29.5.13

Świat dzieci

    Dzieci potrzebują dzieci. Dzieci potrzebują swojego świata. Świata bez dorosłych. Takiego, w którym nie doświadczają nadzoru i pouczeń. Do którego nikt się nie wtrąca, nie koryguje. Świata, w którym dzieci mogą pozostać dziećmi, czyli mogą bawić swobodnie, bez animacji z zewnątrz, według własnego pomysłu. W to, w co chcą, jak chcą i kiedy chcą. W zabawy które nie zawsze muszą się podobać dorosłym, które czasem określane są przez nas jako mało kreatywne, nudne czy agresywne. 



         Dzieci potrzebują przestrzeni na nudę, na nicnierobienie. Przestrzeni, w której nie trzeba się spieszyć i dlatego można eksperymentować. 



28.5.13

Różowy mózg, niebieski mózg

     Chłopcy różnią się od dziewczynek. Bez dwóch zdań. Różnic przybywa wraz z wiekiem. Tuż po urodzeniu różnią ich chyba tylko narządy płciowe, bo przecież rysy twarzy nie raz wprowadziły w błąd obserwatora. Jednak już w szkole chłopcom częściej niż dziewczynkom przypisuje się ADHD, dysleksję, problemy z koncentracją czy "rogatą duszę". Za to dziewczynki częściej niż chłopcy dostają najwyższą ocenę za wypracowanie i nagrody w konkursach artystycznych. 
       O tym dlaczego tak się dzieje pisze w swojej książce Lise Eliot.


      Książka Eliot jest nie tylko zbiorem wieloletnich i wielowątkowych badań nad mózgiem, płcią, rolami społecznymi, ale jest także zbiorem rad, zaleceń dotyczących tego, w jaki sposób wspierać dzieci, także ze względu na ich płciowość, jak pomóc im rozwinąć skrzydła, wzmocnić słabe strony, utrzymać te mocne. 
        To nie jest książka do szybkiego czytania. Uniemożliwia to i język, i treść i ilość stron (385 bez przypisów, bibliografii). To jest książka do "trawienia". Do myślenia. Do konfrontowania tego co wiem, z tym co mówią badania. No i wreszcie do poszukania odpowiedzi na pytanie: wychowuję dziewczynkę, chłopca czy dziecko? 
         Dla mnie szczególnie ważny był rozdział zatytułowany "Miłość i wojna", w którym autorka pisze o życiu uczuciowym i społecznym, o tzw. inteligencji emocjonalnej, i rozprawia się z takimi kwestiami jak: chłopaki nie płaczą, testosteron i agresja, zbyt dużo kobiecych emocji, rywalizacja, pewność siebie a płeć, seksualność. 

      Od Wydawnictwo Media Rodzinie mam dla Was książkę Lise Eliot. Napiszcie w komentarzu jaki kolor ma Wasz mózg. Losowanie  1 czerwca.  

Książka wędruje do Efinki.




12.5.13

Wzmocnij pewność siebie!

      to tytuł rozdziału książki "Rodzicielstwo przez zabawę", którą czytam już trzeci raz, i pewnie nie ostatni. Czytam i rozmyślam nad "pewnością siebie", czyli nad poczuciem wartości dziecka. 
     Nie wiem czy Wy też widzicie, że przybywa dzieci, które mówią czego chcą, a czego nie akceptują. Dzieci, które nie boją się oddalić od rodzica w poszukiwaniu przygody, które lubią nowe wyzwania, są spontaniczne, swobodne w byciu i otwarte na kontakt z drugim. Na placach zabaw i w parkach coraz częściej widzę dzieci, które pozwalają sobie na przeżywanie emocji, także tych trudnych, których język i ciało komunikują to samo. Patrzę i serce mi rośnie. 
       
     Cohen utożsamia pewność siebie z "siłą, by opowiedzieć się po stronie tego, co słuszne, siłą do poszukiwania przygód, umiejętności do oszacowania swoich własnych możliwości, zdolności od osiągania wyznaczonych celów i do beztroskiej zabawy". I twierdzi, że już sam rozwój dziecka, i ten fizyczny, i emocjonalny, sprzyja owej pewności siebie. (podoba mi się ta jego teza). 
     "Pierwsza fala pewności siebie przychodzi wraz ze zdaniem sobie przez niemowlę sprawy ze swojej mocy skłaniania dorosłego do zaspokojenia jego potrzeb (...) Druga fala pewności siebie przychodzi wraz z umiejętnością powiedzenia <nie>, określenia się jako osobnej istoty (...) Trzecie fala przychodzi wraz ze zdolnością dziecka do znalezienia sobie własnego miejsca na świecie, wliczając w to świat rówieśników". 
     W pierwszej fazie ważne jest by dziecko miało stały dostęp do rodzica. Szybkie odpowiadanie rodzica na potrzeby dziecka, to najlepsze co może się maluszkowi przydarzyć. Kiedy dziecko jest głodny, dostaje mleko. Kiedy płacze, zostaje przytulone. Kiedy chce się bawić, rodzic podaje mu grzechotkę. Kiedy wyciąga rączki, twarz dorosłego przybliża się.
      Istotę drugiej fazy stanowi zgoda rodzica na samodzielność i asertywność dziecka. Kiedy 2-3 latek oddala się, rodzic śledzi go wzrokiem. Kiedy wspina się na zjeżdżalnie, dostaje nieprzeszkadzającą asekurację. Kiedy jest "nieposłuszny/niegrzeczny", jest akceptowany i szanowany.
      Wchodząc w interakcje w trzeciej fazie dziecko sprawdzi, czy działa to, czego dotąd się nauczyło i uczyć się będzie nowych rzeczy. Eksploracja otaczającego świata, poznawanie nowych ludzi, budowanie relacji z tymi, którzy jeszcze wczoraj byli obcy, może odbyć się za zgodą dorosłych lub bez ich zgody, ale i tak się odbędzie. Wspieranie dziecka na tym etapie daje mu przekonanie, że jest tutaj, gdzie być powinno.
    Cohen przekonuje, że metody rodzicielstwa przez zabawę wspomagają i dzieci, i rodziców na każdym etapie etapie. "Wszystkie te naturalne aspekty siły i okazje do zdobywania umiejętności i pewności siebie można rozwijać za pomocą zabawy i zabawowego podejścia do życia". 

     Polecam.
   

   
     


8.5.13

Kiedy kłóci się rodzeństwo

Zapraszam na rozmowę z  Jarkiem Żylińskim, psychologiem i wychowawcą, autorem psychobloga.

Jarku czy kłótnie i konflikty wśród rodzeństwa są czymś naturalnym i rozwojowym?

Jeśli naturalne znaczy powszechne, to oczywiście, że tak :). Kłótnia zawsze wynika z tego, że dwie strony mają swoje potrzeby, które są, albo wydają się być w sprzeczności do siebie. Jak ktoś się kłóci, to znaczy, że chce dbać o swoje potrzeby. Nie wydaje mi się, żeby rodzice byli zadowoleni, jeśli ich dzieci unikają konfrontacji kosztem swoich potrzeb. Więc to jest dobry i w sumie naturalny punkt wyjścia. Jednak żeby to było rozwojowe, to trzeba zadbać o pomyślny koniec - czyli osiągnięcie rozwiązania, w którym obie strony mogą przynajmniej po trosze zrealizować swoje potrzeby. Niekoniecznie metodą spalonej ziemi.  

Kiedy i czy wogóle przestaną się kłócić?

Oby nigdy i oby ... jak najszybciej. Chodzi mi o to, że jak ludzie są blisko siebie, to konflikty się zdarzają - dotyczy to każdej bliskiej relacji. Ich brak mógłby być sygnałem, że ta relacja nie jest bliska. Natomiast oby jak najszybciej udało się dzieciom nauczyć podchodzić do niego konstruktywnie. Ale kiedy dom nie płonie, to już chyba nie jest kłótnia?

Na wybuchy i pożary przyjdzie czas, gdy dzieci zaczną dorastać. Narazie mamy do czynienia z pokazywaniem języka bratu, wyrywaniem z ręki zabawki, żądaniem: "zabierz go stąd" i jednoznacznymi okrzykami. I choć rodzic wie, że dzieci w ten sposób wyznaczają swoje granice, dążą do zaspokojenia swoich potrzeb, to trudno mu zaakceptować fakt, że młodsze dziecko płacze niemal zaraz po przekroczeniu progu pokoju brata, że słyszy: "głupi jesteś", "idź stąd". Co w takiej sytuacji może zrobić rodzic, by wesprzeć dzieci?  Jak pokazać dzieciom, że z kłótni może być coś dobrego?

Wszystko jest kwestią podejścia rodziców. Niektórzy zostawiają dzieci same sobie. Bez osoby sędziego dzieci ustalają hierarchię, czasem to jest hierarchia siły. W niektórych afrykańskich grupach rówieśniczych tak to się odbywa, że ustala się pewną hierarchię i potem jest raczej spokój na poziomie kłótni. Gorzej, jak rodzic postanawia być Najwyższym Sędzią Sprawiedliwym. Rozprawy sądowe czasem przypominają poszukiwanie kruczków prawnych i tak samo jest w przypadku tych domowych, kiedy rodzic próbuje rozsądzić kto jest winny i jaki ma być wyrok. Obie strony knują jak tylko mogą, by wypracować sobie optymalną pozycję wobec sędziego.

Ale to wcale nie znaczy, że rodzic ma się w ogóle nie wtrącać. Ja osobiście jestem zwolennikiem roli rodzica jako mediatora. Można to określić czyszczeniem komunikacji. Chodzi o to, że konflikt ma warstwę emocjonalną - często utrudniającą dotarcie do problemu. Oraz realne potrzeby. Inna sprawa, że pod tą warstwą emocjonalną również mogą się kryć jakieś ukryte przyczyny konfliktu, bo może wcale nie poszło o łyżeczkę do herbaty?

Niemniej ja osobiście jestem zwolennikiem czyszczenia emocji przez rodzica, który stara się zminimalizować poszukiwanie winnego i wracanie do przeszłości oraz emocjonalne wycieczki, o których wspomniałaś. Za to jego zadaniem jest pomagać dzieciakom określić czego potrzebują i jak można to osiągnąć. Natomiast jeśli są to jakieś krzywdy, to pomóc dzieciom znaleźć drogę do tego, żeby one się nie powtórzyły w przyszłości.

Myślę, że w konflikcie najważniejsze jest dziś i jutro. Czyli co zrobić, żeby teraz nie bolało, a jutro podobna sytuacja nie kończyła się konfliktem. Odpowiedź na pytanie “kto zawinił?” jest co najwyżej pomocą w szukaniu rozwiązań na jutro. Niemniej podkreślam jeszcze raz, że rola rodzica jako sędziego ma dość dużo efektów ubocznych. Natomiast czyszczenie komunikacji nie tylko pozwala dzieciom powiedzieć czego chcą, ale też uczy dzieci, które z ich komunikatów ułatwiają rozwiązanie, a które utrudniają.

Czy możesz pokazać na czym polega to czyszczenie komunikatu? Oto sytuacja: w trakcie wspólnej zabawy starsze rodzeństwo postanawia ograniczyć dostęp młodszego do zabawek. Gdy młodsze dziecko próbuje sięgnąć po zabawkę, starsze zagradza mu drogę, zabiera z ręki, a wreszcie popycha młodszego brata, który zaczyna płakać i w odwecie gryzie swoją siostrę. Płacz i pisk przywołuje rodzica. I?

Na pewno trzeba zacząć od zgaszenia pożaru. Na ostrych emocjach trudno do czegoś dojść. Więc deklarując jasno, że zaraz rozwiążemy razem problem (bo to dla nich ważne), trzeba dać dzieciom się uspokoić. Każde po swojemu, przytulając, dając trochę spokoju czy zapraszając do zabawy w 10 wdechów. Tak naprawdę ostudzenie emocji, to pierwszy element czyszczenia.

Ważne jest także ostudzenie własnych emocji. Kiedy w głowie mam etykiety, oskarżenie, a w sercu złość, trudno będzie mi dogadać się z dziećmi, a co dopiero wesprzeć ich w konflikcie. Najpierw muszę dogadać się z sobą, tzn skontaktować się ze swoimi potrzebami ukrytymi za złością, by móc być w pełni obecna w relacji z dziećmi. Kiedy tak się stanie wtedy...

wtedy pytamy siostrę, czego ona potrzebuje, co takiego nią kieruje, że odcina brata od zabawek - co jej to daje. Może się boi o zniszczenia? Może chce być sama? Może chodzi o coś innego? Dalej to samo trzeba osiągnąć wobec młodszego brata - czy chodzi o zabawkę, czy obecność obok siostry?

Jeśli dzieci są bardzo małe (poniżej 4 roku), to rodzic sam dochodzi do tych potrzeb. Może pomóc też dziecku parafrazując, mówiąc jak rozumie zachowania i komunikaty dziecka.

Czasem dojście do potrzeb powoduje, że konflikt staje się banalny. Siostra nie ma nic przeciwko oddaniu zabawki, ale tylko jednej, albo nie tej ukochanej, albo pod okiem rodzica. Może po prostu też potrzebuje sama podjąć tę decyzję, a nie być do niej zmuszona? Różnie. Czasem musimy usiąść i zapytać “co z tym możemy zrobić”. Cóż, nie zawsze rozwiązanie jest szczęśliwe dla wszystkich i rodzic może jedynie pomóc rodzeństwu bronić swoich granic.

Czyszczenie w takiej sytuacji to także ucinanie wszelkiego obrażania się nawzajem. “Wiem, że jesteś zły na brata, ale przezywając go możesz go też zezłościć i wtedy będzie bardzo trudno się dogadać”. Druga rzecz, to pokazanie, że gadamy po to, by coś się w przyszłości zmieniło. Nie po to, żeby znaleźć i ukarać winnego. Więc wszelakie “to on!” ponownie zmieniamy na “rozumiem, że jesteś zły, zajmijmy się tym, żeby nie było takich problemów w przyszłości. Czego potrzebujesz, żeby się tak w przyszłości nie czuć? Jak może Cię poprosić o zabawkę? Czy może (czyje te zabawki - to ważne w tym konflikcie)?”.

Tutaj też ważny jest ten aspekt nie szukania winnego i nie karania go, ale rozwiązania. Wówczas dzieci w zupełnie inny sposób zaczną zwracać się do rodzica. Szukając właśnie rozwiązań, a nie winy.

Wiem, że jesteś zły na brata ale...”. Jarku, “ale” mnie uwiera.  Czy nie masz takiego wrażenie, że bardzo często, szczególnie wtedy, gdy mówimy o uczuciach, słowo “ale” wprowadza zamieszanie. “Wiem, że cię boli, ale już wystarczy tych łez”, “Rozumiem, że jesteś zła, ale to jest twoja siostra”, “Widzę, że wolałbyś sam zdecydować, ale jesteś jeszcze za mały na to”. Mam takie przekonanie, że kiedy rozmawiając o uczuciach, potrzebach dodajemy  “ale”, to dzieci nie czują że są ważne, że to, co przeżywają ma znaczenie. Uczucia i potrzeby dzieci zostają zepchnięte na drugi plan, bo ważniejsze staje się działanie. I taki maluch może pomyśleć: “no tak, mama mnie kocha mniej niż tego smarkacza”,Muszę mu dać zabawkę, bo inaczej mama będzie zła”. To raczej nie pomoże w trudnych sytuacjach.

“Ale” w Twoich przykładach jest kontrą - powiedzeniem dziecku, że nie powinno czegoś robić. Dla mnie “ale” jest zaproszeniem do przyjęcia szerszej perspektywy. Mówię dziecku, że je rozumiem, niemniej (“niemniej” to chyba takie ładniejsze “ale”) poza jego potrzebami w danej sytuacji jest coś jeszcze. Ważne jest, żeby “ale” zapraszało do szerszej perspektywy i nie kończyło rozmowy, lecz ją rozwijało. Takie “ale” jest ścieżką do podejmowania decyzji w oparciu o potrzeby wszystkich, których ta decyzja dotyczy.

Oczywiście masz rację z tym, że “ale” bywa zaprzeczeniem uczuć, wówczas działa takie powiedzenie “wszystko co powiedziałeś przed “ale” nie ma znaczenia”. Dla mnie “ale” może być otwarciem szerszych perspektyw. Nie jest związane z oczekiwaniem, że dziecko przestanie coś czuć, bo jest inna perspektywa. Szukam w tym równowagi.

Oczywiście istotne jest w tym wszystkim posługiwanie się pewnym kodem językowym. Czasem dzieci tak często słyszą “ale” jako wstęp do ucięcia ich potrzeb, że trzeba im pomóc zobaczyć w tym zaproszenie do szerszego spojrzenia.

Spójrz jeszcze na jedną rzecz. W przykładach, które podałem za “ale” stoją potrzeby, które mogą być także potrzebą dziecka, któremu mówię to “ale”. Dogadanie się z kimś bliskim lub unikanie nieprzyjemnych sytuacji w przyszłości mogą być czymś wartościowym dla dziecka. Gdyby za “ale” stało “ale tak się nie robi”, wówczas faktycznie byłbym poza kontaktem z dzieckiem.

Pozwól, że pozostanę przy swoim ;) Nie lubię “ale”.

Ależ masz oczywiście do tego prawo :) Ciekawym wątkiem są też zastępcze słowa dla “ale”. Na przykład … “pozwól, że” :) ALE to może na inną rozmowę.

Co myślisz o tym, żeby rodzic był czujny i zapobiegał konfliktom między dziećmi zanim one tak naprawdę się pojawi? Pytają mnie o to rodzice dzieci między którymi jest duża różnica wieku.  Chcą w ten sposób chronić to mniejsze, słabsze. I nie dostarczać dodatkowych frustracji temu starszemu.

Na pewno jestem przeciwnikiem wszelkiej sztuczności w wychowaniu. Nie lubię sytuacji, w których dorosły nie reaguje na sytuację, gdzie konflikt jest przewidywalny. Często dorosły ma przewagę poznawczą szerszej i dalszej perspektywy przewidywania sytuacji i może tym narzędziem dzieciom pomóc. Pokazać im co za chwile może się dziać, a może nawet w łatwy sposób odpowiedzieć na czyjeś potrzeby zanim poleci iskra.

To jest jedna strona. Druga jest taka, że człowiek sam dba o własne potrzeby. Jeśli go we wszystkim wyręczamy, nie nauczymy go o nie dbać w przyszłości. Jeśli rodzicowi zależy na takiej zaradności, wówczas podpowie dziecku, że może pójść iskra i da mu narzędzia do wyjścia z sytuacji, ale jednak koniec końców to młodsze dziecko podejmuje decyzję, czy pobawi się cichszą zabawką, a starsze nie będzie się przechwalało otrzymaną czekoladą, którą się nie chce dzielić.

Oczywiście należy dodać, że to zależy od sytuacji. No i celów wychowawczych, które zawarłem w zdaniu “jeśli rodzicowi zależy na takiej zaradności”. Bo czasem celem może być niezwykle potrzebny w danym momencie święty spokój, na przykład kiedy starsze dziecko uczy się do jutrzejszego sprawdzianu.

Czego mogę się dzieci nauczyć w trakcie konfliktu?

Rozwiązywania konfliktów :) Serio, to największa wartość do wyniesienia z konfliktu, którą można mieć w życiu dorosłym, zawodowym i prywatnym. Kiedy dziecko widzi, że jakaś metoda pomaga w rozwiązywaniu emocjonalnych sytuacji i utrwali ją sobie, to jest to wielki skarb na całe życie.

Można z tego wyciągnąć też pojedyncze umiejętności, które się na to składają, bo pewnie o to bardziej pytałaś. W metodzie opartej na potrzebach drugiej osoby i czyszczeniu komunikatów na pewno to będzie empatia, kontrola własnych emocji, umiejętności komunikacyjne, które pozwalają unikać niepotrzebnych emocji przez ranienie drugiej osoby.

Czego my rodzice możemy nauczyć się od dzieci mających konflikt?

Szczerości! Tego najbardziej. Bardzo podoba mi się to, że dzieci w konflikcie są prawdziwe - nie ukrywają emocji (i w czyszczeniu komunikatu wcale nie chodzi o ich ukrycie) to raz. A dwa, że wprost mówią o tym o co im chodzi. Czasem to nie są ich potrzeby, bo one bywają ukryte nawet przed nimi. Ale na pewno to jest to, co mają w głowie. Taka otwartość w mówieniu co nas boli, na czym nam zależy jest niezwykle ważną umiejętnością w budowaniu relacji z drugim człowiekiem bez schowanych problemów, które po cichu sobie gniją. Tak, zdecydowanie i na pierwszym miejscu cenię sobie szczerość dziecięcych konfliktów.

Jarku dziękuję za rozmowę.