Zaproponowałam mężczyznom spisanie historii macierzyństwa. Nie, nie historii ich ojcostwa, ale właśnie macierzyństwa. Chciałam Wam i sobie ofiarować inny świat, niż ten, który jest tutaj na co dzień. A właściwie to ten sam świat, tylko widziany z innej perspektywy.
Cykl: Macierzyństwo widziane oczami mężczyzny, czyli jak widzę matkę moich dzieci, otwiera tekst nie ojca, nie męża, ale mężczyzny. Dlaczego? Myślę, że Jego opowieść sama się obroni :)
Cykl: Macierzyństwo widziane oczami mężczyzny, czyli jak widzę matkę moich dzieci, otwiera tekst nie ojca, nie męża, ale mężczyzny. Dlaczego? Myślę, że Jego opowieść sama się obroni :)
Śniły
mi się bardzo różne marzenia. Prócz wymarzonych samochodów udało
się przez sen nawet latać. Marzenia małe i duże – to wszystko
mój mózg podpowiadał po to, żeby lepiej mi się spało. Nigdy
jednak nie poradził sobie z marzeniem – jak to by było być w
ciąży?
Uważam
krnąbrnie, że rozumiem matki. Bezczelność – na pewno w jakimś
stopniu tak. Niemniej opowiadają mi różne rzeczy, odpowiadam co
rozumiem i widzę na ich ustach uśmiech – że coś do tej męskiej
łepetyny jednak dochodzi.
Rodzice
też to już jakoś przyjęli, że choć jestem bezdzietny, to coś
tam rozumiem i jak coś opowiem o dzieciach, to te puzzle się
układają tak, jak w ich domach.
Rozumiem.
Umiem nazwać. Można ze mną pogadać. A jednak o ile rodzicielstwo
samo w sobie mnie nie przerasta, to macierzyństwo owszem. To musi
być coś niesamowite, czuć życie w sobie. Ja odlatuję w samej
sytuacji bycia kopniętym przez dzieciaka przez brzuch jego mamy. A
mieć tego człowieka cały czas w sobie? Ten szczyt delikatności i
nieporadności najpierw w Was żyje, a potem tak bardzo do Was lgnie.
Tworzycie ze sobą na początku jego życia duet spełniający
nawzajem tak wiele potrzeb. Nigdy nie byłyście i nie będziecie
nikomu tak bardzo potrzebne. Ja też nie będę.
Mówcie
co chcecie. Że ciąża to mdłości, huśtawki nastrojów, spanie na
plecach, brak mobilności no i przede wszystkim poród, porównywany
czasem do przeżycia własnej śmierci (ok, trochę mnie to
przeraża). Mówcie o uwiązaniu do dziecka na początku, że to brak
wolności, swobody, niewyspanie. Jak to mówicie – rozumiem Was i
wspieram jak tylko potrafię nie przeżywając tego samego. Bez bicia
przyznaję, że dla mnie też by to było bardzo ciężkie. Ale jak
już powiecie, to posłuchajcie.
Bardzo
Wam zazdroszczę tego, że możecie przeżyć tak wielkie zaufanie
drugiego człowieka, który od Was zależy. Nie tylko psychicznie,
ale dosłownie, fizycznie i w pełni. Wcale się Wam nie dziwię, że
w takim momencie czasem nam mężczyznom przychodzi iść w odstawkę
– nie być tak ważną osobą jak dotychczas.
Nie
przekonują mnie hasła o równości między matką, a ojcem. Nie mam
wątpliwości, jak dużo może ojciec i mąż zrobić dla dziecka i
kobiety – bardzo dużo. Może nawet w trudnej sytuacji, bo i takie
się zdarzają, matkę dziecku zastąpić – to prawda.
Jednak
nie da się ukryć, nie będę nigdy w ciąży, nie będę karmił
piersią, dziecko nie będzie ode mnie tak bardzo zależne, jak od
Was. Zazdroszczę Wam z jednej strony. Z drugiej mam do Was z tego
względu głęboki szacunek, jesteście namaszczone, jesteście kimś
wyjątkowym. Czuję to, patrząc na Was i chętnie o tym słucham.
Choć Wy pewnie myślicie, że ja i tak nic nie zrozumiem...
Jarek Żyliński
jakie to piękne...
OdpowiedzUsuńpopłakałam się czytając....
jestem wielka szczęściarą bo... jestem mamą.
E.
Nie wierzę facetom którzy mówią, ze zazdroszczą nam ciąży. A może i zazdroszczą bo nie wiedzą jak wielki bywa ból przy porodzie. Ja urodziłam jedno dziecko i ze względunna ten ból nie urodzę kolejnego.
Usuńmała
Hmm...
OdpowiedzUsuńZapowiada się bardzo interesujący cykl notek.
Czekam na dalsze części.
a ja ryczę jak bóbr i nie wiem dlaczego, czy ten facet powiedział mi coś czego na co dzień sobie nie uświadamiam? Czy może wzruszyło mnie to, że facet tak pięknie o tym myśli i pisze? Dziękuję ;)
OdpowiedzUsuńJa myślę, że wzrusza nas to, że ktoś to widzi, próbuje zrozumieć, docenia i przepięknie werbalizuje. No cóż, oczekujący tatusiowie na ogół tego nie potrafią. Widzimy, że to przeżywają, całują po brzuchach, dają tysiące rad, okazują niepokój czy aby dobrze dbamy o naszego wspólnego potomka by w innej chwili nie być już z nami w ciąży, napić się piwa, obejrzeć meczyk, uwolnić się od tego codziennego wzruszenia niezwykłością natury. A my nie możemy choćby na chwilę odstawić brzuszka i zrobić czegokolwiek na co mamy ochotę. My jesteśmy namaszczone... Namaszczone na zawsze i na wieki naszym macierzyństwem. I już nigdy nie zaznamy wolności i odpowiedzialności tylko za siebie. I gdyby nie to, że natura nagradza nam to oxytocyną to byłoby naprawdę trudne do zniesienia. I dzięki temu wszystkiego doświadczamy bardziej niż mężczyźni. Bardziej euforycznie, bardziej niewyczerpanie aż do stanu permanentnego bezwarunkowego uwielbienia dla naszych dzieci a właściwie dla chwil, w których nas najbardziej wzruszają i uwznioślają. Ale też i bardziej cierpimy, częściej smutniejemy, częściej czujemy się najpierw tak potrzebne a potem odrzucane i częściej rozdarte miedzy wszystkimi tymi uczuciami.
OdpowiedzUsuńEch, przesada. Nosiłam dziecko w sobie, karmiłam piersią... nadal uważam, że mój partner lepiej rozumie nasze dziecko niż ja (choć on wale tak nie uważa ;) ). Nie powiedziałabym, że jestem w czymś lepsza od niego tylko dlatego, że utarło się że "matka wie lepiej" i że "matka jest niezastąpiona". Czuję się cholernie "zastępowalna". To znaczy moje dziecię nie potrzebuje mnie wale więcej niż taty. Może dlatego, że od początku byliśmy w tym razem, nie osobno. Jesteśmy rodzicami, nie matką i ojcem.
OdpowiedzUsuń