Wspomnienia Mamy Trójki
Trudno mi oddać w paru słowach całą cudowność natury jakiej doświadczyłam kiedy rodził się nasz syn. To trzecie dziecko, drugi poród domowy.
Poród zaczął się w nocy. Tego wieczoru jakoś nie mogłam zebrać się do spania. Dziewczynki już dawno w łóżku, a ja z książką i herbatą zastanawiałam się ile jeszcze takich fajnych, spokojnych wieczorów mi zostało. Z racji tego, że skurcze przepowiadające miałam w tej ciąży wybitnie natarczywe to mieliśmy już dwa falstarty. Była godzina 1 jak się położyłam, do 1.30 młodsza córka się wierciła nie dając usnąć. Zazwyczaj śpi bardzo spokojnie, ale widocznie i ona coś przeczuwała. O 2.45 poczułam, że odchodzą mi wody...
Moi rodzice w górach, setki kilometrów od nas, u mojego brata ospa, więc żadnej alternatywy do opieki nad dziećmi, położna na dyżurze do 8 rano. Pozostało sie modlić. Ponieważ w tej ciąży, tak jak i w poprzednich, wyszedł mi paciorkowiec to wzięłam antybiotyk i położyłam się do łóżka by wyhamować poród, aż położna znajdzie zastępstwo na dyżur. Całą sobą czułam, że ten człowiek, który pchał sie na świat jest mocno niezadowolony, że chce mnie spionizować. Walczyłam ze sobą leżąc, bo czułam potrzebę ruchu. Skurcze...w ciągu 45 min z takich co 12 doszliśmy do takich co 5 minut... szybko szło.
Położna dotarła o 4. Mialam skurcze co 5 minut. Żadnej opieki do dzieci. I nadzieję na to, że przed ich pobudką urodzę. Siedziałyśmy w salonie, jakieś rutynowe badanie temperatury i ciśnienia. Spokój. Zrobiło sie parę minut przed 5 kiedy z sypialni wyszła nasza dwulatka, zupełnie zapłakana. Bo nie znalazła mamy i taty w łóżku. Położyliśmy sie z nią i...poród sie zatrzymał. Zupełnie ustały skurcze. W ciągu godziny miałam chyba jeden czy dwa. Przystawiłam córkę do piersi żeby trochę podkręcić akcję, ale nic to nie dało. W szpitalu juże by mi dali oksytocyne, a tu...po prostu brat dał siostrze czas na spokojne dospanie z mamą. Zrobiła się 6 i dziewczyny wstały choć zazwyczaj śpią dłużej. Ja bez skurczy, bez pomysłu co z dziewczynkami zrobic, kompletnie bez kontroli sytuacji.
Cóż mi zostało, powiedziałam dziewczynom jak sie sprawy mają. Że rodzi się dzidziuś, że mnie to boli, ale to dobry i potrzebny ból i że już niedługo będą mogły przytulić brata. Przyjęły to zupełnie spokojnie, naturalnie. Zaczął sie normalny dzień przeplatany moimi skurczami ;)
Podczas tego porodu, zupełnie odwrotnie niż poprzednio, czułam, że nie chcę i nie potrzebuję w trakcie skurczy fizycznej obecności mojego męża. Chciałam być sama, nie chciałam żeby ktokolwiek mnie dotykał. Mój mąż ucieszył się, gdy mu to powiedziałam. Dziewczyny spokojnie jadły przygotowane przez tatę śniadanie jakby to był zwykły dzień, położna co kilkanaście minut sprawdzała tętno i tylko raz mnie zbadała wierząc w siłę natury i szanując moją potrzebę bycia niedotykaną. Nie minęło wiele czasu kiedy miałam skurcze co 3 minuty. Czułam, że zbliża się moment kiedy potrzebuję wokalizować i kiedy nie chcę mieć w swoim otoczeniu dzieci. Szybka decyzja, że mój mąż zabierze je na spacer. Kiedy tylko wyszli zaczęłam mruczeć niskim, gardłowym "aaaaa". Dotarła druga położna i poczułam niesamowity przypływ kobiecej mocy. Była we mnie, uwalniana powoli. Do tego ogromne, empatyczne, bezwarunkowe kobiece wsparcie. Czułam, że się zbliża moment kiedy wezmę malucha w ramiona. Nie pamiętam czy byłam na piłce czy na krzesełku, w kucki czy stojąc. Pamiętam jednak, że to był pierwszy prawdziwie wiosenny dzień. Pamiętam ciepły kolor światła wpadającego do pokoju przez pomarańczowe rolety. Pamiętam spokój, bezpieczeństwo, siłę jaką mi dodawała położna kiedy mnie przytulała między skurczami. Pamiętam poczucie mocy, nieokiełznanej, nieograniczonej mocy płynącej ze mnie i dwóch innych pełnych empatii kobiet. Pamiętam swobodę tego co robię, jak robię i kiedy.
Poczułam parcie. Chciałam żeby mały urodził się sam. Wsparta na jednej z położnych nie popychałam go. Czułam jak zsuwa się powoli. Przede mną duże lustro, widzę siebie, ale nie wierzę, że to ja. Krótki przebłysk, że to trzeci poród, a ja widzę siebie po raz pierwszy. To naprawdę ja. Ta sama, która w trampkach biegła z kawą po mieście słuchając rytmu miasta, ja ślubująca miłość do końca życia, ja na porodówce, ja w innym domu i ja teraz, tu. Kilka sekund, przegląd, jak szybki film.
I nagle wydobył się ze mnie zadziwiający dźwięk, ulga, miłość, energia, wszystko uwolnione. A później płacz dziecka, które wysunęło się na ręce położnej i natychmiast zostało mi oddane.
To było niecałą godzinę po tym jak tata moich dzieci zabrał je na spacer.
Natychmiast do niego zadzwoniłam, płacząc ze szczęścia. Do tej chwili nie wiedziałam kto mieszkał wewnątrz mnie. Teraz tuliłam synka.
Byliśmy nadzy, okryci kocem i płakaliśmy oboje. Po godzinie zaczął pić moje mleko. Całkowity, endorfinowy haj.
Pięknie opowiedziana ta historia :)
OdpowiedzUsuńCzytam i płaczę
OdpowiedzUsuńDziekuje. Placze. Wspominam. Poruszylo sie we mnie tyle dobrych emocji i zaufania do natury.
OdpowiedzUsuńWspaniała relacja , aż oczy mi się zaszkliły . Piękny poród.
OdpowiedzUsuńpięknie napisane :)
OdpowiedzUsuńAle wspaniała historia! Jak pięknie napisana, uwielbiam czytać takie opowieści, chciałabym żeby w każdej poradni K. leżały broszurki z takimi historiami zamiast reklam leków. Czytając takie opowieści czuję jak zabliźniają się własne rany. Nie płaczę już :) wzruszyłam się i mam głęboką wdzięczność w sercu, za to że się podzieliłaś :) Najwspanialszy dla mnie był fragment kiedy opisywałaś, że spotkałaś samą siebie-
OdpowiedzUsuńOj, Klara nie będzie jedynaczką, wierze ze następnym razem doświadczę takiego haju ;)
Karolina
Cudowna historia, piekny poród, aż niewiarygodny.
OdpowiedzUsuńPiękne wspomnienia !
OdpowiedzUsuńNiesamowite! Historia pięknie opowiedziana, tak jak każda poprzednia.
OdpowiedzUsuń...nie potrafię nie płakać czytając...namiastki takiej mocy i cudowności doświadczyłam półtora roku temu i to w szpitalu - niestety przy drugim dziecku to chyba nie byłoby możliwe - bardzo nie chciałabym sie z nim rozstawać, a w naszym em warunkow na poród domowy nie ma :( Dziękuje za tę historię i czekam na kolejne :D
OdpowiedzUsuńPiękna historia, wzruszająca. Czytałam takie zanim sama urodziłam. Niestety nie każda taka jest, moja nie była i na kolejne się już raczej nie zdecyduję. Pozdrawiam ciepło
OdpowiedzUsuńO Boże...piękne:')
OdpowiedzUsuńpiękne! zazdroszczę!
OdpowiedzUsuńPięknie:)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie każdemu było dane:) Ja miałam dwa razy cc, ale też były to dwa najpiękniejsze przeżycia w życiu...
Dziękuję wszystkim za miłe słowa i cieszę się, że nasza historia dotknęła Waszych serc :))
OdpowiedzUsuńAż się rozkleiłam... :) Podziwiam za odwagę porodu w domu! Nie wiem czy bym się sama odważyła, ale wierzę, że jest to niesamowite przeżycie! :)
OdpowiedzUsuńTak cudownie opisałaś poród.... pięknie...
OdpowiedzUsuńA już miałam iść spać...
OdpowiedzUsuńNiesamowite...
Spłakałam się straszliwie...
Bo ja też tak chciałam...
Marzyłam, że tak będzie...
Nie udało się.
Ale wierzę głęboko, że następnym razem...
Dziękuję:-*
kocham i uwielbiam:)
OdpowiedzUsuńuryczałam się jak bóbr :) Marzę o drugim porodzie w domu,mimo ze o szpitalu w którym rodziłam nie mogę powiedziec złego słowa (bez zbędnych badań,bez cięcia,ochrona krocza,bez oksy..) Czekam na drugą ciążę i marzę...
OdpowiedzUsuńDziękuję za tego bloga :)