21.2.13

Oczami mężczyzny (3)


Spowiedź 

Przyznam się, że to nie jest moje pierwsze małżeństwo. Nie jest to też moje pierwsze doświadczenie rodzicielskie.
    Niestety we wcześniejsze moje przeżycia wpleciona jest silna trauma, mroczna, smakująca bezdenną porażką, głębokimi ranami, smutkiem i samotnością. Smakująca odebranym dzieckiem. Jednak to, co obecnie przeżywam jest tak wyjątkowe, że chciałbym brać udział w każdym konkursie, w każdym forum, mediach, dyskusjach, panelach, spotkaniach, wszędzie gdzie mówi się o macierzyństwie, o matkach naszych dzieci. Chciałbym, bo z każdym dniem wzbierająca w moim sercu miłość do żony, podziw dla jej siły, potrzebują ujścia. Ja tego potrzebuję. Moje życie tego potrzebuje. 

       Ciąża była szlachetna. Połóg był spaprany przez panią od porodów. Ale syn urodził się i to było najważniejsze. Niecałe dwa lata później urodziła się córka.
      Połogi, kamienne piersi i ich rozpaczliwe masowanie, okłady z liści kapusty, nocne karmienia, wspólne czuwanie przy chorobach dzieci, dbanie o mnie, o dom, rozważania na temat obiadu, czy przyszłości dzieci, praca…
       Moja ukochana żona przez życie przechodzi z wdziękiem i siłą jakiej mi brak. Pomagam jej i staram się zawsze wypełniać to, co do mnie należy. Jednak ja mam łatwiej. Nie muszę myśleć o miliardzie drobiazgów. Ja nie przygotowuję ciuchów na następny dzień do przedszkola, nie muszę pamiętać, żeby kupić urodzinowe słodycze do poczęstunku w przedszkolnej grupie. Ja nie muszę pamiętać, żeby porozmawiać dokładnie z opiekunką jak minął dzieciom dzień, nie muszę układać planu, co będzie dziś do jedzenia, a co jutro, nie muszę pamiętać, że dzieci wyrosły z ciuchów, a tym bardziej z jakich wyrosły, a jakie jeszcze są dobre, ani buty, ani czapki. Nie muszę organizować urodzin, ani pamiętać o kupieniu prezentów dla dzieciaków, na których urodziny nasze dzieci zostały zaproszone. Nie muszę pamiętać o mnóstwie rzeczy. Mogę i staram się, ale nie muszę.
     Moja żona jest kobietą piękną w tych matczynych tańcach z kalendarzem. Ma cudowną umiejętność bycia mamą w niesamowicie prawdziwym stylu, tak bardzo, że patrzę na nią czasem z wielkim podziwem i uwielbieniem, aż potrafi fuknąć na mnie i skomentować „nie gap się tak, kochanie, bo mnie peszysz”.
       Moja żona jest także człowiekiem zmęczonym. Oprócz niemiłych momentów, które trafiają się jej w miarę regularnie, kiedy jej cierpliwość wygląda jak Reduta Ordona otoczona szeregami irytującego żołdactwa, wkurzającego wszędobylskiego kurzu, doprowadzającymi do furii hukami artylerii, oprócz tych przewidzianych boskim prawem chwil, ona ma jeszcze tysiące innych ciężarków przyczepionych ostrymi zadziorami do nerwów jej pracowitego, seksownego ciała.
      Mamy w domu mnóstwo filmów. Lubimy je oglądać. Między innymi mamy film „Bez mojej zgody”, którego nie mogliśmy obejrzeć, bo opowiada historię dziecka, które okazuje się chore na białaczkę… Dalej nie dajemy rady przebrnąć. To za silne, za osobiste. Za blisko serc.
     Moja żona każe mi to wyłączyć. A dzięki temu, że nauczyła mnie, rozbudziła we mnie i spotęgowała uczucia rodzicielskie poprzez to, że wiązała mnie z pracami domowymi przy dzieciach, nie folgowała mi, uczyła jak mam być tatą, opiekunem, nauczyła przewijania, karmienia, mycia, pielęgnowania, ubierania i troszczenia się o dzieci na mnóstwo sposobów, dzięki tym męczącym pracom stałem się prawdziwszym tatą. Więcej rozumiem, więcej odczuwam. To jest też jej zasługa, jej ciężka praca.
      Ta wspaniała kobieta jest przecudowną matką. Mam tego pełną świadomość i czasem, kiedy nadchodzi noc, siedzę samotnie słuchając piosenki, którą kiedyś przypadkiem zupełnie znalazłem. Jest to „A te” włoskiego piosenkarza Jovanotti.
...
Dla ciebie, która jesteś moja wielką miłością
I moja miłością wielka
Dla ciebie, co wzięłaś moje życie
I uczyniłaś z niego tak wiele
Dla ciebie bo nadałaś czasowi sens
Bez mierzenia go
Dla ciebie, która jesteś moja wielką miłością
I moja miłością wielka
Dla ciebie, którą ja
Widziałem jak płakałaś w mojej dłoni
Tak krucha, że mogłem cie zabić
Lekko cie ściskając
Później widziałem jak z siłą samolotu
Wzięłaś w garść twe życie
I ocaliłaś je
Dla ciebie, która nauczyłaś mnie śnic
Oraz sztuki przygody
Dla ciebie, która wierzysz w odwagę
Ale także w strach
Dla ciebie, która jesteś najlepsza rzeczą
Która mogła mi się przytrafić
Dla ciebie, która zmieniasz się co dnia
A zostajesz wciąż taka sama
Dla ciebie, która jesteś
Po prostu jesteś
Istotą moich dni
Istotą moich snów
….
Dla ciebie, która jesteś
Dokładnie jesteś
Towarzyszką mojego życia
Istota moich snów...
 

Słucham tej piosenki tak, jakbym słuchał mojego serca, gdyby serce umiało mówić. Za ścianą oddycha śpiąca żona, w dziecięcym pokoju równie senna, szeleszcząca leniwie cisza zdobią półmrok mojej samotności.
      A czasem piszę różne rzeczy, tak jak dziś. Oni też śpią. To takie chwile, kiedy domowy, nocny bezruch staje się punktem widokowym na moje życie. Stoję oparty o barierkę, przyglądam się wspaniałemu krajobrazowi, w którym dynamiczne, rozległe, alpejskie zręby gór to nasze dzieci, ubrane w soczystą zieleń wiosny, a na błękicie marzeń widzę moją żonę, rozgrzewającą świat samą obecnością, rozświetlającą i karmiącą energią te wspaniałe górskie łańcuchy.
Tak to widzę.
Patetyczna, ckliwa, przesłodzona głupotka.
Głupotka, w której nie widać codziennych zwykłych chwil.
A jednak w tej głupotce zawiera się całe szczęście życia trojga ludzi – mojego i naszych dzieci.
Być może dlatego, że kiedyś odebrano mi dziecko, po długim szczęśliwym okresie samotnego opiekowania się wyrwano mi córkę z życia razem ze sporym kawałem serca, być może dlatego dziś uwielbiam smakować taką właśnie głupotkę. Zwykłą, codzienną, naturalną oczywistość, którą jest miłość do matki moich dzieci.
Paweł Wilk aka ExSilentio

3 komentarze:

  1. Pieknie napisane... Mozna sie wzruszyc...
    Gratuluje takiej madrej zony i zycze, abys mial jak najwiecej takich momentow, jak dzis :-)
    Szczescie to rodzina.
    A w moich stronach mowi sie, ze rodzina jest najwazniejsza :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Anonimowy22/2/13

    PIĘKNIE NAPISANE :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ... kiedy domowy, nocny bezruch staje się punktem widokowym na moje życie.

    Dziękuję. wzruszająca opowieść a to zdanie... miód :)

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.