". Byłyśmy w gabinecie zaledwie 20 minut i większość czasu Zo oglądała książki. Nawet znajomi i rodzina, bliższa i dalsza zadają to pytanie: "i co, Zo zazdrosna?". 
       Hm...patrzę na tą moją córkę i zazdrości nie widzę. Widzę różne inne uczucia, ale zazdrości brak. Zapytałam eM czy On widzi. Nie widzi.
      

        To, co dziś widzę patrząc na Zo, to pewnego rodzaju smutek i żal. Skończył się etap jedynactwa. To, co było znane i zaakceptowane jest już przeszłością. Moja Starsza Córka musi wejść w nowy rozdział i dlatego potrzebuje "żałoby" po tym, co straciła. To zupełnie naturalny stan rzeczy, prawda? Ja też jestem w "żałobie", jak inaczej miałaby być podwójną mamą (?). 
       Zo lubi swoją Młodszą Siostrę, chętnie bierze udział w czynnościach pielęgnacyjnych, wychodzi przed szereg pytając: "mogę Ci pomóc", pokazuje Młodszej swoje zabawki informując ją, że będzie mogła się nimi bawić. Lubi ją, a mimo to, a może właśnie dlatego, potrzebuje potwierdzenia swojej wartości. Widzi ile czasu poświęcamy Młodszej, więc czuje się niepewnie. Nie wie czy wciąż zajmuje w naszej rodzinie to miejsce, które miała przed pojawieniem się siostry. Dzisiaj bardziej niż wczoraj potrzebuje być widziana, słyszana i brana pod uwagę. Potrzebuje naszej akceptacji. Akceptacji uczuć i postaw, które teraz są takie żywe.  Lepiej jej (i nam) służy komunikat: "trudno znieść ten płacz, prawda?" niż: "nie przesadzaj, w końcu nie płacze cały dzień". Łatwiej zaakceptować nową sytuację, gdy padają słowa: "widzę, że nie masz ochoty posiedzieć przy siostrze", zamiast: "jesteś starsza więc powinnaś zaopiekować się siostrą".  
     Zo teraz, tak jak nigdy przedtem, naprawdę nas potrzebuje. Potrzebuje rodziców, by bezpiecznie przejść na drugą stronę. Potrzebuje rodziców, którzy pomogą jej przeżyć swój żal.

       Kiedy wchodzimy w nowy etap, musimy pożegnać się ze starym. Nie zapomnieć o tym, co było, bo to jest niemożliwe, ale zaakceptować, że stare już nie wróci, choćby się bardzo bardzo tego chciało. Kiedy więc padną słowa: "może lepiej jej było nie urodzić", warto pochylić się nad nimi.
       

3.8.12

Do Mamy karmiącej butelką


          Z okazji międzynarodowego tygodnia karmienia piersią mam dla Was tekst Agnieszki Stein. Tekst, w którym autorka, kiedyś mama karmiąca piersią, z szacunkiem i empatią pisze o Mamach, które dokonały innego wyboru. 

        Tak pomyślałam, że napiszę. O tym, czym mało kto się zajmuje, a szkoda. Z okazji piersiowego i mlecznego święta internet huczy. Wiele zdjęć, artykułów, refleksji. Wiele takich, które zachęcają, zachwycają się i reklamują.
A mimo to, prawie pod każdym entuzjastycznym wpisem, pojawia się jeden lub kilka komentarzy od Was. Mam, które nie karmią piersią i które denerwują te wszystkie zachwyty. Wpis, który mówi, że to wszystko nieprawda, karmienie mlekiem mamy wcale nie jest takie super, a na pewno nie jest lepsze i ma swoje minusy. Że karmiąc butelką czujesz się dobrze, masz więcej swobody, a dziecko jest zdrowe. Albo, że niestety nie każda mama może karmić tyle, ile chciała i to nie jej wina. Widzę, czytam te komentarze i myślę sobie, że nie można tak tego zostawić. Więc nie zostawiam.
      Może pora na pisanie jakie to karmienie jest ważne minęła, a przyszła pora na to, żeby pisać o tym jakie to karmienie jest. Może to, w jaki sposób teraz pisze się o karmieniu piersią wcale nie zwiększa ilości mam karmiących z powodzeniem, a zwiększa ilość frustracji, poczucia porażki i powoduje spory.
     Może warto więcej uwagi poświęcić temu, czego kobieta, która zostaje Mamą, naprawdę potrzebuje. Szacunku, empatii i wrażliwości na jej potrzeby, niezależnie od tego jak karmi.

       Nie wiem, czy karmiłaś swoje dziecko choć przez chwilę. Nie wiem, czy w ogóle miałaś taki zamiar. Jeśli nie, prawdopodobnie miałaś ku temu ważny powód. Pewnie za tą decyzją stoi namysł i może trudne emocje. Jest pewne prawdopodobieństwo, że masz za sobą jakieś, bardzo przykre doświadczenia, którymi nie chcesz się z nikim dzielić. I masz do tego prawo. Może nie miałaś takiego szczęścia jak ja, żeby obserwować w dzieciństwie i jako dorosła kobieta tyle karmiących, szczęśliwych mam. Może usłyszałaś coś, co się zniechęciło lub przeraziło. Może sama idea dawania dziecku czegoś co wydziela twoje ciało, wydawała ci się obrzydliwa i prymitywna. Nie mnie to oceniać.
      Ze statystyki wynika, że prawdopodobnie jednak podjęłaś próbę podania dziecku piersi. Nie wiem, jak długo udało Ci się karmić. To, jak długo trzeba próbować zanim się zrezygnuje, żeby móc zostać zaliczonym do szlachetnego grona matek karmiących, jest w naszej kulturze dosyć niejasne.
Z mojego rozeznania i wielu rozmów z mamami też wynika, że podjęłaś taką próbę. Prawdopodobnie osoby, które Cię otaczały i otaczają, nie były dla ciebie wsparciem w tej drodze. Karmiłaś krócej niż miałaś zamiar.
      Może ciąża i narodziny dziecka były dla Ciebie wyzwaniem. Może nie było tak, jak sobie wymarzyłaś. Może czułaś, że twoje potrzeby, intymność i integralność nie liczą się, bo liczy się tylko to czy dostarczysz na świat zdrowego obywatela. Może nie chciałaś być mleczarnią, bo całą ciążę czułaś się inkubatorem. Przykro mi, że zepsuto Ci takie piękne doświadczenie.
       Może, jak to się jeszcze nagminnie zdarza, nikt nie poinformował Cię, jaki wpływ mogą mieć interwencje stosowane przy porodzie na karmienie. A może życie dziecka było zagrożone, a ty miałaś dość i chciałaś, żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło. Może po porodzie usłyszałaś, że masz karmić, bo mleko jest najlepsze. Ktoś naciskał Twoje piersi i wpychał je dziecku do buzi. Pytał bez przerwy czy zjadło i ile, tak jakby dziecko miało umrzeć godzinę po porodzie jeśli się porządnie nie naje. Może zabrano Twoje dziecko i zobaczyłaś je wiele godzin po porodzie. Bardzo z tego powodu cierpiałaś, a może byłaś tak wykończona, że było Ci już wszystko jedno. Może bez Twojej wiedzy i zgody nakarmiono Twoje dziecko mieszanką.
       Piszę to także do mamy, która miała wcześniej dzieci i z powodzeniem karmiła je piersią. Czasem naprawdę nie od nas wszystko zależy. Pisząc myślę o mamie, która kilka godzin po bardzo ciężkim porodzie zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy będzie złą mamą jeśli zrezygnuje z prób karmienia piersią, bo dziecko się pręży i nie chce, a ona nie ma żadnej pomocy. Wiem, jakie to uczucie, kiedy dziecko nie chce jeść. Jak trudno wtedy nie myśleć, co jest z tobą nie tak, że nie umiesz go nakarmić. Wiem, bo sama tego doświadczyłam. I teraz mama, której zawdzięczam to, że karmiłam dziecko z powodzeniem, pyta mnie czy będzie złą matką.
      Może na początku wszystko było dobrze, a początkiem końca stała się jakaś przypadkowo rzucona uwaga, jakieś kontrolne ważenie na którym Twoje dziecko nie zmieściło się w tabelę. A może wszyscy dookoła twierdzili, że dziecko się nie najada, bo duże albo małe, bo Twoje piersi nie takie, bo za rzadko lub za często je. Może okazało się, że nie potrafisz się komfortowo czuć karmiąc swoje dziecko poza domem, a nie chciałaś siedzieć cały czas w nim zamknięta. A może od kolejnego specjalisty lub życzliwego usłyszałaś, że Twoje mleko nie ma żadnej wartości i po co się tak męczysz.
     Może ktoś ci powiedział, że dla twojego dziecka będzie zdrowiej jak będzie jadło mleko modyfikowane. I rzeczywiście mogło się tak zdarzyć, że ze zmianą odetchnęłaś z ulgą.
A może chciałaś karmić i szukałaś pomocy i wsparcia. A zamiast niej otrzymałaś polecenie dokarmiania, krytykę i mylące, sprzeczne wskazówki. Możliwe całkiem, że początkiem końca karmienia było to, że zwątpiłaś w siebie i zaczęłaś się stosować do rad, które nie pomogły, a zaszkodziły. Może bałaś się o zdrowie swojego dziecka i to było dla Ciebie najważniejsze.
Przypuszczam, że wszyscy uznali, że skoro karmisz już butelką to problem został rozwiązany. Ty jesteś szczęśliwa, dziecko najedzone, sprawa zamknięta. A przecież im więcej wysiłku włożyłaś w utrzymanie karmienia, tym może Ci być trudniej. Tym bardziej bolą uwagi o tym, że kto chce to wykarmi, a kto nie chce, ten wyraźnie myśli tylko o sobie i swoich jędrnych cyckach.
        Może bolą uwagi o tym, że mleko mamy jest najlepsze a rzadko jest go za mało. Może czujesz się takimi mądrościami urażona. Może wściekła. Rozumiem, że jesteś wściekła. Ja też jestem jak pomyślę ile mam jest ciągle oszukiwanych, że zachowanie ich dziecka przy piersi to ich wina, bo mają za mało pokarmu, podczas gdy najczęściej kłopoty biorą się z nieprawidłowej techniki ssania i niezrozumienia fizjologii karmienia. Jestem też wściekła jak pomyślę z ilu błahych powodów kobietom zaleca się zakończenie karmienia piersią, choć nie ma takiej potrzeby. Wiem jak często kobieta słyszy „musisz to, musisz tamto” zamiast „jak ja mogę ci pomóc”. Wiem, że powodem jest tu brak kompetencji, ale nie mam tylko osób dających im wsparcie i nie chcę mieć dla takiego braku kompetencji wytłumaczenia.
       Jeśli więc Mamo, ktoś Ci zarzucił, że jesteś mniej troskliwą mamą, bo nie dajesz dziecku tego, co najlepsze to ja wiem, że to jest głęboko niesprawiedliwe. Być może Twoje macierzyństwo jest bardziej świadome i uważne na potrzeby dziecka, choć porównania nie mają tu żadnego sensu. Być może wkładasz tyle samo lub więcej wysiłku w budowanie więzi ze swoim dzieckiem. Może nawet robisz rzeczy, których mi, karmiącej robić się nie chciało.
     Jeśli masz poczucie winy za każdym razem, kiedy czytasz jakie to karmienie piersią jest wspaniałe, to ja wiem, że nie ma w tym żadnej Twojej winy. Przypuszczam, że sposób karmienia Twojego dziecka nie do końca był Twoim wyborem. Czasem tak to się przedstawia. Kobieta może wybrać tak, jak wybiera makaron w supermarkecie. Świderki lub rurki. A może świderków w TYM sklepie nie było. Może były schowane albo na rurki ktoś dał taką obniżkę, że żal było nie skorzystać. A może wszyscy wokół brali rurki i zachwalali, albo pomyślałaś, że to całe gadanie, że świderki są lepsze, to tylko reklama.
       Może więc to nie Ty, ale całe nasze społeczeństwo powinno mieć poczucie winy, jeśli to w ogóle ma jakiś sens, żeby je przeżywać. Może także ja powinnam schylić głowę za tych wszystkich psychologów, którzy nie wsparli jakiejś kobiety, mamy w tym, żeby mogła realizować w macierzyństwie swoje WŁASNE cele i potrzeby, bo one przeważnie są dobre i służą dziecku. Może powinnam się wstydzić za tych, którzy mówią, że mama karmiąc uzależnia od siebie dziecko albo zamienia się w smoczek.
        Choć absolutnie nie wierzę w moc i sens poczucia winy to wierzę w moc i sens żalu i żałoby. W sens smutku, złości, zaprzeczania i w końcu akceptacji. Wierzę w to, że trudne uczucia, które przeżywasz, kiedy słyszysz o karmieniu piersią mogą minąć, jeśli będziesz gotowa je przeżyć i zaakceptować. Bo ich rolą jest ochrona Ciebie i Twoich potrzeb.
       I wierzę, że także mama karmiąca butelką, która akceptuje swoje macierzyństwo takie, jakie jest, może wspierać inne mamy niezależnie od tego, jak potoczyła się ich historia. Nie poprzez powtarzanie stereotypów, które jej samej uniemożliwiły karmienie, a poprzez wsparcie, szacunek i bycie obecną.