29.6.11

Co krok pedagog

       Rosną jak grzyby po deszczu. Prawdziwy wysyp.Codziennie stają na naszej (mojej i Zo) drodze, by przestraszyć moje dziecka, a mnie wkurzyć. Domorośli pedagodzy.
      Co rusz spotykam jakąś życzliwą staruszkę, która chce zabrać moje płaczące dziecko "żeby mamusia miała spokój", statecznego Pana, za którego czasów nie do pomyślenia było, by dziecko chciało usiąść w zatłoczonym autobusie czy doświadczoną mamę, trzech dorosłych synów, która lepiej ode mnie wie, czego Zo potrzebuje. Mam ochotę krzyczeć...

       Jakiś czas temu pewna elegancka 50 latka zaproponowała Zo, że da jej "klapsa, bo mama pewnie tego nie zrobi"(skąd wiedziała?). Zo natychmiast schowała się za mną, mocno chwyciła mnie za rękę i ciuchutko powiedziała: Mamusiu ja nie chcę żeby ta Pani na mnie patrzyła.
      Zuch dziewczyna - pomyślałam. Mimo zachwianego - przez nawiedzoną babę - poczucia bezpieczeństwa jasno komunikuje, czego potrzebuje. Stojąc murem za moją córką, powiedziałam: Proszę nie patrzeć na moje dziecko. Proszę nie mówić do mojego dziecka. Ani do żadnego innego - rzuciłam na odchodne. A na pytanie Zo: Mamusiu kto to był? odpowiedziałam: Dorosły. I kiedyś z pewnością dodam, że dorosły też może mówić głupoty, nie wiedzieć jak się pisze gżegżółka (choć drugoklasista musi) czy pomylić drogę. Nie zabraknie do tego okazji.

     Dorośli WIEDZĄ. Przeczytali instrukcję obsługi dziecka (napisaną przez jakąś super nianię) i poznawszy tajemną wiedzę przywłaszczyli sobie prawo decydowania o dziecku i za dziecko. Dorośli postanowili wychować dzieci na porządnych ludzi i prawowitych obywateli mówiąc im, co jest dla nich dobre, a co nie; co należy czynić, a czego się wystrzegać. Stali się ekspertami od obchodzenia się z dziećmi.  Eh, ci dorośli.
    Kochani Rodzice, w zderzeniu z takim dorosłym, ufajcie dzieciom, które w swojej kompetencji wiedzą, czego chcą. Nawet jeśli nie potrafią jeszcze powiedzieć sąsiadce z drugiego piętra, że nie chcą, aby ta tarmosiła ich czuprynę, to z pewnością na jej widok będą zakrywać głowę dłońmi, spuszczać wzrok, "żądać" od rodzica wzięcia na ręce czy (jak robiła to Zo) iść w przeciwnym kierunku. Jeśli na uwagi typu: "jesteś niegrzeczny", "dziewczynki w ten sposób się nie zachowują", "nie płacz, nic się nie stało" (wypowiadane przez babcie, panie w sklepie, nauczycieli ect.) dzieci chowają się za sklepowy filar, robią groźne miny, syczą czy pokazują język, to robią to tylko po to, by siebie ochronić np. przed etykietką.
  
Czasami myślę, że moim jedynym obowiązkiem, jako rodzica, jest dostrzeganie tego, co widzę. 

Pozdrawiam Was. 

21.6.11

Nie widzisz mnie

         Leniwe popołudnie. Śpiew ptaków, ciche rozmowy przechodniów, brzdęk garnków - Zo gotuje obiad dla Łatki i Czupurka. W tle szloch i prośby: Mamo zaczekaj. Mamo nie chcę iść sam. Mamusiu ja chcę z Tobą. Nie chcę do domu, chcę się bawić... Mamo zaczekaj...Czekaj na mnie...

        Wyglądam przez okno. Chłopiec lat 4 z rozmazaną od płaczą buzią, potykając się co kilka kroków, biegnie za mamą. Dzieli ich kilka metrów. Mama pokonuje swoją drogę rytmicznym krokiem nie oglądając się za siebie.
         Mam gule w gardle. Chcę krzyknąć: Hej, on szuka kontaktu z Tobą (fizycznego więc weź go za rękę i emocjonalnego - usłysz go. Przytul i powiedz - wiem, że chciałbyś zostać na placu zabaw. Słyszę jak bardzo chciałbyś się jeszcze pobawić). Nie krzyczę bo wiem, że ta (i inna) mama nie dręczy swojego dziecka celowo, nie chce go krzywdzić. Ona zwyczajnie "idzie" by zaspokoić swoje (lub innych) potrzeby. Nie słyszy swojego syna bo być może:
  1. musi ugotować obiad przed przyjściem męża z pracy i starszego dziecka ze szkoły,
  2. chce jeszcze zrobić zakupy,
  3. jest zmęczona,
  4.  myśli o porannej kłótni z szefem,
  5. ... 
        Maluch płacze nie przestając wołać, bo to jego strategia na bycie zauważonym. Nieskuteczna ale chłopiec nie ma innej. Jest jeszcze za mały, by sam zaspokoić swoje potrzeby; potrzebę bezpieczeństwa, bycia zauważonym i usłyszanym, potrzebę zabawy. Jest również za mały, by porzucić swoje potrzeby i wziąć pod uwagę potrzeby mamy. A może nie? Nie dowiem się tego bo jego mama wciąż pędzi za czymś ważnym (dla siebie lub dla innych), bo nie przystaje nawet na chwilę by wyjaśnić synkowi, co takiego musi jeszcze zrobić, że nie mogą dłużej zostać w piaskownicy.

Chłopiec w końcu przestanie płakać... Smutno mi...
Smutno bo tyle razy pędziłam za czymś głucha na wołanie: "mamusiu popatrz, ...zaczekaj, ....posłuchaj, ...przytul mnie" Ratunkiem dla mnie na dziś jest powtarzane przez Zo "ale, ale, ale...mamusiu ale, ale, ale...". Dźwięczy w uszach jak syrena strażacka. Trudno pozostać głuchym. Dziękuję Ci Córeczko za każde "ale"

M

17.6.11

Niewidzialne dzieci

      Kilka dni temu byłyśmy z Zo na rodzinnym pikniku zorganizowanym przez cudowne przedszkole. Zo bawiła się doskonale skacząc na dmuchanym zamku, pląsając z Pomysłowym Dobromirem i brudząc ręce gliną. Co chwilę przybiegała do mnie krzycząc: "mamusiu, mamusiu popatrz", "mamusiu czy mogę jeszcze raz iść na trampolinę", "mamo chcę ogórka kiszonego", "mamo, chodź, pobaw się ze mną piankami. Ulepimy krokodyla i Zo". Radosny czas. Twórcze miejsce.
     Wśród dzieci, do których Zo lgnęła była pewna czterolatka. Uważna obserwatorka. Ciekawa ludzi i świata dziewczynka. Kreatywna autorka tęczowego kwiatka wielkości arbuza. Tak ja ją widziałam. Tak widziała ją Zo szepcząca mi na ucho: "mamusiu ta dziewczynka pięknie rysuje". Inaczej widziała ją jej mama. A właściwie powinnam napisać: dla mamy ona była niewidzialna.
 
        Niewidzialne dzieci - zdaniem Jespera Juula ("Twoje kompetentne dziecko") - to dzieci, których "nie dostrzega się takimi, jakimi są, ani tego, co czują". To dzieci, których rodzice chcą nauczyć właściwego, stosownego, pożądanego zachowania.  Takie dzieci nieustannie słyszą: "baw się z innymi", "podziel się chrupkami", "nie stój jak słup", "przywitaj się z dziewczynką", "przeproś", "przestań krzyczeć", "nie mów tak głośno", "podziękuj" itp. itd.
       Dzieci stają się niewidzialne wtedy, gdy rodzice mają na nie swój plan. Gdy sprawują nad nimi władzę. Zdarza się, że takie dzieci same o sobie myślą jako o niewidzialnych. Jak ta czterolatka z pikniku.
       Bo kiedy dziecko jest wylewne, wymagające i irytujące to jest szansa, że głowę rodzica zaprzątnie myśl: "o co mu chodzi?", "dlaczego tak się zachowuje?". Kiedy jednak dziecko jest potulne, cichutkie, a wypychane ani drgnie, to rodzic opowiada o nim w liczbie trzeciej: "Wie Pani, ona nie lubi się bawić z dziećmi, to taka mała dzikuska". I jakże chciałoby się wtedy rzec: "Hej, Ona tu jest, proszę spojrzeć... o tutaj...".

      Pierwszym krokiem do uczynienia dziecka widzialnym jest, moim zdaniem, przyjęcie jako dogmatu jego woli współdziałania. Dzieci uwielbiają współpracować, o czym pisałam w jednym z pierwszych postów (Potrzeby są Nasze) Proszę mi uwierzyć na słowo :) lub sprawdzić samemu. Dzieciom zależy na współpracy z rodzicami ponieważ one świata poza nimi nie widzą. Żyć bez nich nie mogą i nie chcą. A "kiedy dzieci przestają współdziałać, to dzieje się tak dlatego, że albo zbyt mocno i zbyt długo starały się do tej pory, albo została naruszona ich integralność osobista. Nigdy nie dzieje się to z braku chęci do współdziałania" (J.Juul)

13.6.11

Nie wychowujemy na jutro...

...bo jutro może nie nadejść.

      To zdanie nie tylko głęboko mnie poruszyło ale przede wszystkich uczyniło wolną. Nie od razu. Od razu pojawiły się wszystkie te momenty w których chciałam nauczyć Zo czegoś na przyszłość. Mówienia dzień dobry, przepraszania, odpowiedzialności za swoje zabawki, szacunku wobec drugiego człowieka.  
       Czy to coś złego - pomyślałam? Nie - usłyszałam odpowiedzieć trenera choć pytania nie zadałam. Rzecz leży zupełnie gdzie indziej.
        Ucząc Zo "na jutro" muszę nad nią panować, trzymać ją w ryzach, wyznaczać kierunki, przypominać, motywować, nagradzać i karać... Muszę jej mówić, co jest dobre, a co złe; co należy robić, a czego na pewno nie. To wymaga ode mnie generalskich przymiotów. A efekt...?
       Wśród moich uczniów powszechne jest niemówienie "dzień dobry" nauczycielom, którzy ich nie uczą. Znam ich rodziców. W większości to wykształceni, kulturalni ludzie kochający swoje dzieci. Odpowiedzialni i wymagający. Stosujący pochwały i nagany. To rodzice, którzy pragną być przewodnikami dla swoich dzieci i dlatego chcą nimi kierować. To rodzice panujący nad swoimi dziećmi, mający nad nimi władzę.  I niestety rzadko mający kontakt z dzieckiem. Nie dlatego, że go nie pragną ale dlatego, że nikt nie nauczył ich jak ten kontakt budować. Nikt nie nauczył tego i mnie. Aż do zeszłego roku.

     Władza nad dzieckiem bierze się z przekonania, że rodzic wie lepiej bo...
  • ma więcej lat,
  • przeżył niejedno, 
  • poznał się na ludziach,
  • jego rodzice też wiedzieli lepiej,
  • itp. itd.  
     Władza nad dzieckiem to powszechna praktyka ciesząca się społeczną akceptacją. Krytykowanie, ocenianie, naciskanie, stosowanie gróźb czy obietnic jest ok gdy jest w interesie dziecka (w interesie zdefiniowanym przez rodzica). Rodzice często uważają, że nie mają wyjścia, że muszą tak postępować by dzieci wiedziały, co w życiu jest najważniejsze. I o ile dotąd nie spotkałam rodzica, który wymagałby od swojej pociechy bezwzględnego posłuszeństwa, to znam takich, którzy uważają, że dzieci mają ich słuchać i robić to, co im mówią, bo tylko w ten sposób dzieci wyrosną na ludzi. A to przecież przemoc. Psychiczna.
    Kontakt z dzieckiem buduje się rezygnując z Władzy NAD
    na rzecz Władzy Z


          Co oznacza władza Z dzieckiem? Relację opartą na szacunku dla potrzeb dziecka, na poważnym traktowaniu tej Małej Istoty, na akceptowaniu wyrażanych przez nią oczekiwań, na przyznaniu dziecku prawa do własnego zdania, do powiedzenia "nie". Władza Z dzieckiem nie prowadzi do konieczności przychylenia nieba i ściągnięcia z niego gwiazdki. To nie jest prosta droga do rozpieszczenia swojej pociechy. "Dziecka nie da się rozpieścić dawaniem mu za dużo tego, czego naprawdę potrzebuje" - pisze Juul w "Nie z miłości". Nie zepsujemy więc swoich dzieci rezygnując z Władzy Nad na rzecz Władzy Z.


         Dziecko, którego potrzeby są brane pod uwagę chce współpracować. Nie trzeba go do tego przymuszać. Czyni to z autentyczną radością. Dziecko, które nie jest manipulowane karą czy nagrodą słucha swoich rodziców. Sprząta klocki. Wyłącza telewizor po obejrzeniu bajki. Myje zęby. Zasypia przytulając Kota Łatkę. Dlaczego? Ponieważ szanuje potrzeby rodziców, którzy szanują jego potrzeby. Ponieważ słyszy prośbę mamy, która nie jest głucha na jego prośbę. Ponieważ wie, co jest ważne dla taty, który pyta, co jest ważne dla niego. 

    Pozdrawiam. Monika 

    8.6.11

    Słów kilka o żyrafie i szakalu

    Zgodnie z obietnicą trochę teorii dla zainteresowanych :) 

            Porozumienie bez Przemocy (czy jak pisze Marshall Rosenberg - Porozumienie Współczujące, Porozumienie Serca) to sposób komunikowania się oparty na uczuciach i potrzebach. To sposób mówienia i słuchania (stary jak świat - jak utrzymuje autor), który buduje prawdziwe, żywe, bliskie, pełne zrozumienia i akceptacji relacje. To komunikacja, która pomaga w odnalezieniu siebie, w dotarciu do swoich pragnień i do strategii, które umożliwią ich zaspokojenie.
       
              Marshall w swoich książkach posługuje się obrazem żyrafy i szakala. Nie są to etykiety dla ludzkich zachowań (im Porozumienie bez Przemocy się wymyka) a jedynie symbole.
           Szakal to "drapieżnik", który żyje po to, by mieć rację. Jego język obfituje w oceny, krytykę, porównania, analizy. To wujek "dobra rada", który z rękawa sypie rozwiązaniami bo przecież przeczytał stos książek, słuchał wykładów wielkich (i małych) tego świata, ma za sobą terapię itp itd.
    Szakala łatwo rozpoznać, bo w czasie rozmowy posługuje się etykietami (jesteś dzieckiem wiec nie masz nic do powiedzenia), stereotypami (kobiety nie są dobrymi przywódcami bo kierują się emocjami), uogólnieniami (wy mężczyźni tak macie). Straszy karami (jeśli dostaniesz z testu jedynkę nie wyjdziesz przez cały weekend z domu) lub kusi nagrodami (jeśli zjesz obiad dostaniesz cukierka). Szakal oczekuje, że inni spełnią jego żądania. Inni są  po to, by zaspokajać jego potrzeby. Jeśli tak się nie dzieje szakal kąsa, gryzie, drapie...i już jesteśmy w środku konfliktu.
             Język szakala porównywany jest do języka królów, którzy decydują o życiu i śmierci. To porównanie wciąż jest we mnie żywe.  W swoim życiu spotkałam wielu ludzi, którzy chcieli dominować, kontrolować, pouczać."Musisz" "powinieneś", "to twój obowiązek" - to śpiewka szakala. Ach...ile razy i ja ją nuciłam. Nie starczy palców całej mojej rodziny (także dalszej) by zliczyć te wszystkie razy.

            Żyrafę - Rosenberg zaadoptował - ponieważ to roślinożerny ssak o ogromnym sercu spoglądający na świat z szerszej perspektywy :) Żyrafa posługuje się językiem uczuć i potrzeb. Mówi w liczbie pojedynczej i o sobie. W czasie rozmowy nastawia się na słuchanie drugiego i bycie przez niego usłyszaną. Potrafi dotrzeć do swoich i cudzych potrzeb, zarówno tych zaspokojonych, jak i niezaspokojonych. Żyrafa wyraża siebie jasno i szczerze. Mówi "nie" kiedy myśli "nie" (czyż nasze dzieci nie są naturalnymi żyrafami?) Odnosi się z szacunkiem i empatią do drugiego. Żyrafa żyje by wzbogacać życie, swoje i innych.  By dawać z serca i brać z serca.
        

           Domyślacie się z pewnością, że te dwa osobniki mają nie tylko język ale i uszy. I to dwie sztuki. O tym co słyszy szakal, a co żyrafa w kolejnym poście jeśli będą zainteresowani.

    Szakal i żyrafa to sposoby komunikowania się.


              Jeśli czytając ten post pomyślałaś(-eś) o sobie "bywam szakalem" to witaj w klubie. Jeśli jednak kolejną Twoją myślą było pragnienie bycia żyrafą to jesteś moją pokrewną duszą :) I dlatego mam na koniec dla Ciebie, i dla siebie, dobre wieści. Marshall twierdzi, że szakale nie istnieją. To tylko żyrafy z problemami.

    Żyrafa z problemami - Monika

    P.S. Głodnym wieści o żyrafie i szakalu polecam artykuł Agnieszki TUTAJ

    5.6.11

    Empatia dla dziecka

          Zo jako dwulatka postrzegana była przez otoczenie jako "mała złośnica". Do dzisiejszego dnia miewa takie momenty, w których przykleja jej się etykietę rozkapryszonego dzieciaka.
          Rzucenie zabawki na podłogę, trzaśnięcie drzwiami, donośny tupot nóg czy ryk ze wszystkich siły nie czynią z niej - w oczach widzów tego spektaklu -  "grzecznej dziewczynki". Brryyyy...nie cierpię tego określenia. Zawsze wtedy gdy słyszę, że to dziecko jest grzeczne, a tamto nie na krótką chwilę przestaję oddychać. Trochę czasu minęło zanim zrozumiałam, że określenie "grzeczny-niegrzeczny" są przyczynkiem (jednym z wielu) do tworzenia dwubiegunowego świata. Świata, w którym jedni są lepsi a inni gorsi. Świata, w którym tym się należy a tamtym nie. 
         I ja używałam tego wartościującego określenia. Kiedyś. Wcześniej. Nie dziś. Wtedy nawet poszukiwałam sposobów na poskromienie moje złośnicy. Na próżno. I tak popadając w coraz większa frustrację doszłam do rozdziału o empatii (M.Rosenberg "Porozumienie bez Przemocy. O języku serca"). I cóż tak przeczytałam?

           Po pierwsze, że empatia to nie zdolność odczuwania stanów emocjonalnych innych osób - o czym dawno temu poinformowała mnie Pani doktor psychologii. To nie dar wczuwania się w sytuację innych ludzi. Nic z tych rzeczy. Ufff.... Pocieszające i wyzwalające, bo w tych wszystkich razach wybuchu Zo, nie czułam jej złości. Czułam tylko własną. Z minuty na minutę coraz silniejszą. Gotową do eksplozji. I byłam bezradna.

            Rosenberg  empatią nazywa stan "opróżnienia umysłu i słuchania całym jestestwem". "Najważniejszą składową empatii stanowi obecność: cali jesteśmy z rozmówcą, bez reszty obecni w przestrzeni jego przeżyć". Zanurzeni w konkretnej sytuacji. Skupieni na niej. Ufff... po raz drugi...Tak łatwiej udzielić empatii wydzierającej się Zo. Nie prosto. Łatwiej. 

           Jak to działa? 
          Kilka dni temu po obejrzeniu bajki na dobranoc Zo nie chciała wyłączyć komputera prosząc o kolejną bajkę. Nie zgodziłam się przypominając jej, że umówiłyśmy się na jedną bajkę i zaproponowałam, że możemy pooglądać lub przeczytać jakąś książeczkę (Zo bardzo to lubi). Mała na pierwszy rzut oka zaakceptowała moją propozycję ale po chwili wpadła w przysłowiowy szał. Najpierw głośno i teatralnie płakała (ocena-to mój ukryty i przyczajony szakal) a po niespełna minucie rzuciła się na podłogę i waląc nogami o kaloryfer krzyczała: mamusiu chodź tu, mamusiu...  
          Kiedy do niej podchodziłam wierzgała nogami jak mały źrebak i krzyczała: idź stąd, nie dotykaj mnie. W pierwszym odruchu chciałam jej powiedzieć żeby się uspokoiła, przestała ryczeć, histeryzować. Na szczęście M był w domu a sama jego obecność wystarcza bym się opamiętała (mam takie podejrzenie, że M jest  tzw. naturalną  żyrafą... a niech to. Nie dość że przystojny, inteligentny to jeszcze z rodziny żyrafowatych)
          Wzięłam głęboki oddech i zbliżyłam się do Zo. Nic nie mówiłam. Stałam. Patrzyłam na nią. Z wszystkich swoich sił starałam się być z nią, z jej trudnymi emocjami. Im dłużej jej towarzyszyłam tym coraz słabsze było moje wzburzenie. W którymś momencie wyciągnęłam rękę a Zo podniosła się z podłogi, mocno mnie chwyciła za szyję i pochlipując powiedziała: Mamusiu nie wiem skąd się wziął ten płacz.
         Ona nie wiedziała (ma tylko 3 lata). Ja wiedziałam (mam ponad 30). Jej płacz i krzyk to wołanie o pomoc w zaspokojeniu potrzeb. Zo chciała obejrzeć jeszcze jedną bajkę czyli kontynuować zabawę, która dostarczyła jej dużo radości. Jeśli jednak to nie było możliwe, to sama chciała zdecydować o tym jak spędzi czas zanim położy się do łóżka. Skąd to wiem? Nie wiem.  Zgaduję. Zdaje się jednak że tym razem zgadłam bo w chwili, w której sobie uświadomiłam jakie jej niezaspokojone potrzeby "wyją" stałam się empatyczną matką.

    Monika

     Prawdziwa empatia pojawia się, gdy człowiek słucha całym sobą. „Słuchanie samymi uszami – to jedno. Słuchanie rozumiejące – to całkiem co innego. Ale słuchanie poprzez ducha nie odbywa się za pomocą któregokolwiek ze zmysłów i nie jest ograniczone możliwościami ucha ani umysłu. Dokonuje się więc tylko pod warunkiem, że umysł i wszystkie zmysły są puste. Gdy bowiem pustoszeją, słucha całe jestestwo. Możemy wtedy w najbardziej bezpośredni sposób ogarnąć to, co mamy przed sobą, a czego nigdy nie uda się usłyszeć uchem ani zrozumieć umysłem” (Chuang-Tzu) 



    Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...