15.1.12

Zo mnie nie słucha

      Zo mnie nie słyszy. Zdarza się. Ja mówię, Ona patrzy i nic. Nic się nie dzieje. Wygląda jakby moje dziecko nagle ogłuchło. Zwykle na krótką chwilę. Na kilka minut.


       Jakiś czas temu postanowiłam spisywać okoliczności, w których moja córka przestaje mnie słyszeć (i tym samym słuchać). Okazało się, że lista owych okoliczności wcale nie jest taka długa, i że trudno się dziwić mojej córce.

Dzieci najczęściej nie chcą słuchać (czytaj: nie słyszą):
1. żądań,
2. potrzeb dorosłych,
3. tego, co uznają za "bełkot dorosłych" 
4. krzyku dorosłych (o tym było tu)
             Dzieci przestają słyszeć, by chronić siebie. To ich strategia. Skuteczna.  Z nami dorosłymi jest chyba podobnie. Punkt 1 i 3 są wspólne dla Małych i Dużych. Ani ja, ani Zo nie reagujemy na żądania, nakazy, manipulację. Udajemy, że tego nie słyszymy, my dorośli. Dzieci rzeczywiście często nie słyszą żądania. Już nie słyszą, bo wielokrotnie przekonały się, że żądający rodzic nie szanuje ich odmowy. Nie raz wydawało mi się, że nie żądam, a proszę. Wydawało mi się! Prośba różni się od żądania tym, że odpowiedź "nie" jest tak samo dobrze widziana, jak "tak". Za "nie" dla mnie kryje się bowiem "tak" dla Zo. "Nie" dla mojej potrzeby oznacza "tak" dla potrzeby Zo. A w tym przecież nie ma nic niewłaściwego. Ja i Zo mamy takie same potrzeby i obie dążymy do ich zaspokojenia, tylko że Zo nie umie jeszcze zaczekać z zaspokojeniem swoich potrzeb. Za miesiąc będzie mieć dopiero 4 lata.
               Zo żyje bardzo blisko swoich potrzeb. Jej potrzeby mają intensywny zapach, wyraźny smak i ostry kolor. Trudno ich nie zobaczyć. Dzieci muszą nauczyć się radzić sobie z tym, że nie wszystkie potrzeby mogą być zaspokojone. To nie jest łatwe zadanie. Trudno się więc dziwić, że nie ma w nich (jeszcze) miejsca na wzięcie pod uwagę potrzeb dorosłych.
            "Bełkotu" politycznego, psychologicznego i rodzicielskiego też trudno słuchać. Ten bełkot tak wypełnia małżowinę uszną, że do mózgu nic już nie dochodzi.
          

    8.1.12

    Język osobisty naszych dzieci

            Po raz pierwszy z określeniem "język osobisty" spotkałam się w "Twoim kompetentnym dziecku" Jespera Juula. Taki język - zdaniem autora - buduje kontakt między ludźmi, choć opiera się jedynie na kilku prostych słowach: chcę, nie chcę, lubię, nie lubię, zgadzam się, nie zgadzam się...  A może właśnie dlatego, że opiera się na kilku zaledwie słowach i na komunikacie "ja". 

           Doskonale pamiętam maleńką Zo i jej osobisty język. Nie miałam kłopotu z usłyszeniem jej potrzeb. Po pierwsze dlatego, że mój niemowlak jasno i wyraźnie komunikował co lubi, a czego nie lubi. Po drugie - odrzuciwszy popularne wówczas poradniki (czytaj: Hogg) "musiałam" zaufać swojej intuicji.  Dobrze na tym wyszłam :)
              Kiedy Zo chciała jeść zaczynała ssać swoją piąstkę lub moją brodę. Kiedy była śpiąca kwiliła, a gdy było jej za zimno lub za ciepło - płakała. Pluła, gdy dawałam jej zupę marchewkową, a mlaskała, gdy jadła brokułową. Uśmiechała się widząc twarz eM i prężyła, gdy brał ją na ręce inny członek naszej rodziny. Kiedy była maleńka nie było między nami konfliktów. Mała ze mną współpracowała.  


             Kiedy Zo stała się Toddlersem (anglojęzyczne określenie na dzieci w wieku 1-3 lata; szkoda, że nie ma polskiego odpowiednika) wciąż posługiwała się językiem serca, ale ja przestałam go respektować. To była czas, w którym nie szanowałam potrzeb mojego dziecka. Nie trwał aż trzy lata :) ale jednak trwał...  
      Wszystko zaczęło się od głośnego "nie", o którym kiedyś tu pisałam. Trudno było mi je zaakceptować, bo przecież pokój TRZEBA posprzątać zanim przyjdą goście, zęby MUSZĄ być umyte, jeśli nie chcemy dorobić się dziecięcej próchnicy, a obiad MA być zjedzony, bo się przy nim napracowałam. 
             Rozkazy, nakazy i używanie komunikatu "ty" budowały dystans między nami, utrudniały kontakt i kazały mi podejrzewać moją córkę o brak współpracy. To był trudny czas. Dla niej i dla mnie. Na szczęście, dla niej i dla mnie, mamy go już za sobą. I nie dlatego, że Zo przestała mówić: chcę, nie chcę, lubię, nie lubię... i tak dalej. 
    • To jest okropne, nie chcę tej zupy
    • Nie chcę, żebyś tu wchodziła, to jest mój pokój
    • Chcę słodycza, mimo że ty się nie zgadzasz
    • Nie lubię tej bluzki, chcę tą z McQueenem 
    • Daj mi mleko
    • Zostaw mnie tutaj, chcę się bawić
           To osobisty język mojej córki, który akceptuję. Używam bardzo podobnego :) Szanuję Zo "chcę, nie chcę" i wspólnie z nią poszukuję rozwiązań, które będą nam obu służyć. Jeśli to niemożliwe, to przynajmniej takich, które będą jej służyć. Głęboko wierzę, że to nauczy moją córkę szanowania "chce, nie chcę" drugiego człowieka.